Apel do żołnierzy Armii Krajowej z 24 lipca 1945 roku był częścią nowej strategii walki z komunistycznymi władzami Polski, która jednak zakończyła się porażką – mówi dr Wojciech Frazik z Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie.
PAP: Jakie były okoliczności wydania przez płk. Jana Rzepeckiego 24 lipca 1945 roku odezwy do żołnierzy Armii Krajowej, w której wzywał ich do zaprzestania walki zbrojnej?
Wojciech Frazik: W lipcu 1945 roku Rzepecki był osobą, która kierowała w Polsce podziemiem niepodległościowym. Zyskał tę pozycję, gdy aresztowano gen. Leopolda Okulickiego – dowódcę likwidowanej właśnie Armii Krajowej – i gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, komendanta głównego organizacji „NIE”.
7 maja został mianowany przez Naczelnego Wodza Delegatem Sił Zbrojnych na Kraj. Najważniejszym powierzonym mu zadaniem było ujęcie w ramy organizacyjne istniejących jeszcze – mimo podjętej wcześniej decyzji o rozwiązaniu Armii Krajowej – podziemnych struktur wojskowych.
Rzepecki rozumiał, że dysproporcja sił między podziemiem niepodległościowym a sowieckim okupantem nie dawała w zasadzie szans na efektywną walkę zbrojną. Dlatego zmierzał w kierunku jakiegoś rozwiązania politycznego, które w tej sytuacji uznał za najlepsze.
PAP: W jaki sposób chciał to zrobić?
Wojciech Frazik: Rzepecki rozumiał, że dysproporcja sił między podziemiem niepodległościowym a sowieckim okupantem nie dawała w zasadzie szans na efektywną walkę zbrojną. Dlatego zmierzał w kierunku jakiegoś rozwiązania politycznego, które w tej sytuacji uznał za najlepsze.
Podziemie było już w tym czasie w znacznym stopniu zdekonspirowane i przesiąknięte agenturą sowiecką, która instalowała się w nim jeszcze podczas wojny. Poza tym, decyzje, które zapadły na konferencji w Jałcie, zakładały przeprowadzenie w Polsce wolnych wyborów. Choć tych postanowień nie akceptowano, to przyjmowano je do wiadomości. Dawały bowiem nadzieję na to, że za pomocą kart wyborczych będzie można uratować suwerenność państwa.
Do tego wszystkiego doszedł jeszcze jeden istotny czynnik. W czerwcu powstał Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, w skład którego wszedł reprezentujący kręgi niepodległościowe Stanisław Mikołajczyk. Co prawda, szybko okazało się, że w gruncie rzeczy pełni on w tym gabinecie rolę opozycji, ale mimo wszystko dawało to jakieś perspektywy działalności politycznej.
W takiej sytuacji, Rzepecki był zdania, że należy odejść od aktywności zbrojnej, może poza tą, która wymuszona była przez konieczność samoobrony albo związana z potrzebą likwidacji groźnych dla społeczeństwa i konspiracji jednostek.
PAP: Odezwa z 24 lipca nie była jedyną, którą wydał w tym okresie...
Wojciech Frazik: Była ona jedną z całej serii, z których chyba najważniejsza była ta z 27 maja, wystosowana razem z Delegatem Rządu na Kraj. Wszystkie one mialy nieco odmienne cele i inaczej rozkładały akcenty, ale przenikała je jedna myśl: zaprzestanie walki zbrojnej, likwidacja oddziałów partyzanckich, wejście żołnierzy w nową rzeczywistość społeczną i włączenie się w odbudowę kraju z zachowaniem ideałów przyświecających Armii Krajowej.
Rzepecki – co warto podkreślić – nigdy nie był zwolennikiem ujawniania się żołnierzy. Miał świadomość tego, że istniejące warunki uniemożliwiają jawną działalność opozycyjną.
Jeśli zaś chodzi o tę odezwę z 24 lipca, to kierowana ona była ściśle do ukrywających się w lasach oddziałów Armii Krajowej. Rzepecki wskazywał w niej jednoznacznie na to, że wysiłek wojenny został przekreślony przez zaistniałą sytuację polityczną, stąd konieczna jest walka za pomocą metod, o których mówiłem wcześniej.
PAP: Jak ta odezwa – i inne - została przyjęta przez żołnierzy Armii Krajowej?
Wojciech Frazik: Problem polegał na tym, że proponowane przez Rzepeckiego „ciche” wyjście z partyzantki było bardzo trudno wykonalne. Praktycznie jedynym rozwiązaniem było przeniesienie ludzi na inny teren. Apelował do sumień żołnierzy, ale sam nie dawał im żadnych narzędzi do realizacji tego zadania. Nie wiadomo, ile oddziałów go posłuchało.
Również nowe komunistyczne władze zwracały się z podobnymi odezwami do ukrywających się bojowników. Ale to były działania propagandowe, których celem było „uspokojenie terenu”. Obok pojednawczych wezwań wydawano równolegle rozkazy bezwzględnego tępienia ukrywających się w lasach niepodległościowców. Nakazywano nawet rostrzeliwanie na miejscu ujętych żywcem.
Ryzyko było więc zbyt duże i ludzie woleli tkwić w lesie, bo wydawało im się to bezpieczniejsze, niż jego opuszczenie.
Nie możemy też zapominać, że wielu żołnierzy podziemia uznawało drogę proponowaną przez Rzepeckiego za kapitulację. Uważali, że póki mają broń, są zobowiązani walczyć zbrojnie o niepodległość, bo tylko ten sposób będzie skuteczny.
PAP: Jakie dalsze działania podjął Rzepecki, by wcielać w życie nową linię oporu względem komunistycznych władz?
Wojciech Frazik: Po decyzji z 6 sierpnia, która rozwiązywała Delegaturę Sił Zbrojnych, powołano do życia Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość”. Rzepecki został przezesem Zarządu Głównego. Jednym z celów tej organizacji była kontrola nad – zaplanowanymi jeszcze w Jałcie – wyborami, by miały one charakter rzeczywiście demokratyczny.
Jednak zanim Rzepecki zdążył rozwinąć działalność Zrzeszenia, to – pod koniec października – zaczęły się aresztowania jego członków. On sam został ujęty 5 listopada. Przyjął propozycję bezpieki, by ujawnić całą organizację.
PAP: Dlaczego się na to zgodził?
Wojciech Frazik: Pokazano mu stopień zinfiltrowania organiacji. Zemścił się tu błąd, który polegał na tym, że „Wolność i Niezawisłość” była po prostu przemianowaną Delegaturą Sił Zbrojnych, co ułatwiało jej rozpracowanie. Poza tym, obiecano mu, że członków Zrzeszenia nie dotkną żadne represje, jeśli ujawni jej struktury.
Jednak nowe polskie władze nie wywiązały się z tej obietnicy. Rzepecki i jego towarzysze stanęli przed sądem w styczniu 1947 roku, ale prezydent Bolesław Bierut – po sfałszowanych wyborach – ułaskawił ich. Niestety, jego podkomendni pozostali w więzieniach. Ale dwa lata później – w 1949 – trafił tam i sam pułkownik. Był więziony – bez wyroku – do końca 1954 roku. Można więc powiedzieć, że jedynie odroczono mu odsiadkę.
Pewną nadzieję widział w mirażu wolnych wyborów. Próbował więc wybrać taki scenariusz, który mógłby dać choćby cień szansy na wywarcie wpływu na istniejąca sytuację polityczną.
PAP: Wrócmy jeszcze do lipca 1945 roku. Jak należy oceniać te wszystkie odezwy do żołnierzy podziemia niepodległościowego? Były wyrazem naiwności politycznej, czy raczej bezradności?
Wojciech Frazik: Z pewnością w tamtym czasie trudno już było znaleźć argumenty za kontynuacją oporu zbrojnego. Tym bardziej, że państwa zachodnie jednoznacznie dały do zrozumienia, że nie zamierzają się angażować w żaden konflikt z sowiecką Rosją, który mógłby dawać Polsce jakieś szanse na niepodległość.
Dziś wiemy, że taka opcja była rzeczywiście przez pewien czas rozważana, ale Rzepecki nie mógł mieć tej świadomości. Za to pewną nadzieję – trochę wbrew niej samej – widział w mirażu wolnych wyborów. Próbował więc wybrać taki scenariusz, który mógłby dać choćby cień szansy na wywarcie wpływu na istniejąca sytuację polityczną.
W jakimś sensie, wszystkie te odezwy były wyrazem pewnej bezradności ludzi, którzy stali samotnie wobec bezwzględnego i wielokrotnie silniejszego przeciwnika.
Rozmawiał Robert Jurszo (PAP)
jur/ ls/