Polska kryptoanaliza narodziła się po odzyskaniu przez Polskę niepodległości dzięki grzebieniowi, lekturom o piratach i weselu. Oficer polskiego wojska Jan Kowalewski złamał rosyjski szyfr, co przyczyniło się do wygrania przez Polaków Bitwy Warszawskiej - mówi prof. Grzegorz Nowik z Instytutu Studiów Politycznych PAN.
PAP: Jak narodziła się na początku XX wieku polska kryptoanaliza?
Prof. Nowik: Gdyby ta historia była prawdziwa, mogłaby być kanwą wspaniałej opowieści, a nawet bajki dla młodzieży. Narodziła się dzięki grzebieniowi, lekturom z dzieciństwa i weselu siostry oficera – weselu panny Sroczanki. Zacznijmy od tego wesela. Otóż w sierpniu – a sierpień jest miesiącem z literą „r” w nazwie - najlepiej brać ślub i tak też myślała siostra pewnego porucznika Bronisława Sroki. Brat chciał na to wesele wyjechać, ale akurat wypadł mu dyżur w telegrafie warszawskim. Był to dyżur nocny z soboty na niedzielę. Porucznik szukał więc zastępcy i znalazł – tą osobą był por. Jan Kowalewski, do niedawna szef wywiadu 4. Dywizji gen. Lucjana Żeligowskiego, która w czerwcu 1919 r. przybyła do Polski przez Besarabię i Stanisławów. Wkrótce po tym por. Kowalewski otrzymał przydział do sztabu generalnego.
Kowalewski doskonale znał francuski, ponieważ studiował chemię organiczną we Francji. Równie dobrze posługiwał się rosyjskim, bo był wychowankiem gimnazjum w Łodzi, gdzie musiał uczyć się tego języka – potrafił mówić, pisać, czytać, liczyć, a nawet myśleć po rosyjsku. Później został wcielony do armii rosyjskiej, był tam oficerem rezerwy. Por. Kowalewski całą wspomnianą noc na dyżurze spędził na tłumaczeniu jawnych telegramów z kilku języków. Kiedy już przetłumaczył wszystkie wziął się za to, co robią zwykle ludzie, którzy się nudzą – zaczął rozwiązywać krzyżówkę. Tą krzyżówką był rosyjski szyfr.
Kowalewski uwielbiał Sherlocka Holmesa i Edgara Allana Poego. W jednym z opowiadań tego drugiego pt. „Złoty żuk”, jest opis złamania pirackiego kryptogramu gdzieś na Karaibach. Pirat nosił dosyć „regularne” nazwisko i do jego złamania bohater tego opowiadania użył grzebienia. Wyłamał w nim z regularną częstotliwością zęby i szukał tego nazwiska - fragmentu, gdzie co odpowiednią sylabę powtarzała się ta sama litera.
W tym przypadku było podobnie – Jan Kowalewski zwrócił uwagę, że w szyfrogramie rosyjskim musi się znaleźć słowo „diwizja”. W tym trzysylabowym słowie każda druga litera to „i”. W związku z tym wyłamał zęby z grzebienia i przesuwając nim po tekście szyfrogramu każdą literę zamieniał na dwie cyfry, szukając tam takiej sekwencji, że wyłamane zęby wskoczą dokładnie w takie same trzy grupy cyfr. Porucznik znalazł owe słowo „diwizja”, po czym zwrócił uwagę, że telegram był wysłany z Odessy. Zauważył, że Odessa w języku ukraińskim zapisywana jest przez jedno „s”, zaś w języku rosyjskim przez dwa. Szukał więc takiego miejsca, gdzie jest dokładnie zdublowany fragment. W innym miejscu sprawdził, że dowódca, który wysyłał ten telegram, raz podpisany został tekstem zaszyfrowanym, a innym razem tekstem jawnym – było to ewidentne nieprzestrzeganie procedur. Kiedy podstawił litery i cyfry pod oba teksty, okazało się, że była to ta sama osoba. Dzięki tej metodzie mógł rozszyfrować 50 proc. liter.
Prof. Nowik: Można powiedzieć, że strona polska miała pełne rozeznanie zarówno o zamierzeniach strategicznych przeciwnika, jak i o tych ze szczebla taktycznego z dowództw dywizji. W czasie wojny i rosyjskiej ofensywy Rosjanie nie mogli polegać na sieci telegraficznej, bo do jej zbudowania potrzeba wielu sił i środków, a także czasu. Dlatego też posługiwali się prawie wyłącznie łącznością radiową. My z kolei nad tą łącznością bezwzględnie panowaliśmy, znaliśmy niemal każdy ruch i zamiar przeciwnika.
Stosował później także metodę badania frekwencji, biorąc pod uwagę fakt, że w każdym języku występuje inna częstotliwość (liter). Wiedział to wszystko dzięki pracy w charakterze oficera szyfrującego w sztabie rosyjskim. W ten sposób, w ciągu jednej nocy, dzięki lekturom z dzieciństwa, weselu panny Sroczanki i grzebieniowi narodziła się w XX wieku polska kryptoanaliza, która w końcu doprowadziła także do złamania Enigmy. Ci, którym udało się tego dokonać, byli uczeni i przygotowywani do metod kryptoanalitycznych przez tych, którzy łamali wrogie szyfry już w 1920 r.
PAP.: Jakie znaczenie miało odkrycie Kowalewskiego w trakcie Bitwy Warszawskiej?
Prof. Nowik: Dla przebiegu bitwy miało kolosalne znaczenie. Jednak, żeby do tego dojść, trzeba powiedzieć, że jest to dopiero kolejny etap pracy. Podstawowym elementem było odpowiednie funkcjonowanie polskiej radiotechniki. Chodzi o działalność takich profesorów jak Janusz Groszkowski - późniejszy prezes Polskiej Akademii Nauk, Dymitr Sokolcow, który wyemigrował z bolszewickiej Rosji właśnie do Polski i pracował na Politechnice Warszawskiej w obawie przed rewolucyjnymi represjami czy wreszcie prof. Tadeusz Malarski z Politechniki Lwowskiej. Trzeba powiedzieć, że ówczesna polska radiotechnika stała na najwyższym światowym poziomie. Dzięki temu, że wymienieni profesorowie i wielu innych pracowało dla sił zbrojnych Rzeczpospolitej, mogliśmy tak doskonale zorganizować sieć nasłuchu radiowego. Ta sieć dawała ogromny materiał, którego łamaniem zajmowało się specjalnie powołane biuro szyfrów.
W pewnym momencie wspomniany już porucznik Jan Kowalewski, znalazł się w sytuacji, w jakiej znajduje się uczeń matematyki przed klasówką – poprosił o pomoc prymusów. Kowalewski zwrócił się więc z propozycją współpracy do trzech wybitnych profesorów matematyki, twórców lwowskiej szkoły matematycznej: prof. Mazurkiewicza, Leśniewskiego i Sierpińskiego, jednych z najwybitniejszych specjalistów w kraju. Naukowcy wraz ze swoimi asystentami zorganizowali całą strukturę, która działała w biurze szyfrów w sztabie generalnym w Warszawie, a także komórki kryptograficzne w dowództwach na froncie. Chodziło o to, by jak najbardziej skrócić czas od przejęcia depeszy i przekazania jej sztabowi do wykorzystania w bezpośredniej działalności frontowej.
PAP.: Wojska bolszewickie zbliżają się na front, a Polacy wiedzą już o ich zamiarach…
Prof. Nowik: Tak, my wiemy już gdzie i kiedy uderzą, jakie będą mniej więcej kierunki tego natarcia. To wszystko było referowane w każdym rozkazie. Oczywiście nie przekazywało się, że pochodzą one z działań radiowywiadu. To była ściśle strzeżona tajemnica wojskowa.
PAP.: Czy Piłsudski swoją wiedzę na temat Armii Czerwonej zawdzięczał głównie technologii nowoczesnego wywiadu?
Prof. Nowik: Nie tylko dzięki technologii. Również dzięki procedurom. To był świetnie zorganizowany system. Pozostawał do tego stopnia utajniony, że w rozkazach i dokumentach nie można było powoływać się na działanie wywiadowcze. Taka zasada obowiązywała zresztą w armii austrowęgierskiej, my tę procedurę po prostu przejęliśmy. W rozkazach tej armii posługiwano się zwrotami typu: „według pewnych informacji nieprzyjaciel zrobi to czy tamto”. Określenie „pewne informacje” oznaczało właśnie nic innego jak radiowywiad.
Udało mi się do tej pory zidentyfikować blisko cztery tysiące przejętych szyfrogramów od sierpnia 1919 do października 1920. Można łatwo policzyć, że jest to ponad kilkaset radiodepesz miesięcznie. Natomiast w czasie przełomowych dni Bitwy Warszawskiej ta liczba wzrastała do przejęcia średnio ponad piętnastu szyfrogramów dziennie. Oddział II Sztabu Generalnego, biuro szyfrów pracowało dwadzieścia cztery godziny na dobę przy deszyfrowaniu zdobytych materiałów. Co ciekawe, Józef Piłsudski w pewnym momencie żądał, aby ważniejsze szyfrogramy przekazywano mu bezpośrednio przez telefon ze sztabu do Belwederu, zanim nawet ten rozkaz był przetłumaczony.
PAP: Czy Piłsudski zdawał sobie sprawę ze znaczenia złamanie tych szyfrów?
Prof. Nowik: Piłsudski był doskonałym samoukiem wojskowym. Studiował historię wojskowości, taktykę, sztukę operacyjną. Czytał takie dzieła, jakie czytali oficerowie Sztabu Generalnego w akademiach wojskowych. Żeby dać przykład klasy tychże studiów wojskowych marszałka, warto powiedzieć, że na 50. rocznicę Powstania Styczniowego w 1913 r. Polskie Towarzystwo Historyczne i Uniwersytet we Lwowie ogłosiły konkurs na konspekt dzieła o powstaniu. Józef Piłsudski przygotował tę pracę i dostałby złoty medal z wizerunkiem cesarza Franciszka Józefa, gdyby nie fakt, że był polskim irredentystą z zaboru rosyjskiego, działaczem podziemnej, konspiracyjnej polskiej partii socjalistycznej, dodatkowo kierującym organizacją bojową. Nie wypadało Austriakom i zacnemu senatowi uniwersytetu przyznać pierwszej nagrody takiej osobie.
Nie zmienia to jednak faktu, że Piłsudski już wtedy wykazywał się dużą wiedzą w zakresie wojskowości oraz wielką klasą w pisarstwie historyczno-wojskowym. Dlatego kiedy czyta się dzisiaj „Rok 1920” Piłsudskiego, bardzo dobrze widać tę klasę analizy sytuacji strategicznej i operacyjnej wodza naczelnego, który musi przewidywać wszystkie elementy. Wśród nich niezwykle istotna jest wiedza o zamiarach, położeniu i warunkach działania przeciwnika. Informacje o tym, że wrogowi brakuje amunicji, żywności, że uzupełnienia i posiłki są ponad sto kilometrów za frontem i nie można ich dowieźć, że w jednostkach są bunty – to wszystko jest niezwykle ważne w planowaniu operacji, niezależnie od tego, że wiemy gdzie będą skierowane wrogie natarcia. To jest elementarz każdego dowódcy wojskowego – analiza zamiarów przeciwnika.
PAP: Polacy znali założenia bolszewików, a ci zaś o tym nie wiedzieli...
Prof. Nowik: Konkludując, można powiedzieć, że strona polska miała pełne rozeznanie zarówno o zamierzeniach strategicznych przeciwnika, jak i o tych ze szczebla taktycznego z dowództw dywizji. W czasie wojny i rosyjskiej ofensywy Rosjanie nie mogli polegać na sieci telegraficznej, bo do jej zbudowania potrzeba wielu sił i środków, a także czasu. Dlatego też posługiwali się prawie wyłącznie łącznością radiową. My z kolei nad tą łącznością bezwzględnie panowaliśmy, znaliśmy niemal każdy ruch i zamiar przeciwnika.
PAP: Czy Rosjanie zdali sobie w końcu sprawę, że Polacy tak dużo wiedzieli dzięki złamaniu ich szyfrów?
Prof. Nowik: Zadawałem sobie to pytanie po wielokroć. Studiowałem rosyjskie dokumenty w Moskwie, czytałem tamtejszą literaturę. Muszę powiedzieć, że Rosjanie dowiadując się o rzekomych polskich sukcesach radiowywiadu wiele lat po wojnie, nie dawali temu wiary. W historii rosyjskiej radiotelegrafii, napisanej przez marszałka Iwana Pieriesypkina, jest takie zdanie, że Polacy chwalą się złamaniem rosyjskich szyfrów, które owszem, mogło się czasami przydarzyć, jednak tylko z tego powodu, że rosyjscy telegrafiści po prostu nieraz nie stosowali szyfrów. Pieriesypkin, w swojej pracy pisanej w latach 60. XX wieku, upiera się jednak, że cała działalność rosyjskiej radiotelegrafii i kryptografii stała w czasach wojny polsko-bolszewickiej na bardzo wysokim poziomie i niemożliwym było polskie panowanie nad tym działem wojskowości. Tymczasem było zupełnie odwrotnie – rosyjski radiowywiad stał na bardzo niskim poziomie i Polacy mogli sobie z nim doskonale poradzić.
Łukasz Osiński, Hubert Rój i Alona Smolkina (PAP)
luo/ jbr/