Teatr powinien mieć związek z rzeczywistością, ze zmieniającymi się przemianami w mentalności i obyczajowości społecznej. Kiedy jednak na scenie mówi się do widza „prosto z mostu”, teatr zamienia się w trybunę. Żeby poruszał, wstrząsał, wywoływał wzburzenie potrzebne są emocje – a jeżeli sztuka dotyczy wyłącznie problemów społeczno – politycznych, a nie człowieka to wzburzeni mogą być jedynie politycy - mówi prof. Jan Michalik. 250 lat temu, 19 listopada 1765 r., w Warszawie rozpoczął działalność Teatr Narodowy.
Kiedy w 1764 r. wstępujący na tron Stanisław August Poniatowski, ostatni król Rzeczpospolitej Obojga Narodów, podjął starania o utworzenie stałego polskiego zespołu teatralnego przy królewskim dworze miał na uwadze nie tylko cele kulturalne, ale i polityczne. Próbując ratować chylące się ku upadkowi państwo w teatrze dostrzegał najskuteczniejsze wówczas medium oraz narzędzie edukacji. Choć działalność pierwszego zespołu Aktorów Jego Królewskiej Mości po zaledwie dwóch sezonach uniemożliwiły zamieszki polityczne, konfederacja barska i pierwszy rozbiór Polski gest Stanisława Augusta inicjujący powstanie instytucji Teatru Narodowego w Warszawie dał podwaliny pod system opieki państwa nad powszechnie dostępną kulturą; również na stałe związał polską scenę teatralną z areną wydarzeń politycznych.
Maja Luxenberg: Teatr publiczny w Polsce był od zawsze zaprzęgnięty w służbę narodową. Spełniał funkcje konsolidujące, kulturotwórcze, edukacyjne, był szkołą obyczajów. Mogłoby się wydawać, że teraz jego zadania coraz częściej przejmują inne, łatwiej dostępne i operujące łatwiejszym kodem media. Od zawsze elitarny, docierający do wąskiego grona odbiorców zdaje się dzisiaj rzadko czymś więcej niż niszową rozrywką. Walcząc o uwagę widza-konsumenta zapożycza środki przekazu od innych mediów, także o doborze repertuaru coraz częściej decydują względy merkantylne. „Teatr to nie przedsiębiorstwo, ale przedsięwzięcie” - to słowa Juliusza Osterwy. Jak tę sentencję zastosować dzisiaj? Jaką rolę powinien odgrywać teatr publiczny w dzisiejszej Polsce, w 2015 r.
Prof. Jan Michalik: Pół żartem, pół serio mógłbym odpowiedzieć, że nie mam na ten temat nic do powiedzenia. Jestem z daleka od bieżących sporów, staram się bywać, oglądać, ale czuję się nie do końca kompetentny, by odpowiedzieć na to pytanie, gdyż jestem wśród tych, którzy już odchodzą...
A odpowiedzieć na to pytanie jest trudno, bo to zależy z jakiego punktu się patrzy, czego się oczekuje i jak się ocenia współczesność. Co to znaczy, że teatr był instytucją narodową? Między innymi była to nieraz jedyna instytucja, w której w okresie zaborów można było mówić po polsku. Była to instytucja, o której Hilary Meciszewski napisał w latach 40. XIX wieku, że powinna być „albumem przechowującym dla narodu żywe jego tradycje”. Tam można było zobaczyć jak się niegdyś ubierało, jak się kłaniało, tam można było zobaczyć jak wyglądała szabla barska, czy też szafa gdańska, tam widz przechodził swoistą edukację, a w każdym odstępstwie od tej tradycji widziano naruszenie funkcji edukacyjnej.
Prof. Jan Michalik: Dziś teatr jest instytucją niszową, bo właściwie tę niszę sam sobie wybrał, upodobał sobie pewien rodzaj publiczności, pewien rodzaj wrażliwości i zwraca się ku niemu, ograniczając sukcesywnie grono odbiorców.
Dziś teatr jest instytucją niszową, bo właściwie tę niszę sam sobie wybrał, upodobał sobie pewien rodzaj publiczności, pewien rodzaj wrażliwości i zwraca się ku niemu, ograniczając sukcesywnie grono odbiorców. Z drugiej strony stara się uczestniczyć aktywnie w bieżącym życiu społecznym i politycznym, a do tego przejmuje środki wyrazu i zdobycze technologii z ostatnich kilkunastu lat. Przejmuje również język – bezpośredni, demokratyczny, względnie wulgarny.
W tych działaniach widzę próbę przypodobania się wybranym odłamom publiczności. W centrum teatru od zawsze był człowiek, jednostka, a w tej chwili jest to ogół, społeczeństwo, czyli Nikt - w tym sensie, że to nie Ja. Taki komunikat nie dotyka bezpośrednio widza, który wychodzi z teatru z ogólną świadomością podjętych problemów, a następnie przechodzi nad nimi do porządku dziennego.
W 1999 r., na konferencji z okazji 25-lecia krakowskiej teatrologii nieżyjący już prof. Franciszek Czerny, powiedział, że teatr będzie potrzebny zawsze, dopóki człowiek będzie chciał się spotkać z drugim człowiekiem. I ja w tym właśnie spotkaniu z człowiekiem widziałbym dla teatru rozwiązanie. W XIX wieku, to jest już wywód Koźmiana, teatr był najbardziej demokratyczną z wszystkich sztuk, dlatego, że podczas przedstawienia zarówno do marszałka sejmu, jak i do lokaja docierało więcej, niż by zdołali zrozumieć z samej lektury tekstu sztuki. A to z tego powodu, że teatr jest „wielotworzywowy”, jako jedyne z mediów operuje syntezą, prócz słów ma też m.in. do dyspozycji gest, intonację, akcent, barwę głosu, i to właśnie daje szansę, aby teatr mógł być też instytucją kulturotwórczą.
Maja Luxenberg: Stanisław Koźmian, dyrektor teatru krakowskiego i członek krakowskiej komisji teatralnej aktywnie uczestniczył w ożywionej debacie publicznej na temat propozycji zmiany sposobu subwencjonowania teatrów galicyjskich, która miała miejsce pod koniec lat '80. XIX wieku. Wtedy w publicystyce teatrowi nadal przypisywano szczególną misję narodową, w praktyce nie decydowano się na ryzyko strat finansowych, które się z nią wiązały (o „ankiecie teatralnej” 1889-1890 prof. Michalik pisał w 2005 r. w artykule „Teatr w Sejmie” - przyp.M.L.). Misja narodowa teatru publicznego (subwencjonowanego przez miasto, państwo, obywatelską spółkę) zawsze była jego cechą specyficzną, odróżniającą go od teatru komercyjnego, nastawionego na dostarczanie rozrywki i przynoszenie zysku. Tutaj zarysowuje się trudność, jaką ma przed sobą, zarówno dziś jak i przed stu laty, dyrektor teatru, który musi godzić rolę artysty i menadżera, czasem dochodzi do tego jeszcze rola kapłana. Odnoszę się tu znów do konferencji, tym razem do prelekcji pani dr Alicji Kędziory „Pawlikowski jako zarządca kulturą”.
Prof. Jan Michalik: Oczywiście najprościej powiedzieć, że zadaniem dyrektora teatru jest znaleźć między tymi trzema rolami kompromis. Wracając jednak do dyrektury Tadeusza Pawlikowskiego w Teatrze Miejskim w Krakowie - wielokrotnie w głosach ówczesnych recenzentów pojawiały się wówczas opinie, że Pawlikowski jest tego rodzaju osobowością, że powinien mieć swój własny teatr, tak jak Wagner ma Bayreuth, a Ludwik Bawarski w Monachium.
Już wtedy, ponad sto lat temu, pojawił się więc pomysł na teatr autorski, artystyczny, przy tym jednak nie tracono świadomości, że ta pożądana idea była jednak nierealna. Cóż... To jest chyba związane z rozwojem sztuki, że dziś ważniejsze jest to co przeżywa artysta, a nie to co dociera do odbiorcy. Ważne jest jak aktor się zmieni, co przemyśli, jak poszerzy swoją wrażliwość - ale aktor, a nie ja, widz. Można mówić, że proces ten zachodzi po to, abym wraz z aktorem zmienił się i ja, ale mam wrażenie, że bardzo często kontakt z widzem jest jednak pozorny, sfingowany. Ja, jako widz bardziej się przyglądam, niż doświadczam. To nie jest już nasze wspólne doświadczenie...
Oczywiście ja zastrzegam się, że mówię to z pozycji starego człowieka. Moja prawda nie musi być prawdą „prawdziwą”. Natomiast uważam, że sporo dyrektorów teatrów uważa, że ich prawda jest jedyną obowiązującą... Nastąpił ostry rozdział generacyjny, powstały światy różnych ludzi. ...Poza tym teatr staje się elitarny, bo jest drogi, ale też nie ma pewnie innego wyjścia.
Prof. Jan Michalik: Już wtedy, ponad sto lat temu, pojawił się więc pomysł na teatr autorski, artystyczny, przy tym jednak nie tracono świadomości, że ta pożądana idea była jednak nierealna. Cóż... To jest chyba związane z rozwojem sztuki, że dziś ważniejsze jest to co przeżywa artysta, a nie to co dociera do odbiorcy.
Maja Luxenberg : W dodatku ma mniejszy zasięg, bo nie prowadzi, jak dawniej, działalności objazdowej...
Prof. Jan Michalik: Tak, ale nawet teatry objazdowe nigdy nie docierały tak głęboko jak w XIX wieku docierały teatry wędrowne, które grywały w wioskach, salkach parafialnych, karczmach, hotelach. Gdyby zrobić zestawienie miejscowości, w których grywał teatr wędrowny w XIX wieku to większość z nich trudno byłoby w ogóle zlokalizować na mapie. Taka sytuacja już się nie powtórzy.
Maja Luxenberg: Piotr Morawski w tekście „Źródła teatru publicznego” pisze o tym, że dzisiaj, we współczesnej demokracji ważniejszym celem dla teatru publicznego jest nie powrót do tradycji, ale „dyskusja na publicznej agorze”, komentowanie rzeczywistości i reakcja na zmiany. Kontestacja romantycznej tradycji, polityczne i społeczne zaangażowanie, język, którego ulubionymi środkami są kpina, szyderstwo, ironia to cechy, które wg Morawskiego paradoksalnie zbliżają współczesny polski teatr do teatru oświeceniowego. Nawet dzisiejsze teatralne awantury przypominają te sprzed dwustu lat.
Prof. Jan Michalik: Tylko do pewnego stopnia. Bywały to manifestacje patriotyczne, wywoływane przez teatr jedynie pośrednio, ich twórcami bywali widzowie. Zobaczmy na co żywo reagowali w latach 20. XIX wieku. Henryk Mackrott, szpieg wielkiego księcia Konstantego, donosił, iż „publiczność zachowywała się dosyć spokojnie, ale gwałtownie oklaskiwano dawne polskie mundury”, czyli wystarczyło, by widownia skojarzyła kostium, sytuację sceniczną, zwrot językowy z tym co aktualne lub nieosiągalne, by wywołać natychmiastową reakcję, niezależną od sensu utworu. I tak: „na dźwięk słowa „konfederacja” akademicy głośno klaskali”- przywoływano tym sposobem konfederację barską, nieszczęśliwą, a obrosłą patriotyczną legendą. Głośne brawa rozległy się przy piosence „Serce nie sługa nie zna co to pany/ nie da się przemocą okuć w kajdany”, gdyż była to ulubiona piosenka akademicka, a jej słowa na zebraniach trawestowano: „Polak nie sługa, nie zna co to pany....”. Autorowi tragedii „Żółkiewski pod Cecorą” Wielki Książę Konstanty groził powieszeniem za… polityczny rezonans jego sztuki.
Tego typu wydarzeń zna wiele historia polskiego teatru. Bywały konsekwencją braku swobody wypowiedzi przed 200 i przed 50 laty. Pamiętam na premierze „Biesów” Wajdy w 1971 r. taki moment: gdy na scenie spiskowcom pijącym herbatę zabrakło cukru, spotkało się to z gromkimi brawami widowni, bo właśnie był czas, gdy cukier był reglamentowany. Ta reakcja nie była zamierzona przez teatr.
Prof. Jan Michalik: Ale przez dziesiątki lat w drugiej połowie XX wieku teatr świadomie wypowiadał się poprzez aluzje, które umiała dobrze czytać nawykła do tego publiczność. Od ćwierć wieku teatr w Polsce wypowiada się wprost, przez co bywa mniej kunsztowny. Okazuje się, że cenzura mimo woli bywała kulturotwórczą instytucją...
Ale przez dziesiątki lat w drugiej połowie XX wieku teatr świadomie wypowiadał się poprzez aluzje, które umiała dobrze czytać nawykła do tego publiczność. Od ćwierć wieku teatr w Polsce wypowiada się wprost, przez co bywa mniej kunsztowny. Okazuje się, że cenzura mimo woli bywała kulturotwórczą instytucją... To Andrzej Wajda wspominał kiedyś o pozytywnym wpływie cenzury na wartość artystyczną teatru. O sprawach publicznych rozmawiano w nim jednak ponad dwieście lat, albo z inicjatywy samego teatru, albo z inicjatywy publiczności.
Teatr powinien mieć związek z rzeczywistością, ze zmieniającymi się przemianami w mentalności i obyczajowości społecznej. Kiedy jednak na scenie mówi się do widza „prosto z mostu”, teatr zamienia się w trybunę. Żeby poruszał, wstrząsał, wywoływał wzburzenie potrzebne są emocje – a jeżeli sztuka dotyczy wyłącznie problemów społeczno – politycznych, a nie człowieka to wzburzeni mogą być jedynie politycy.
Teatr komentujący rzeczywistość jest z zasady zawsze krytyczny, przeciwny aktualnej rzeczywistości i aktualnej władzy, obojętnie jaka by ona nie była. Być może powinien istnieć też taki teatr społecznie zaangażowany, który komentowałby rzeczywistość pozytywnie, a jeśli krytykował - to równocześnie proponował coś w zamian. Zawsze jednak trudniej być za niż przeciw...
Maja Luxenberg: Dziękuję bardzo za rozmowę.
Źródło: Muzeum Historii Polski
ls/