5 października 1939 r., po procesie uznanym później za zbrodnię sądową, Niemcy rozstrzelali 38 obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku. Pocztowcy z założenia mieli bronić się około sześciu godzin, wytrwali kilkanaście – do momentu, gdy Niemcy podpalili placówkę.
Po powołaniu (na mocy traktatu wersalskiego) 15 listopada 1920 roku Wolnego Miasta Gdańsk, władzę i kompetencje podzielono w nim pomiędzy II Rzeczpospolitą a Niemcy. Polacy, którzy według różnych źródeł stanowili w Wolnym Mieście od 9 do 14 proc. mieszkańców, otrzymali m.in. przywilej posiadania własnej służby pocztowej i kolejowej. Poczta Polska w Gdańsku posiadała status placówki rządowej, a urzędy pocztowe miały charakter jednostek eksterytorialnych.
Jeszcze wiosną 1939 r., gdy zaczęły przybierać na sile agresywne działania Niemców wobec Polaków, a wojna stawała się coraz bardziej realna, polskie władze postanowiły wzmocnić placówki pocztowe na terenie Gdańska. Do najważniejszej z nich - Polskiego Urzędu Pocztowo-Telegraficznego nr 1, skierowano m.in. ppor. rezerwy Konrada Guderskiego, który miał być odpowiedzialny za przygotowanie placówki do ewentualnej obrony i kierowanie nią w razie takiej konieczności. Pomagać mieli mu inni pocztowcy, wśród których było sporo rezerwistów.
Jeszcze we wrześniu 1939 r. 38 obrońców poczty, którzy przeżyli wrześniowy szturm i nie zdołali zbiec, stanęło przed niemieckim sądem wojennym, który - wbrew międzynarodowym konwencjom i lokalnemu prawu, skazał ich na śmierć za „działalność partyzancką”. 5 października hitlerowcy rozstrzelali skazanych.
1 września 1939 r. o godz. 4.45, równocześnie z rozpoczęciem ostrzału polskiej składnicy wojskowej na Westerplatte przez pancernik Schleswig-Holstein, rozpoczął się niemiecki atak na główny polski urząd pocztowy w Gdańsku. W placówce przebywało wówczas 58 Polaków, głównie urzędników pocztowych, ale w budynku byli też dozorca, jego żona i ich 11-letnia wychowanica. Pocztowcy dysponowali zgromadzonymi zawczasu kilkoma ręcznymi karabinami maszynowymi, pistoletami oraz niewielką ilością granatów.
Ze strony niemieckiej w akcji brało udział około 180 policjantów (część z nich była w odwodzie) oraz nieustalona liczba esesmanów. Przy pierwszym szturmie Niemcy wysadzili część jednej ze ścian budynku i kilku z nich zdołało wedrzeć się do środka. Pocztowcy odpowiedzieli bronią maszynową oraz granatami i atak okazał się bezskuteczny. Zginął jednak dowódca obrony - ppor. Guderski: jego rolę przejął Alfons Flisykowski.
Po pierwszym niepowodzeniu Niemcy przerwali atak i wznowili go po sprowadzeniu dział oraz wozów pancernych. Z ich pomocą w ciągu dnia przypuścili jeszcze dwa ataki na budynek zabijając lub raniąc kolejnych kilku pocztowców. Zniszczenia w naziemnej części obiektu zmusiły Polaków do zejścia do piwnicy, skąd kontynuowali obronę. W końcu, aby zmusić pocztowców do kapitulacji, hitlerowcy podpalili budynek tłocząc najpierw do jego piwnic benzynę przywiezioną w cysternie straży pożarnej.
W ogniu zginęło czterech pocztowców, a wielu odniosło rany. Zabarykadowana w piwnicy załoga poczty około godz. 18 postanowiła się poddać. Dwóch pierwszych obrońców, którzy wyszli przed budynek, zostało zabitych. Pozostali zostali w większości ujęci przez Niemców, choć kilku udało się uciec w zamieszaniu.
Polscy pocztowcy odpierali niemieckie ataki przez około trzynaście godzin. Według założeń opracowanych przez Sztab Główny Wojska Polskiego mieli oni utrzymać się w placówce przez ok. sześć godzin.
Według najnowszych ustaleń dokonanych przez historyka IPN Jana Daniluka, w sumie w walce – od kul, ognia i innych obrażeń, zginęło ośmioro obrońców: tożsamości dwóch z nich – ofiar pożaru, nie udało się ustalić. Niedługo po kapitulacji, na skutek odniesionych ran, zmarło pięć kolejnych dorosłych osób oraz 11-letnia wychowanica pocztowego dozorcy. Dzięki ucieczkom wojnę przeżyło pięciu obrońców poczty.
Straty po stronie niemieckiej nie są znane, choć – ze źródeł, do których dotarł Daniluk, wynika, że w akcji mogło zginąć oraz odnieść rany w sumie 35 osób.
Jeszcze we wrześniu 1939 r. 38 obrońców poczty, którzy przeżyli wrześniowy szturm i nie zdołali zbiec, stanęło przed niemieckim sądem wojennym, który - wbrew międzynarodowym konwencjom i lokalnemu prawu, skazał ich na śmierć za „działalność partyzancką”. 5 października hitlerowcy rozstrzelali skazanych. Ciała pochowano w nieoznaczonym miejscu - przez długie lata wiadomo było tylko, że znajdowało się ono w pobliżu ówczesnego gdańskiego lotniska.
W 1991 r. w czasie prac budowlanych na gdańskim osiedlu Zaspa, natrafiono na zbiorową mogiłę, w której - jak się okazało po badaniach antropologicznych, pochowano rozstrzelanych pocztowców. 4 kwietnia 1993 r. dokonano ich powtórnego pochówku na Cmentarzu Ofiar Hitleryzmu w Gdańsku, gdzie spoczywają m.in. zamordowani kolejarze i celnicy z Szymankowa oraz działacze polscy Wolnego Miasta Gdańska. W niedzielę – w 75. rocznicę rozstrzelania pocztowców, na cmentarzu odbędą się uroczystości rocznicowe zorganizowane przez gdański samorząd.
W 1979 r. w budynku Poczty Polskiej otwarto muzeum, w którym umieszczono nieliczne dokumenty i przedmioty związane z placówką i jej obroną. W latach 90. trafiły tam także znalezione w zbiorowym grobie rzeczy osobiste należące do pocztowców.
W maju 1998 r. Krajowy Sąd w Lubece uniewinnił obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, skazanych na śmierć i rozstrzelanych. Sąd uznał, że we wrześniu 1939 r. na terenie Wolnego Miasta Gdańsk nie obowiązywało prawo wojenne III Rzeszy, na mocy którego - i to "z rażącym naruszeniem" tych przepisów - skazano polskich obrońców gdańskiej poczty. Lubecki sąd stwierdził, że postępowanie członków sądu, który wydał wyrok na pocztowców, można zakwalifikować jako zbrodnię sądową (justizmord). (PAP)
aks/ mhr/