Korespondencja miała dla Zofii i Kazimierza Moczarskich funkcję terapeutyczną. Wspierała ich w trudnych momentach uwięzienia. Każde z nich miało świadomość tego, że gdzieś tam jest druga osoba, która jest ważna. I mimo że każde z nich jest w więzieniu, to żadne nie pozostaje osamotnione – mówi Anna Machcewicz, redaktorka tomiku „Życie tak nas głupio rozłącza... Listy więzienne 1946-1956” Zofii i Kazimierza Moczarskich.
PAP: Listy więzienne Kazimierza i Zofii Moczarskich są momentami bardzo osobiste. Kiedy przystępowała pani do lektury, to nie miała pani poczucia, że wchodzi w cudzy, intymny świat?
Anna Machcewicz: No cóż, tak to jest z tego rodzaju listami. Ale z punktu widzenia historyka ważne jest to, że są one opisem pewnego doświadczenia, które było wspólne nie tylko dla Moczarskich, ale i większej liczby osób. Warto więc było je opublikować. I to w całości, bez skrótów, na co wyraziła zgodę córka Moczarskich. Nie miałam więc poczucia, że publikując te listy robię coś niestosownego, czy też niedopuszczalnego ze względów moralnych. Ważne jest również to, że te listy mają jeszcze jedną, pozahistoryczną wartość, co też było warte pokazania. Mówią o tym, jak ludzie potrafią o siebie wzajemnie walczyć i wspierać się w sytuacjach ekstremalnych...
Anna Machcewicz: Moczarscy piszą do siebie miłosne listy, one są pełne, wbrew wszystkiemu co ich otacza, jakiegoś przedziwnego optymizmu, ale i praktycznych rad, wzajemnego wsparcia. Zupełnie jak gdyby rozstali się na chwilę. Choć nie widywali się przecież latami, pozostają sobie bliscy, ich uczucie jest dojrzałe, głębokie. Dlatego zapewne przetrwało lata rozdzielenia.
PAP: No właśnie. Więzienie rozłączyło Moczarskich na blisko 11 lat. On siedział od sierpnia 1945 do kwietnia 1956, a ona od marca 1949 do marca 1955 roku. Co im dały te listy, kiedy nie mogli porozmawiać w cztery oczy?
Anna Machcewicz: Pełniły funkcję terapeutyczną. Wspierały ich w różnych momentach tego uwięzienia. Dzięki temu każde z nich miało świadomość, że gdzieś tam jest druga osoba, która jest ważna. I mimo że każde z nich jest w więzieniu, to żadne nie pozostaje osamotnione. Że pisząc listy może się tą drugą osobą opiekować, ale też liczyć na współczucie, na jej myśli. Na pewno ta korespondencja dawała im też nadzieję na to, że jeszcze kiedyś się spotkają. Dlatego wszystkie te listy – a znamy tylko 39, bo reszta się nie zachowała – stanowiły bardzo ważny element ich więziennego życia.
Miałam też do czynienia z listami innych więźniów politycznych tamtego okresu. Rozmawiałam też z ludźmi, którzy je pisali. I wszyscy oni mówili mi, że stanowiły one dla nich ważny łącznik ze światem. Możliwość przeczytania listu z domu, czy napisania własnego, nadawała po prostu sens ich życiu.
PAP: W liście z 23 września 1946 roku Zofia Moczarska pisze do męża: „Wierzę gorąco, że przy Twym pozytywnym stosunku do nowej rzeczywistości, przy Twej umysłowości i wykształceniu przydasz się państwu”. Czy to nie było „puszczanie oka” do państwa? Jakaś próba wpływu na władzę poprzez cenzorów, by uwolnić ukochanego człowieka?
Anna Machcewicz: Nie sądzę. Te słowa wyrażały raczej rzeczywiste przekonanie Moczarskiej. Może gdzieś z tyłu głowy miała taką intencję, o której mowa w pytaniu. Ale ona po prostu uważała, że Moczarski znalazł się w więzieniu niesłusznie, bo był zasłużonym patriotą, a do tego człowiekiem o lewicowych przekonaniach. Patrząc w racjonalnych kategoriach, nie było żadnego powodu, by traktować go jako wroga państwa. Poza tym, ten akurat list powstał w 1946 roku, w czasie, gdy jeszcze nie było tak silnej indoktrynacji stalinowskiej i wydawało się, że sytuacja w Polsce nie jest jeszcze do końca rozstrzygnięta.
W tamtym okresie ludzie jeszcze nie wiedzieli, że wkrótce nie będzie miejsca dla żadnej opozycji. Działało przecież jeszcze Polskie Stronnictwo Ludowe i różne młodzieżowe organizacje katolickie. Nie istniał jeszcze pogłębiony terror światopoglądowy i nie glajszachtowano społeczeństwa na masową skalę. Wtedy można było jeszcze mieć nadzieję na to, że choć Polska jest pod rządami komunistów, to nie wszystko jest jeszcze stracone. Wierzono, że uda się ocalić jakąś cząstkę społecznej aktywności i ideowego pluralizmu. Dopiero wybory ze stycznia 1947 roku przekreśliły te wszystkie oczekiwania. A gdy w latach 1948-1949 nastał terror polityczny, to ludzie ostatecznie zrozumieli, że nowa władza będzie coraz bardziej totalitarna, a sytuacja w Polsce będzie coraz bardziej przypominała tę w ZSRR.
PAP: A jak Moczarscy zachowali się, gdy wreszcie spotkali się po wyjściu na wolność? Przez wiele lat nie mieli ze sobą kontaktu. W pewien sposób – siłą rzeczy – pisząc listy korespondowali z pewnymi wyobrażeniami na temat drugiej osoby...
Anna Machcewicz: To prawda, i to też jest w tych listach widoczne. W jednym z nich Moczarski próbuje wspierać swoją żonę i instruować ją, jak ma postępować w istniejącej sytuacji. Ona mu odpisuje, że jest już nieco inną osobą niż ta, którą zapamietał. Nie jest już młodą i niedoświadczoną dziewczyną, ale dojrzałą kobietą, która wiele doświadczyła. Dlatego myślę, że ich spotkanie w 1956 roku, gdy Moczarski opuścił mury więzienia, było tak naprawdę największą próbą. Musieli się na nowo odnaleźć w postalinowskiej rzeczywistości, na nowo poznać. Przemyśleć to, co w ich relacjach uznają za ważne. No i musieli zadecydować o rzeczy najistotniejszej: czy mogą, czy chcą i czy są w stanie dalej prowadzić wspólne życie. Ostatecznie, nie rozstali się, więc można powiedzieć, że przeszli tę próbę zwycięsko, choć ponieśli za to ogromną cenę, o czym może przekonać się czytelnik ich listów.
PAP: A potem? Jak na wolności odosili się do tego okresu, gdy jedyną możliwością kontaktu były dla nich listy?
Anna Machcewicz: Moczarska nie chciała wspominać okresu więziennego. Miała w sobie ogromne poczucie żalu i niesprawiedliwości. Gdy trafiła za kraty, była jeszcze bardzo młodą kobietą, właśnie skończyla studia, była w progu kariery zawodowej. Czas uwięzienia zniszczył ją fizycznie, psychicznie i zawodowo. Nie była już w stanie powrócić do tego świata, który opuściła w momencie aresztowania.
Natomiast Kazimierz Moczarski znalazł się w więzieniu już jako dojrzały i ukształtowany człowiek. Gdy wyszedł na wolność, udało mu się wrócić do pracy zawodowej i odnaleźć w życiu społecznym. W sposób bardzo zdecydowany dążył też do rozprawy rehabilitacyjnej. Kiedy już do niej doszło, miał okazję powiedzieć publicznie o tym, co go spotkało w więzieniu i dlaczego było to niesprawiedliwe. Może dlatego był on w stanie jakoś sobie zracjonalizować ten traumatyczny czas.
Natomiast Zofia Moczarska nie poradziła sobie z tym tak dobrze. Na pewno więzienie okaleczyło ją psychicznie bardziej niż jej męża. To też później wpływało na ich relacje małżeńskie. Dlatego w tym związku to Moczarski był stroną silniejszą i bardziej opiekuńczą. Ale dla nich to małżeństwo musiało być ogromną wartością, skoro przetrwało do końca.
Anna Machcewicz: Te listy pokazują jak bardzo sytuacja ludzi, którzy po II wojnie światowej znaleźli się w komunistycznych więzieniach była ekstremalnym doświadczeniem egzystencjalnym. jak trudne było także wyjście na wolność, jak skomplikowane odnajdywanie się w powięziennej rzeczywistości...
PAP: Czego pani nauczyła się z tych listów?
Anna Machcewicz: Te listy pokazują jak bardzo sytuacja ludzi, którzy po II wojnie światowej znaleźli się w komunistycznych więzieniach była ekstremalnym doświadczeniem egzystencjalnym. jak trudne było także wyjście na wolność, jak skomplikowane odnajdywanie się w powięziennej rzeczywistości...
PAP: Odpowiada pani tak, jak historyk. A ja chciałem zapytać, co pani osobiście dała lektura tej korespondencji...
Anna Machcewicz: Trudno mi o tym mówić, bo te listy, ten splot gorących uczuć i koszmarnej rzeczywistości są z jednej strony bolesną lektura, z drugiej naprawdę wzruszającą. Piękną. Moczarscy piszą do siebie miłosne listy, one są pełne, wbrew wszystkiemu co ich otacza, jakiegoś przedziwnego optymizmu, ale i praktycznych rad, wzajemnego wsparcia. Zupełnie jak gdyby rozstali się na chwilę. Choć nie widywali się przecież latami, pozostają sobie bliscy, ich uczucie jest dojrzałe, głębokie. Dlatego zapewne przetrwało lata rozdzielenia.
PAP: W takim razie, czy miłość może uratowac przed totalitaryzmem?
Anna Machcewicz: Myślę, że miłość może każdego uratować, nie tylko przed totalitaryzmem. Miłość w ogóle ratuje, ale nie tylko ona – również wierność. Zofia Moczarska zanim sama trafiła za kraty przez kilka lat czekała na skazanego męża, a była przecież młodą i atrakcyjną kobietą. Pewnie miała jakieś łatwiejsze wyjście z tej sytuacji. A jednak pozostała wierna.
Rozmawiał Robert Jurszo (PAP)