Miał być następcą Piłsudskiego. Podczas II wojny światowej wielu widziało w nim męża opatrznościowego, który zdoła uratować niepodległość Rzeczpospolitej.
Kazimierz Sosnkowski pozostał jednak dowódcą i politykiem niespełnionych nadziei. Także jego ostatnia misja - zjednoczenie skłóconej emigracji – zakończyła się fiaskiem. Ile było w tym winy generała, a ile pecha, złego polskiego losu, którego nikt i nic zmienić nie mogło?
Lektura pierwszej spełniającej naukowe kryteria biografii jednej z najważniejszych postaci historii Polski XX wieku, pozostawia uczucie niedosytu. Lecha Wyszczelskiego, wytrawnego znawcę militariów, najbardziej interesuje Sosnkowski-wojskowy, o wiele mniej Sosnkowski-polityk, a prawie w ogóle Sosnkowski-człowiek.
Szkoda, bo publiczna działalność generała jest mimo wszystko dość dobrze znana, natomiast pogłębiona analiza prywatnej sfery życia współtwórcy Legionów mogłaby rzucić nowe światło na kilka istotnych kwestii. W tym na zasygnalizowaną na wstępie, kluczową dla oceny Sosnkowskiego zagadkę: dlaczego mając wszystko, czego trzeba: chlubną przeszłość, wysokie morale i kwalifikacje potrzebne do piastowania najwyższych urzędów, pozostał wiecznym pretendentem?
Wyszczelski zgadza się z opinią, że „Szef” przewyższał innych piłsudczyków inteligencją, oczytaniem i trafną oceną sytuacji międzynarodowej. Lojalny wobec Marszałka, dystansował się jednak od autorytarnych praktyk rządów pomajowych. W obliczu niemieckiego zagrożenia nawoływał do utworzenia rządu jedności narodowej z udziałem opozycji. Rydz-Śmigły, torujący sobie drogę do władzy dyktatorskiej, nie skorzystał z tej rady. Odsunął też Sosnkowskiego, w końcu doświadczonego sztabowca, od planowania polskiej obrony. Generał doczekał się przydziału dopiero wówczas, gdy losy kampanii wrześniowej były już przesądzone. Otrzymał dowództwo nad resztkami armii „Małopolska” i „Kraków”. Nie okazał się cudotwórcą, napsuł jednak nieco krwi Niemcom, sposobiącym się do zajęcia Lwowa.
Na emigracji Sosnkowski znów stał się persona non grata. Kontestował układ Sikorski – Majski. Żołnierze go uwielbiali, natomiast politycy traktowali jako zagrożenie, urabiając generałowi u zachodnich aliantów opinię rusofoba i „faszysty”.
Jako Naczelny Wódz Sosnkowski był przeciwny organizowaniu powstania w Warszawie, ale nie zrobił nic, by mu zapobiec. W krytycznym momencie wybrał się na inspekcję do Włoch, jakby w odpowiedzi na wizytę Mikołajczyka w Moskwie. Przegrali obaj. Premier nic nie zwojował u Stalina, Naczelnemu Wodzowi pozostało zaś jedynie powtórzyć gest Reytana. Razem z nimi przegrała Polska.
Dymisja i wymuszony wyjazd do Kanady wyznaczyły koniec politycznej i wojskowej kariery Sosnkowskiego oraz początek kształtowania się legendy niezłomnego męża stanu, strażnika niepisanego testamentu Komendanta. Towarzyszyła jej legenda czarna – hamletyzującego, zawodzącego w chwili próby, żołnierza. Potwierdzało ją zachowanie generała w maju 1926 roku, gdy nie umiejąc wybrać między lojalnością wobec rządu i Piłsudskiego próbował popełnić samobójstwo.
Postawa Sosnkowskiego w latach wojny wymyka się prostym ocenom. Dla jednych zawiódł pokładane w nim nadzieje, dla innych był ofiarą intryg, partyjniactwa oraz niesprzyjającej koniunktury. Wyszczelski tego sporu nie rozstrzyga, choć wyraźnie swemu bohaterowi współczuje. I tak już chyba zostanie. Polityczny czyściec nie pozbywa się łatwo swych lokatorów.
Wiesław Chełminiak
Lech Wyszczelski, Generał Kazimierz Sosnkowski, Bellona