Dr Robert Gawkowski, znany historyk sportu przybliża dzieje przedwojennych mundiali.
Pierwsze mistrzostwa. 1930
Myśl o przeprowadzeniu mistrzostw świata w piłce nożnej długo dojrzewała w głowach piłkarskich działaczy. W 1904 r., gdy powołano do życia międzynarodowa federację futbolową (FIFA) holenderski działacz Carl Hirschmann wysunął po raz pierwszy projekt takich rozgrywek, ale pomysł był stanowczo przedwczesny. Choćby dlatego, że w FIFA zrzeszonych było ledwie 7 krajów (po roku już 14) i tylko europejskich. Co to za mistrzostwa świata, skoro gra w nich tylko jeden kontynent?
Po pierwszej wojnie światowej popularność futbolu znacznie wzrosła, a wśród krajów przyjętych do FIFA znalazła się też Polska przyjęta do federacji w 1923 r. wraz z: Litwą, Łotwą, Estonią, Portugalią, Irlandią, Rumunią, Turcją, Egiptem, Brazylią i Urugwajem. W ciągu kilku kolejnych lat członkami stały się tak egzotyczne wtedy kraje jak: Tajlandia, Peru, Ekwador, Japonia czy Boliwia. W piłkę grano na 6 kontynentach, a w FIFA zrzeszonych było prawie 50 krajów. Stało się jasne, że futbol rządzi sportowym światem i mistrzostwa globu są wskazane. Jednak w latach dwudziestych mistrzostw jeszcze nie było, choć prasa sportowa mistrzem nazywała tą drużynę, która wywalczyła mistrzostwo olimpijskie. A taką drużyną był Urugwaj zwyciężając na Igrzyskach Olimpijskich w 1924 i 1928 r.
Z ideą zorganizowania mundialu w 1926 r. wystąpił francuski działacz Henri Delaunay. Wybrano komisję ds. mistrzostw, a w 1928 ustalono projekt mistrzostw, rozgrywanych co 4 lata. Zdecydowano, że pierwsze mistrzostwa odbędą się w 1930 r., a chętnych do ich organizacji było kilka krajów europejskich i Urugwaj. Kraj z Ameryki Południowej miał ten argument, że dwukrotnie zdobywał mistrzostwo olimpijskie.
Z ideą zorganizowania mundialu w 1926 r. wystąpił francuski działacz Henri Delaunay. Wybrano komisję ds. mistrzostw, a w 1928 ustalono projekt mistrzostw, rozgrywanych co 4 lata. Zdecydowano, że pierwsze mistrzostwa odbędą się w 1930 r., a chętnych do ich organizacji było kilka krajów europejskich i Urugwaj. Kraj z Ameryki Południowej miał ten argument, że dwukrotnie zdobywał mistrzostwo olimpijskie.
Z ideą zorganizowania mundialu w 1926 r. wystąpił francuski działacz Henri Delaunay. Wybrano komisję ds. mistrzostw, a w 1928 ustalono projekt mistrzostw, rozgrywanych co 4 lata. Zdecydowano, że pierwsze mistrzostwa odbędą się w 1930 r., a chętnych do ich organizacji było kilka krajów europejskich i Urugwaj. Kraj z Ameryki Południowej miał ten argument, że dwukrotnie zdobywał mistrzostwo olimpijskie. Do pomocy działaczom urugwajskiego futbolu włączył się też rząd tego kraju, obiecując, że wspomoże finansowo i że mistrzostwa będą wplecione w obchody 100-lecia niepodległości państwa. Urugwaj zwyciężył i rozpoczął przygotowania do pierwszego mundialu. Czasu było mało, bo ledwie 13 miesięcy. Dla porównania przypomnijmy, że organizatorem tegorocznych mistrzostw, Brazylia została 10 lat temu!
W 1930 r. długo brakowało chętnych do wzięcia udziału w imprezie. Zgłosiły się reprezentacje krajów amerykańskich, ale Europa zwlekała ze zgłoszeniem. Zdesperowani Urugwajczycy obiecali nawet zwrot kosztów za trzytygodniową przeprawę przez ocean, a FIFA zaczęła mocno nalegać na wysłanie do Urugwaju narodowych jedenastek. Skutek był połowiczny, bo za ocean wyprawiły się tylko 4 reprezentacje europejskie, w dodatku nie te najbardziej liczące się.
Ogółem zagrało 13 drużyn a w finale gospodarze zwyciężyli Argentynę 4:2. Pierwsze Mistrzostwa Świata były jednak sukcesem, bo najważniejsze spotkania obserwowało po kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a na mecze gospodarzy przychodziło po 80 tysięcy osób. Urugwaj był szczęśliwy, obchody 100 lecia państwa były nader udane.
Biało-czerwoni wchodzą na stadion. 1933/34
Następne Mistrzostwa Świata rozegrano zgodnie z planem w 1934 r. a ich gospodarzem były Włochy. Do Europy nie przyjechała reprezentacja Urugwaju, trochę urażona, że w mundialu organizowanym w ich kraju przyjechało tak niewiele państw europejskich. Mimo tego chętnych do turnieju było zbyt wielu, więc po raz pierwszy wprowadzono eliminacje do mistrzostw. Wzięła w nich udział także Polska, choć sprowadził się on do rozegrania tylko jednego spotkania z Czechosłowacją. Pionierski występ w eliminacjach (15 października 1933 r.) wywołał spore zainteresowanie w Warszawie i na stadionie WP zebrał się komplet publiczności. Były chwile szczęścia, zwłaszcza, gdy nasz sławny obrońca Henryk Martyna wykorzystał karnego doprowadzając do remisu 1:1. Potem jednak gola strzelili goście wygrywając 2:1. Biało-czerwonych po tym meczu chwalono, winiąc za porażkę rumuńskiego sędziego, który zdaniem „Przeglądu Sportowego” „nie dorósł do powagi meczu”. Rewanż miał odbyć się 15 kwietnia 1934 r., ale w polityce z naszymi południowymi sąsiadami nie mieliśmy wówczas najlepszych relacji i na dwa dni przed meczem polskie władze zawiadomiły Czechosłowaków, że rezygnują z rewanżowego spotkania. Oddaliśmy więc walkowera (jedynego w przedwojennej historii PZPN!). Do Włoch pojechali Czesi i Słowacy.
Przy tej okazji polscy działacze futbolu mogli przekonać się, jak wygląda profesjonalne zarządzanie futbolem. Czesi i Słowacy przygotowywali się do kwietniowego (niedoszłego jak się okazało) meczu już od stycznia, wysyłając swą kadrę na kilka zgrupowań. Tymczasem, jak informował „Przegląd Sportowy” na kilka dni przed spotkaniem „Czesi już gotowi, Polska jeszcze nie”. Faktycznie, PZPN, założony ledwie piętnaście lat wcześniej dopiero uczył się nowoczesnego zarządzania. Do tej pory reprezentacja biało-czerwonych wyjeżdżała na mecz pociągiem II klasy, nie odbywszy żadnych zgrupowań, albo zgoła symboliczne dzień przed wyjazdem.
Na Mistrzostwach Świata w 1934 r. na których nas zabrakło, brylowali gospodarze. Inna sprawa, że musieli, bo przed turniejem sam Mussolini wytyczył im „zadania produkcyjne” – mają zdobyć mistrzostwo. Z Argentyny włoscy działacze ściągnęli najzdolniejszych piłkarzy, którzy właśnie wtedy „przypomnieli sobie” o włoskich korzeniach. Szybko zrobiono z nich „obywateli Włoch” i oto azzurri wzmocnili się o kilku naturalizowanych Włochów ściągniętych zza oceanu. Mieli więc dobrą reprezentację, a że publiczność na mistrzostwach gorąco ich zagrzewała i sprzyjał im sędzia, więc mistrzostwo zdobyli. Mussolini mógł ich pozdrowić rzekomo tradycyjnym rzymskim gestem wyciągniętej ręki.
Pamiętny mecz z Brazylią. 1938
W polskim futbolu coś się zaczęło jednak zmieniać. PZPN zatrudnił selekcjonera - fachowca, którym był Niemiec Kurt Otto. Z jego inicjatywy przeprowadzono szkolenia dla regionalnych związków piłki nożnej w Polsce. Przed ważnymi meczami międzypaństwowymi fundowano piłkarzom reprezentacji krótki obóz przygotowawczy. W 1936 r. po raz pierwszy ruszyły w kraju rozgrywki juniorów „O mistrzostwo Polski”. Z dzisiejszego punktu widzenia zabawnie to wyglądało, bo najlepsze w okręgach drużyny juniorów sprowadzano do jednej z letniskowych miejscowości i tam kwaterowano w kilkunastoosobowych namiotach. Na każdego juniora wydzielano miskę do wody i kubek. Rano i wieczorem obowiązkowo był apel, gdzie zgromadzeni młodzi sportowcy śpiewali hymn i wysłuchiwali patriotycznych pogadanek. Mimo siermiężności, dawało to pożądany skutek- tak sportowy, jak i wychowawczy.
Mecz w Strasburgu był niezwykle zażarty. Brazylijczycy kilkakrotnie wychodzili na prowadzenie, a my wyrównywaliśmy. Nadzieję pokładaliśmy w Erneście Wilimowskim, który nie zawiódł – strzelając aż 4 gole. Cóż z tego, skoro po dogrywce w arcydramatycznym spotkaniu wygrali Brazylijczycy 5:6. Polska odpadła z turnieju, ale zostawiła po sobie dobre wspomnienie. Mistrzostwo ponownie zdobyli Włosi.
Polska pod okiem trenera Otto wypadła na Igrzyskach Olimpijskich przyzwoicie. Do medalu brązowego brakowało niewiele. Niemieckiego selekcjonera i tak jednak zwolniono, bo reprezentacja pod jego wodzą zaliczyła więcej porażek niż zwycięstw. Większy profesjonalizm wszedł jednak w krew.
Kolejne mistrzostwa świata odbyły się w czerwcu 1938 r. we Francji. Tym razem Polska reprezentacja udanie przeszła przez eliminacje wygrywając wysoko z Jugosławią 4:0 i w rewanżu ulegając jej skromnie 0:1. Władze polskiej piłki rozpisały kalendarz przygotowawczy, w którym dzień 5 czerwca był najważniejszy. W tym dniu zmierzyć się mieliśmy w Strasburgu z Brazylią.
Zgodnie z planem na dwa tygodnie przed mundialową premierą biało-czerwonych, reprezentacja rozegrała kontrolny mecz z Irlandią. Wszyscy piłkarze grali niezwykle ambitnie i pokonali gości aż 6:0. Zaostrzało to apetyty polskich kibiców na dobry występ naszej kadry. W tym samym czasie, Brazylijczycy byli już we Francji, po 17 dniowym rejsie w spokoju aklimatyzowali się w europejskim klimacie. Wynajęli luksusowe apartamenty w St.Germain i jak donosił „Przegląd Sportowy”: „Tu zatrzymują się sami milionerzy, tu zjeżdża na podwieczorki śmietanka towarzyska Paryża”. Jednocześnie korespondent tejże sportowej gazety informował, że brazylijski selekcjoner ciągle chodzi z gwizdkiem i niemal non stop dyktuje piłkarzom klasztorny rygor.
Mecz w Strasburgu był niezwykle zażarty. Brazylijczycy kilkakrotnie wychodzili na prowadzenie, a my wyrównywaliśmy. Nadzieję pokładaliśmy w Erneście Wilimowskim, który nie zawiódł – strzelając aż 4 gole. Cóż z tego, skoro po dogrywce w arcydramatycznym spotkaniu wygrali Brazylijczycy 5:6. Polska odpadła z turnieju, ale zostawiła po sobie dobre wspomnienie. Mistrzostwo ponownie zdobyli Włosi.
W Polsce zaś, pięć dni po meczu z Irlandią, 22 wybranych przez selekcjonera piłkarzy pojechało na sześciodniowe zgrupowanie do Wągrowca by tam szlifować ostateczną formę. Potem już 15 najlepszych jechało do Berlina, gdzie zafundowano naszym pociąg sypialny do samego Strasburga. W tamtych czasach był to luksus, na który specjalną zgodę wydał PZPN. Tym razem nie poskąpiono grosza i polska reprezentacja przybyła do Strasburga dwa dni przed meczem.
I wreszcie 5 czerwca po południu zespół biało-czerwonych w składzie: Madejski, Szczepaniak, Gałecki, Góra, Dytko, Nyc, Piec, Piątek, Scherfke, Wilimowski, Wodarz wybiegł na murawę. Mecz obserwowało ok. 15 tysięcy widzów, a wśród nich sporo polskich górników pracujących we Francji, a także dwie wycieczki z Polski, które za 199 zł organizował PZPN.
W Polsce mecz śledziły zapewne miliony kibiców. Można było bowiem słuchać relacji radiowej z tego spotkania. Przypomnijmy, że w połowie 1938 r. radio ciągle było luksusem, a zarejestrowanych posiadaczy odbiorników było niespełna milion. Radzono sobie z tym problemem, bo w miastach zradiofonizowano główne punkty i na czas meczu można było słuchać radiowej relacji. Warto dodać, że Mistrzostwa Świata we Francji miały też pewien walor finansowy – sprzedawcy radioodbiorników wzmogli reklamę, obiecując, że przy zakupie radia na czas mundialu, dadzą korzystny rabat. Często przed swym sklepem, choć to była niedziela, wystawiali radio i zezwalali na „darmowe” słuchanie.
Tymczasem mecz w Strasburgu był niezwykle zażarty. Brazylijczycy kilkakrotnie wychodzili na prowadzenie, a my wyrównywaliśmy. Nadzieję pokładaliśmy w Erneście Wilimowskim, który nie zawiódł – strzelając aż 4 gole. Cóż z tego, skoro po dogrywce w arcydramatycznym spotkaniu wygrali Brazylijczycy 5:6. Polska odpadła z turnieju, ale zostawiła po sobie dobre wspomnienie. Mistrzostwo ponownie zdobyli Włosi. A pamięć o meczu z Brazylią musiała nam wystarczyć na lat prawie 40. Dopiero w 1974 r. reprezentacja Kazimierza Górskiego znów wystąpiła w Mistrzostwach Świata. Z sukcesem, ale to już zupełnie inna historia.
Dr Robert Gawkowski