Warszawa u progu niepodległości była wielkim miastem. Mając dziewięćset tysięcy mieszkańców mieściła się w dziesiątce najbardziej ludnych miast europejskich – powiedział PAP dr hab. Błażej Brzostek z Instytutu Historycznego UW. Sto lat temu rozszerzono obszar miasta z 3273 do 11 483 ha.
Do Warszawy przyłączono wówczas m.in. Siekierki, Czerniaków, Mokotów, Rakowiec, Młociny, Powązki, Izabelin, Słodowiec, Marymont, Bródno, Golędzinów, Pelcowiznę, Targówek, Grochów, Saską Kępę, Gocław, Kamionek, Witolin. Zachowując na obszarze starej Warszawy podział na 15 komisariatów, wcześniej nazywanych cyrkułami, na przyłączonym obszarze 8210 hektarów utworzono 11 nowych jednostek podziału policyjnego: 7 komisariatów lewobrzeżnych i 4 prawobrzeżne.
PAP: Jakim miastem w oczach mieszkańców i przyjezdnych jest Warszawa u progu odzyskania niepodległości przez Polskę? Czy jest postrzegana jako miasto europejskie, czy prowincjonalne?
Dr hab. Błażej Brzostek: Zarówno prowincjonalne, jak i europejskie. Warszawa była wielkim miastem. Relatywnie znacznie większym niż dziś. Mając dziewięćset tysięcy mieszkańców mieściła się w dziesiątce najbardziej ludnych miast europejskich. Po II wojnie światowej nigdy już nie miała takiej pozycji. W tamtej epoce wciąż mierzono znaczenie miasta liczbą ludności. To zmieni się w drugiej połowie XX wieku, gdy powstaną miasta-molochy Trzeciego Świata. Ta hipertrofia będzie już obrazem zacofania.
Warszawa była również potężnym ośrodkiem gospodarczym, jakim już później nie będzie. Bogaciła się łącząc szybko wówczas rozwijające się Imperium Rosyjskie z Zachodem. Tu swoje przedstawicielstwa lub siedziby miały wielkie firmy prowadzące interesy w Imperium. Rozwój ułatwiało dobre powiązanie Warszawy z siecią kolejową Europy. Gdy spojrzymy na fasadę paryskiego dworca Gare du Nord, powstałą w drugiej połowie XIX w., zobaczymy na niej figurę personifikującą Warszawę wśród wyobrażeń kilku innych wielkich europejskich węzłów kolejowych.
Z tych przyczyn Warszawa była miastem ważnym. W prasie krakowskiej z tego okresu znalazłem reportaż, w którym rozwój Warszawy ukazano jako pokrzepienie dla sentymentów narodowych. Ziemie polskie mają tak wielkie miasto! Z drugiej strony jednak Warszawa była pozbawiona większości atrybutów metropolii tamtej epoki. Nie posiadała samorządu, takich instytucji, jak muzeum narodowe, bank narodowy. Istniał tylko uniwersytet rosyjski…
PAP: Prowincjonalny…
Dr hab. Błażej Brzostek: Niezupełnie. Zwłaszcza wśród profesorów nauk ścisłych byli wybitni uczeni. Ale nie był to uniwersytet najwyższej rangi. Politechnika była z kolei uczelnią świeżo założoną.
Dr hab. Błażej Brzostek: Warszawa była wielkim miastem. Relatywnie znacznie większym niż dziś. Mając dziewięćset tysięcy mieszkańców mieściła się w dziesiątce najbardziej ludnych miast europejskich. Po II wojnie światowej nigdy już nie miała takiej pozycji. W tamtej epoce wciąż mierzono znaczenie miasta liczbą ludności. To zmieni się w drugiej połowie XX wieku, gdy powstaną miasta-molochy Trzeciego Świata. Ta hipertrofia będzie już obrazem zacofania.
Swojej siedziby nie miały w Warszawie żadne instytucje przedstawicielskie. Od 1905 r. odbywały się wybory do Dumy, która mieściła się w Petersburgu. Wnosiły do miasta atmosferę otwartej rywalizacji politycznej, która zresztą przebiegała pomiędzy endecją a ugrupowaniami żydowskimi. Warszawa była ogromnym skupiskiem ludności żydowskiej, która stanowiła jedną trzecią mieszkańców. Dzielnica żydowska stale rozrastała się powodując lęk części opinii publicznej, że Warszawa stanie się „miastem żydowskim”. Pojawiały się już hasła bojkotu handlu żydowskiego. Warszawa była więc miejscem ostrych konfliktów.
Miasto nie ukazywało wielkich bulwarów, symetrycznych układów urbanistycznych, miało niewiele reprezentacyjnych placów. Nawet wielkie gmachy były wpisane w gęstą zabudowę, a nie wystawione na osie widokowe. Brakowało tego, czym szczycił się na przykład ówczesny Budapeszt. Niewiele większy od Warszawy, miał wszystko, czego potrzebowała stolica, nawet metro, pierwsze na kontynencie. Ulica Andrássyego dorównywała elegancją bulwarom Paryża.
W Warszawie elity polskie nie miały podobnych możliwości, a z drugiej strony brakowało potężnego patrona. Jeśli carat patronował rozwojowi miasta, to głównie wznoszeniu cerkwi. Prawosławnych świątyń w Warszawie było około dwudziestu dla wspólnoty liczącej czterdzieści tysięcy mieszkańców. Gigantyczny sobór na Placu Saskim ukończono w 1913 r. Odbyła się w nim zresztą wielka uroczystość obchodów trzechsetlecia dynastii Romanowów.
Mimo że Warszawa była nieźle zaopatrzona w infrastrukturę taką jak wodociągi, tramwaje elektryczne, telefony to wszystkie te osiągnięcia były wpisane w ciasne miasto, którego rozwój był ograniczony pasami fortyfikacji, cytadelą, obszarami, na których zakazano budowy trwałych zabudowań.
Kamienice śródmieścia rosły więc ponad miarę. Warszawa rozbudowywała się tam gdzie mogła i coraz bardziej zagęszczała, zwłaszcza w tzw. dzielnicy północnej, żydowskiej. W południowej części miasta sytuacja była znacznie lepsza. Wzdłuż stanisławowskiego układu ulic i placów gwiaździstych między Marszałkowską a Łazienkami powstawała eleganckie i przestrzenne dzielnice. Choć od południa również rozwój ograniczały rogatki na przyszłym Placu Unii Lubelskiej oraz pełniące funkcje wojskowe Pole Mokotowskie. Wiele zmieniło się w momencie wkroczenia Niemców do Warszawy.
PAP: Ambicje mieszkańców miasta często realizują się poprzez budowę wspaniałych gmachów użyteczności publicznej. Tak było między innymi we Lwowie. Czy w Warszawie można znaleźć budynki zbudowane przed 1914 r. z inicjatywy warszawiaków, które wyrażały ich pragnienie mieszkania w metropolii?
Dr hab. Błażej Brzostek: Tak. W drugiej połowie XIX wieku życie publiczne koncentrowało się w takich miejscach, jak Resursa Kupiecka czy Towarzystwo Dobroczynności, których działalność była także namiastką życia politycznego. Z braku innych możliwości działania organizowano się w stowarzyszeniach dobroczynnych czy gospodarczych. Na przełomie wieków wzniesiono ze składek wielkie kościoły – Najświętszego Zbawiciela przy placu o tej samej nazwie i kościół św. Floriana i Michała na Pradze. Ten pierwszy był swoistym przeglądem stylów historycznych, występujących w Polsce na przestrzeni wieków. Neogotycki kościół praski można uznać za manifestację tożsamości katolickiej wobec rosnących w Warszawie cerkwi. Inną manifestacją było ufundowanie pomnika Adama Mickiewicza przy Krakowskim Przedmieściu. Znaczące, że przy jego odsłonięciu w grudniu 1898 r. nie dopuszczono do żadnych przemówień. Inaugurowano w milczeniu, młodzież defilowała manifestacyjnie z odkrytymi głowami.
Na początku XX w. ważnym wydarzeniem dla warszawskich elit było wzniesienie gmachu filharmonii. Generalnie jednak substancją śródmieścia warszawskiego były kamienice pozbawione „cech narodowych”. Przy ich projektowaniu kopiowano wzory z Francji czy Niemiec. Tamtejsze katalogi typowych elementów architektonicznych stanowiły wzór dla architektów. Warszawscy plutokraci byli silnie związani kulturowo ze światem niemieckim. Leopold Kronenberg zamówił projekt swojego pałacu u znanego berlińskiego architekta.
W odróżnieniu od Lwowa czy Krakowa, w Warszawie nie przyjęła się rozbuchana secesja. Warszawska burżuazja była dość konserwatywna. Gdy przyjechał z Krakowa secesyjny projekt Hotelu Bristol, został pod wpływem krytyki przerobiony na historyzm. Secesja ostała się we wnętrzach. To odrzucenie nowinek można traktować jako pewien wyraz prowincjonalizmu. Warszawa nie miała swojej akademii sztuk pięknych, a więc i wpływowego środowiska twórców i krytyków. Artyści chętnie z niej wyjeżdżali tam, gdzie można się było kształcić i zaistnieć. W Warszawie realizowano raczej postulaty pracy organicznej wzywające do budowania „cywilizacji” – wodociągów, chodników, porządkowania miasta. Raczej nie było tu artystycznego fermentu. Zmieni się to po odzyskaniu niepodległości.
PAP: W 1915 r. w Warszawie rozpoczyna się repolonizacja przestrzeni miasta. Jest to zrozumiałe, ale skąd pomysł rozszerzenia w trakcie wojny granic miasta?
Dr hab. Błażej Brzostek: Lokalne elity od dawna działały na rzecz takiego projektu, zdając sobie sprawę z tego jak ciasnym i niezdrowym miastem jest Warszawa. Niemcy zdecydowali się na różne kroki spełniające oczekiwania polskich elit, w tym na otwarcie polskiego uniwersytetu. Ten rosyjski ewakuował się w głąb cesarstwa, do Rostowa nad Donem (gdzie do dziś istnieje), na miejscu zaś były elity zdolne podjąć organizację uczelni, zresztą zaprawione w takich inicjatywach, jak nielegalny Uniwersytet Latający.
Z drugiej strony okupacja niemiecka wiązała się z brutalną eksploatacją, jak w całym Królestwie. Zdzierano blaszane dachy, urywano klamki i wywożono wszystko co miało wartość militarną. Ofiarą tych działań padł Sobór na Placu Saskim z którego zdarto blachy, co spowodowało zamoknięcie wnętrza. Gdy w latach dwudziestych dyskutowano nad jego wyburzeniem, podnoszono także ten argument.
PAP: Co otrzymała Warszawa? Jaki był stan nowych dzielnic?
Dr hab. Błażej Brzostek: Były to tereny w dużej mierze świecące pustką, wypełnione barakami wojskowymi, szopami, bieda-domami. Sprawiało to, że można było myśleć o wielkim planowaniu. Na Żoliborzu wytyczono system placów gwiaździstych i ulic promienistych. Podobne plany tworzono dla Saskiej Kępy, Sadyby, Ochoty, a później dla Bielan. Było to zgodne z ówcześnie modnymi ideami urbanistycznymi, zwłaszcza „miasta-ogrodu” angielskiego urbanisty Ebenezera Howarda. Miały charakteryzować się niską, luźną zabudową, mnóstwem zieleni. Ulice miały być zadrzewione i miały zbiegać się na placach gwiaździstych.
PAP: Można więc powiedzieć, że decyzja o powiększeniu Warszawy determinuje jej rozwój urbanistyczny do roku 1939, wręcz stwarza nowe miasto? W dużej mierze znamy to miasto do tej pory.
Dr hab. Błażej Brzostek: Tak, na tym polega paradoks: miasto zbudowane w Dwudziestoleciu w dużej mierze przetrwało, a dziewiętnastowieczne w większości przepadło. Zresztą w dwóch fazach: niszczone w czasie walk i planowo burzone przez Niemców, a po wojnie likwidowane jako przeżytek złej urbanistyki. A wianek dzielnic wokół dawnego śródmieścia miał się nie najgorzej. Żoliborz, fragmenty Ochoty i Bielan, Sadyba, górny Mokotów, Saska Kępa są dziś obrazem tamtej Warszawy sprzed kataklizmu.
Oczywiście dzielnice te nie zostały w pełni zrealizowane. U ich źródeł leżały idee miasta-ogrodu, następnie idee modernistyczne lat 30. Architektura ewoluowała od zabudowy dworkowej w stronę funkcjonalizmu. Widać to świetnie na Żoliborzu, gdzie gotową siatkę ulic wypełniano budynkami należącymi do kolejnych nurtów architektury. Ten proces będzie trwał zresztą i po II wojnie.
PAP: Czy idee rozbudowy Warszawy po 1916 r. były tworzone przez młodych architektów próbujących odróżnić się od swoich poprzedników wznoszących budynki neostylowe czy secesyjne?
Dr hab. Błażej Brzostek: Takie procesy zachodziły wówczas w całej Europie. Wielkie formacje stopniowo się zużywały. Pod koniec XIX wieku zużywała się idea „neostylów”, opierająca się na swobodnym sięganiu do elementów dawnego wzornictwa. Pojawiały się „style narodowe”, polegające na wybieraniu motywów uznawanych za lokalne, swoiste, odpowiadające potrzebom patriotycznym.
W polskich warunkach zaistniał przede wszystkim styl zakopiański, który zresztą słabo promieniował na Warszawę. Znacznie mocniej odcisnął się na niej, już zwłaszcza po I wojnie światowej, tzw. styl dworkowy. W latach dwudziestych naznaczył i gmachy publiczne, takie jak Liceum Batorego, i dzielnice mieszkaniowe, i stacje kolejowe. Pod koniec lat dwudziestych i on uległ zużyciu. Pojawiły się znów trendy bardziej kosmopolityczne, związane z myśleniem o „człowieku przyszłości” i jego środowisku życia. Mamy z tego okresu domy kubistyczne, szklane domy. Powstawały plany Warszawy jako miasta funkcjonalnego.
Nie była to tylko zmiana pokoleniowa, gdyż w tym samym pokoleniu spotykamy twórców projektujących w stylu futurystycznym, ale również takich jak Bohdan Pniewski, który odwoływał się do architektury klasycznej. Byli „kosmopolici” spod znaku Le Corbusiera pojawiają się nowi monumentaliści dążący do zbudowania nowej Warszawy, która byłaby „polska”.
W latach trzydziestych wyrazem tych pragnień była Dzielnica Piłsudskiego. Po uwolnieniu Warszawy z pierścienia fortyfikacji rozpoczyna się cywilne zagospodarowanie Pola Mokotowskiego. Usuwa się z niego lotnisko, obiekty wojskowe, tor wyścigów konnych i rozpoczyna planowanie założenia urbanistycznego z monumentalną aleją, zakończoną Świątynią Opatrzności Bożej projektu Pniewskiego. Miasto obok miasta. Warszawa odziedziczona po zaborach, gęsta, ciasna, pozbawiona splendoru, wydawała się zupełnie anachroniczna…
PAP: Wydaje się to niemożliwe do naprawienia…
Dr hab. Błażej Brzostek: Niemożliwe, ponieważ miasto nie miało środków na wykup nieruchomości i na wyburzenia. Magistrat Stefana Starzyńskiego starał się działać w tym kierunku, ale miał ograniczone możliwości. Dla realizacji jego planów pozostawały dawne tereny wojskowe, takie jak Pole Mokotowskie. Tam miała być nowa Warszawa. Jednocześnie próbowano odzyskać dawną: Jan Zachwatowicz ze swoim zespołem odsłaniał na Starym Mieście fragmenty murów obronnych, baszt, zarys barbakanu, dzięki wykupieniu i zburzeniu starych domów, w których były ukryte. Za problem do rozwiązania uznawano wciąż to, co znajdowało się pomiędzy Starym Miastem a Polem Mokotowskim, czyli dzielnice dziewiętnastowieczne.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ mjs/ ls/