Wydarzenia, do których doszło 19 marca 1981 roku w Bydgoszczy, nie były żadną prowokacją, ale przesilenie było wówczas trudne do uniknięcia - ocenia w rozmowie z PAP dr Krzysztof Osiński, historyk z IPN, współautor monografii "Bydgoski Marzec 1981".
PAP: Tzw. Bydgoski Marzec '81 uchodzi za najpoważniejszy kryzys między władzą a Solidarnością przed stanem wojennym. Czy to starcie sił było nieuniknione?
Dr Krzysztof Osiński: Wydarzenia, które przeszły do historii także jako Kryzys Bydgoski, mogły wydarzyć się w dowolnym miejscu kraju, ponieważ były efektem napięć, jakie istniały wówczas, a wynikały z sytuacji gospodarczej i politycznej. Głośny konflikt w Ustrzykach i Rzeszowie zakończony został podpisaniem porozumienia i mglistą obietnicą wydania zgody na rejestrację rolniczych związków zawodowych. Władze tę deklarację złożyły, ale nie chciały się z niej wywiązać, stąd w Bydgoszczy rolnicy 16 marca postanowili ogłosić strajk okupacyjny w siedzibie Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego.
Od dłuższego czasu planowano, że na sesję Wojewódzkiej Rady Narodowej - wyznaczonej na 19 marca - przyjdzie delegacja pracowniczej Solidarności i wystąpi w imieniu rolników o prawo do zrzeszania się. Władze widząc tę sytuację obawiały się, że dojdzie do jakiejś rozróby, awantury i wydarzenia wymkną się spod kontroli. Sprowadzono oddziały Milicji Obywatelskiej i ZOMO z Poznania, Słupska i Łodzi.
Dr Krzysztof Osiński: Poturbowanie działaczy związkowych odebrano jako atak nie tylko na działaczy z Bydgoszczy, ale na cały związek. Już wieczorem 19 marca pojawiła się taka informacja, że wydarzenia w Bydgoszczy są prowokacją. Wzajemnie zarzucano sobie prowokacyjny charakter tych wydarzeń, nie do końca potrafiąc udowodnić tę tezę.
Kierownictwo wojewódzkie partii zdecydowało się na przerwanie sesji, by nie dopuścić Solidarności do głosu. Związkowcy nie opuścili gmachu, tylko na znak protestu ogłosili rozpoczęcie strajku. Ta decyzja mogła być źle odebrana przez zwierzchnictwo więc zapadła decyzja o wprowadzeniu sił milicyjnych do gmachu i opróżnieniu go siłą.
PAP: To, co się stało, zaczęto natychmiast określać jako "prowokację". Kto kogo wówczas chciał sprowokować?
Dr Krzysztof Osiński: Poturbowanie działaczy związkowych odebrano jako atak nie tylko na działaczy z Bydgoszczy, ale na cały związek. Już wieczorem 19 marca pojawiła się taka informacja, że wydarzenia w Bydgoszczy są prowokacją. Wzajemnie zarzucano sobie prowokacyjny charakter tych wydarzeń, nie do końca potrafiąc udowodnić tę tezę.
Pojawiło się twierdzenie, że była to prowokacja wymierzona w generała Jaruzelskiego, ówczesnego premiera. Był to swoisty majstersztyk polityczny, będący próbą wbicia klina w obóz ówczesnej władzy. Po jednej stronie postawiono poszkodowaną Solidarność i generała Jaruzelskiego, a po drugiej przedstawicieli PZPR (...), grupę nazywaną "betonem partyjnym" i zasianie ziarna niepewności, podejrzliwości w szeregach partyjnych, co po kilku miesiącach zaowocowało. Zaczęto snuć przypuszczenia, że "coś było na rzeczy", że rzeczywiście chciano doprowadzić do wystąpień szkodzących gen. Jaruzelskiemu i zaczęto szukać we własnych szeregach "piątej kolumny".
Badania prowadzone na potrzeby naszej monografii nie potwierdziły tego, że były to zaplanowane z góry działania i można by je nazwać prowokacją. Dotychczasowe twierdzenia, że była to prowokacja, wynikały też z tego, iż w owym czasie były przeprowadzane duże manewry wojskowe o kryptonimie "Sojuz '81", manewry w których uczestniczyły państwa Bloku Wschodniego. To rodziło wtedy przypuszczenia, że komuniści być może celowo sprowokowali wydarzenia w Bydgoszczy, by dać wojskom radzieckim, uczestniczącym w manewrach, pretekst do interwencji i zduszenia siłą solidarnościowej rewolucji. W dostępnej nam dokumentacji nie udało się potwierdzić tego typu tezy.
PAP: Kto zdecydował o użyciu siły przeciwko związkowcom?
Dr Krzysztof Osiński: Starano się zacierać ślady, rozmywać odpowiedzialność, przerzucać ją albo tworzyć wrażenie odpowiedzialności zbiorowej. Można wskazać, że takim decydentem lokalnym, który zdecydował o siłowym rozwiązaniu konfliktu, był I sekretarz KW PZPR - Henryk Bednarski. Jednakże to było tylko wykonywanie poleceń nadchodzących od "czynników centralnych". Telefonicznie kontaktowano się z ministrem ds. związków zawodowych Stanisławem Cioskiem, wicepremierem Rakowskim, ale również z premierem, gen. Jaruzelskim. Decyzje zapadały na najwyższych szczeblach władz, przekazywane były do czynników partyjnych w regionie i tutaj I sekretarz osobiście wydawał polecenie, aby wdrożyć je w życie, ale był tylko osobą przekazującą polecenia idące z góry, od centrali.
PAP: Co nowego wnosi przygotowana pod egidą IPN monografia historyczna Bydgoskiego Marca?
Dr Krzysztof Osiński: Myślę, że głównym walorem naszej pracy i książek będących jej efektem, jest uporządkowanie wiedzy na temat wydarzeń bydgoskich funkcjonującej w publicznym obiegu. Wydarzenia te uległy mitologizacji wynikającej po części z emocji towarzyszących samym wydarzeniom, ale również z pewnego propagandowego przedstawiania tego, co miało miejsce po zerwaniu sesji WRN. Dotyczy to zarówno strony solidarnościowej, jak i partyjnej.
Dr Krzysztof Osiński: Badania prowadzone na potrzeby naszej monografii nie potwierdziły tego, że były to zaplanowane z góry działania i można by je nazwać prowokacją. Dotychczasowe twierdzenia, że była to prowokacja, wynikały też z tego, iż w owym czasie były przeprowadzane duże manewry wojskowe o kryptonimie "Sojuz '81", manewry w których uczestniczyły państwa Bloku Wschodniego.
PAP: Jak wydarzenia w Bydgoszczy wpłynęły na bieg wypadków w kraju?
Dr Krzysztof Osiński: Oburzenie społeczeństwa było tak wielkie, że władza - mimo całej armii służb - stanęła bezradna jak dziecko. Nie potrafiła chwilowo wykorzystać tego potencjału. W materiałach z narad ścisłego kierownictwa PZPR pojawiają się stwierdzenia świadczące o paraliżu i nieumiejętności odnalezienia się w sytuacji. Przełomem był dopiero czerwiec 1981 roku, kiedy władze okrzepły i odzyskały inicjatywę.
Wydarzenia bydgoskie były przełomem także dla drugiej strony. Od tej gwałtownej mobilizacji społeczeństwa, której szczytem był czterogodzinny strajk ostrzegawczy 27 marca, później już związek nie był w stanie zmobilizować społeczeństwa w tak masowej skali.
Rozmawiał Olgierd Żyromski (PAP)