Wśród lekarzy katyńskich mieliśmy ludzi niezłomnych, którzy od początku do końca nie zmienili swojego stanowiska. Niezależnie od tego, jaka była polityka w państwie wobec nich, wytrwali do końca przy swoich ustaleniach - powiedział PAP członek kolegium IPN prof. Tadeusz Wolsza.
PAP: Dlaczego Niemcy zdecydowali się na powołanie komisji lekarskiej, która miała zbadać zbrodnię katyńską?
Prof. Tadeusz Wolsza: Niemcy na początku oczekiwali na decyzję Międzynarodowego Czerwonego Krzyża ws. zbadania grobów katyńskich przez specjalistów z tej instytucji. W momencie kiedy okazało się, że kierownictwo Międzynarodowego Czerwonego Krzyża - na prośby rządu Rzeczypospolitej Polskiej i władz niemieckich, które zostały wystosowane mniej więcej w tym samym czasie - nie zdecydowało się na wysłanie swojej delegacji do Katynia, wówczas Niemcy wpadli na pomysł by powołać komisję lekarską. Celem komisji było zbadanie ciał leżących w grobach katyńskich i ustalenie najważniejszych spraw, czyli terminu zbrodni i jej sprawców.
Jako pierwsza pracę rozpoczęła komisja niemiecka, przy której możemy bardziej mówić o badaniach Gerharda Buhtza z Uniwersytetu Wrocławskiego. Z odkrytych grobów Dr Buhtz wydobywał ciała polskich oficerów dla własnych badań medycznych. Prowadził na nich doświadczenia lekarskie. Dopiero później zorientował się, że sprawa tej zbrodni jest znacznie poważniejsza i dlatego Niemcy postanowili podjąć poważniejsze kroki.
Później zaproszono do Katynia komisję lekarską. Komisja lekarska składała się z 12 specjalistów, z czego 11 pochodziło z krajów okupowanych przez III Rzeszę. Wyjątek stanowił lekarz ze Szwajcarii. Do komisji został także przyłączony dr Gerhard Buhtz oraz przedstawiciel kolaboracyjnego rządu Francji Vichy, który był odpowiedzialny za sprawy sanitarne we Francji. Zaproszono jeszcze piętnastego lekarza - prof. Pigę z madryckiego uniwersytetu, ale nie dotarł do Katynia, zasłaniając się złą kondycją zdrowotną.
PAP: Jaki był skład tej komisji?
Prof. Wolsza: Prof. Reimond Speleers z Belgii, prof. Herman de Burlet z Holandii, dr Marko Markow z Bułgarii, dr Helge Tramsen z Danii, prof. Arno Saxen z Finlandii, prof. Vincenzo Palmieri z Włoch, prof. Eduard Miloslavić z Chorwacji, prof. Frantisek Hajek z Czech, dr Alexandru Birkle z Rumunii, prof. Francois Naville ze Szwajcarii, prof. Frantisek Subik ze Słowacji (zmienił imię i nazwisko na Andrej Zarnov - PAP) i dr Ferenc Orsós z Węgier. Byli to jedni z najwybitniejszych przedstawicieli medycyny sądowej w tamtych czasach.
Oczywiście brakowało tam kilku innych wybitnych lekarzy, jak polskiego prof. Jana Olbrychta z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie. Nie został on przez Niemców dopuszczony do badań, mimo apeli Komisji Technicznej Polskiego Czerwonego Krzyża. Trzeba pamiętać, że prof. Olbrycht był w tym czasie uwięziony w obozie koncentracyjnym (od 1942 r. prof. Jan Olbrych był więziony w Auschwitz-Birkenau i potem w Mauthausen-Gusen - PAP). Z niezrozumiałych dla mnie powodów - Niemcy, idąc wcześniej na wiele ustępstw - zdecydowanie odmówili udziału prof. Olbrychta w badaniu zbrodni w Katyniu.
Po wojnie, kiedy był przygotowywany proces katyński przeciwko Niemcom w Polsce, prof. Olbrychta poproszono o komentarz ws. prac Międzynarodowej Komisji Lekarskiej. Był on bardzo krytyczny i nie dawał wiary w ustalenia Międzynarodowej Komsji Lekarskiej. Sądzę, że gdyby Olbrycht był obecny w 1943 r. w Katyniu i spotkał się z jej członkami, to na bazie wymiany poglądów i doświadczeń, zapewne by zmienił swoją opinię. Był to błąd Niemców, ponieważ potem prof. Olbrycht - jako autorytet naukowy - propagował swoją opinię, kwestionując prace komisji i sowiecką odpowiedzialność za zbrodnię podczas licznych konferencji naukowych w Europie.
PAP: Czy prof. Olbrycht był kiedykolwiek na miejscu zbrodni i przeprowadzał tam badania?
Prof. Wolsza: Nie, kiedy powstała Komisja Nikołaja Burdenki w 1944 r., który był naczelnym chirurgiem Armii Czerwonej (sowiecka komisja, której celem było udowodnienie odpowiedzialności Niemców za mord w Katyniu - PAP), to podczas jej badań nie było na miejscu nikogo poza Rosjanami. Wanda Wasilewska z Bolesławem Drobnerem zgłosili się do Stalina z propozycją włączenia się do tej komisji. W efekcie Stalin wykreślił ich z listy.
Trzeba też pamiętać, że w swojej opinii prof. Olbrycht bazował wyłącznie na fragmentach raportu Międzynarodowej Komisji Lekarskiej, określającym m.in. metodę badawczą jaka była zastosowana przez lekarzy.
PAP: Kiedy komisja dotarła do Katynia?
Prof. Wolsza: Dopiero 28 kwietnia 1943 r. Należy wyjaśnić, że wcześniej na miejscu pracowało wiele innych komisji z Generalnego Gubernatorstwa, więc Międzynarodowa Komisja Lekarska przyjechała w trakcie szeroko zakrojonych prac. W sumie, przybywali na miejsce zbrodni przez 3 dni - od 28 kwietnia do 30 kwietnia. Nie wszyscy lekarze z takim samym zaangażowaniem włączyli się do prac medycznych, jednak dzięki zachowanym wspomnieniom kronikarzy wiemy, że mord katyński wzbudzał wśród nich bardzo duże zainteresowanie.
Najwięcej obdukcji przeprowadził dr Ferenc Orsós, którego badania były prowadzone w dwóch kierunkach: z jednej strony chciał on dociec prawdy, a z drugiej, prace w Katyniu miały potwierdzić jego osiągnięcia naukowe, dotyczące określenia terminu dokonania zbrodni na podstawie ciał wydobywanych z grobów. Kluczem do ustalenia dokładnych ram czasowych było badanie powstałego osadu na zwłokach. W tamtych czasach metoda badawcza Orsósa była rewolucyjna i gdyby była bardziej znana, to prawdopodobnie dr Orsós zostałby uhonorowany Noblem w dziedzinie medycyny. Na podstawie badań Orsós wskazał przybliżony termin popełnienia zbrodni katyńskiej, ustalając, że był to okres wiosny 1940 r.
Do tych ustaleń doszły też inne dowody. Niemcy przysłali dodatkowo do Katynia specjalistów od drzewostanu i ściółki leśnej, ponieważ w miejscu gdzie były doły śmierci Rosjanie zasadzili drzewa, chcąc ukryć teren zbrodni. Kiedy zostało zerwane poszycie i te młode sosny zostały zdjęte, można było na ich podstawie potwierdzić wcześniejsze ustalenia ram czasowych zbrodni.
Dodatkowo, przy ciałach zamordowanych znajdowano pamiętniki, dzienniki, fragmenty sowieckich gazet w kieszeniach płaszczy oficerskich, których chronologia kończyła się w okresie wiosny 1940 r. Były też odnajdowane listy od bliskich, których daty nie przekraczały marca 1940 r.
Po odbyciu wszystkich badań komisja miała pewność, że zbrodni dokonali Sowieci w 1940 r., a nie Wehrmacht czy inne siły niemieckie.
PAP: Co się stało po zakończeniu prac?
Prof. Wolsza: Komisja przygotowała dokument sprawozdania z pobytu. Dokument przedstawiał informacje o przeprowadzonych badaniach medycznych, liczbie obdukcji i o sposobie ustalenia terminu zbrodni. Trzeba wyraźnie podkreślić, że wszyscy lekarze podpisali to sprawozdanie bez ingerencji czy przymusu III Rzeszy. Wszyscy sygnowali trafność decyzji Ferenca Orsósa oraz innych specjalistów medycyny sądowej.
PAP: Czy Niemcy rozpropagowali ten raport na szeroką skalę?
Prof. Wolsza: Tak, Niemcy nadali mu ogromny rozgłos, m.in. publikując ten dokument w formie książki w kilku językach. Jednak najważniejsze było to, że każdy z tych lekarzy głosił wiedzę o zbrodni w swoim kraju. Udzielali wywiadów, pisano fachowe artykuły dla prasy oraz uczestniczono w konferencjach naukowych. Helge Tramsen, Ferenc Orsós i Eduard Miloslavić zabrali nawet fragmenty ciał polskich oficerów z miejsca zbrodni.
Helge Tramsen zabrał jedną z czaszek do Instytutu Medycyny Sądowej w Kopenhadze. Została ona potem zwrócona, ponieważ po wielu latach Instytut odnalazł syna mjr. Szymańskiego. Dziś spoczywa ona w Kaplicy Katyńskiej (część katedry polowej Wojska Polskiego w Warszawie - PAP).
PAP: Co jeszcze wywieziono z Katynia?
Prof. Wolsza: Wywożono m.in. fragmenty sznurów, którymi były krępowane ręce, naramienniki i pasy wojskowe. Każda delegacja coś wywoziła z Katynia. To były oczywiście dowody zbrodni, ale wcześniej służyły jako eksponaty dla działalności propagandowej w każdym z krajów, do którego trafiały.
PAP: Czy szczątki polskich oficerów, które badała Międzynarodowa Komisja Lekarska były już po procesie zeszkieletowania?
Prof. Wolsza: W Katyniu była ziemia piaszczysta i dzięki temu zwłoki zachowały się w bardzo dobrym stanie, dlatego nie możemy w tym przypadku mówić o szczątkach. Oczywiście ciała były podniszczone czasem pobytu w ziemi, niemniej można było zobaczyć na nich m.in. konkretne rysy twarzy czy oczy. W usta były włożone przedmioty służące za kneble. Na dłoniach wciąż były sznury. Zachowały się też całe płaszcze, czapki, mundury wojskowe. Odnajdywano dokumenty. Wszystko się zachowało, więc 3-letni proces przebywania ciał w ziemi nie poczynił ogromnego spustoszenia. To były dowody zbrodni.
PAP: Jakie były dalsze losy członków Międzynarodowej Komisji Lekarskiej?
Prof. Wolsza: Po przemarszu Armii Czerwonej, która zajmowała kolejne kraje Europy Środkowo-Wchodniej, część członków poczuła na własnej skórze sowiecką obecność. Ferenc Orsós uciekł na terytorium RFN z całym swoim zakładem medycyny, gdzie był potem poszukiwany i inwigilowany przez sowieckie służby, więc zaniechał praktyki lekarskiej i zajął się malarstwem. Był świetnym malarzem; niektóre z jego dzieł dotykały problematyki katyńskiej. Zmarł śmiercią naturalną.
Frantisek Hajek został bardzo wcześnie zmuszony do odwołania swoich opinii dotyczących Katynia, bo już w 1945 r. Został aresztowany i wytoczono mu proces o kolaborację z Niemcami, który groził karą śmierci. Hajek podpisał oświadczenie, że protokół Międzynarodowej Komisji Lekarskiej sygnował pod przymusem, a zbrodni w Katyniu dokonali Niemcy w 1941 r.
Frantisek Subik przedostał się do amerykańskiej strefy okupacyjnej w RFN, oddając się w ręce Amerykanów, ale Ci wydali go z powrotem władzom czechosłowackim. Został aresztowany i osadzony w więzieniu. Nigdy nie skapitulował, cały czas podkreślając, że zbrodni dokonali Sowieci. Potem został wysłany do peryferyjnego szpitala, gdzie pracował tam przez kilka lat. W 1952 r. ponownie uciekł za granicę; tym razem skutecznie. Resztę życia spędził poza swoim krajem.
Alexandru Birkle ukrywał się od samego początku. Był w tym na tyle skuteczny, że nigdy nie został zatrzymany w Rumunii. Udało mu się potem zbiec za granicę, gdzie przebywał początkowo w Europie Zachodniej, by dotrzeć później do Stanów Zjednoczonych. Konsekwencję ponieśli jego najbliżsi - jego żonę i córkę uwięziono. To była kara za przekazanie prawdy o Katyniu.
Marko Markow został bardzo szybko aresztowany przez służby bułgarskie. Groziła mu kara śmierci, więc w trybie natychmiastowym odwołał swój podpis pod dokumentem katyńskim. Potem twierdził też, że został zmuszony do jego podpisania, a zbrodni od początku byli winni Niemcy. To samo świadectwo powtórzył w Norymberdze, ponieważ Rosjanie powołali go na świadka oskarżenia przeciw Niemcom. Nie przyniosło to żadnej korzyści ponieważ Anglosasi nie dawali temu wiary.
Eduard Miloslavić został skazany na karę śmierci przez reżim Tito w Jugosławii, ale odbyło się to zaocznie, ponieważ po wojnie wrócił on do Stanów Zjednoczonych, gdzie wcześniej mieszkał.
PAP: Co się stało z lekarzami z zachodniej Europy?
Prof. Wolsza: Reimond Speleers i Herman de Burlet zostali pozbawieni swoich katedr na uniwersytetach, na których pracowali w Belgii i Holandii. Speleersa skazano na najdłuższą karę więzienia, bo aż na 25 lat więzienia. Belgijski lekarz nie dożył końca kary. Zmarł w więzieniu w 1951 r. Wyrok dotyczył jednak wcześniejszej działalności Speleersa, który pracował w różnych kolaboracyjnych komisjach z Niemcami. Niemniej, gdyby porównać tę karę do wyroków jakie zapadały w całej Europie, to była to - poza wyrokami śmierci - kara najbardziej dotkliwa. Nawet w procesach norymberskich zdarzały się łagodniejsze wyroki dla zbrodniarzy nazistowskich.
Helge Tramsen prowadził dalej badania lekarskie, choć jeszcze w czasie wojny został osadzony przez Niemców w obozie pracy. Po wojnie, konsekwentnie stał na swoim stanowisku, że zbrodnia katyńska była dziełem Sowietów, występując kilka razy w Radiu Wolna Europa, udzielając wywiadów i pisząc artykuły na ten temat. Poniósł jednak ciężką, rodzinną stratę za udział w badaniu Katynia. W 1970 r., jego córka przyjechała na Festiwal Chopinowski w Warszawie i zginęła w tajemniczych okolicznościach. Tramsen odbierał to jako osobistą karę, którą po prawie 30 latach wyrządzili mu komuniści.
Vincenzo Palmieri cały czas miał problemy ze swoją pozycją jako lekarza, ponieważ Włosi uważali udział w komisji za kolaborację z Niemcami. Po wojnie chciano m.in. zabrać mu stopień profesorski na uniwersytecie. Pomimo tego, prof. Palmieri nigdy nie zmienił swojego stanowiska ws. Katynia.
W identycznej sytuacji był Francois Naville, który również został oskarżony o kolaborację z Niemcami przez szwajcarską komunizującą Partię Pracy. Konsekwentnie stał na stanowisku, że zbrodni dokonali Sowieci. W publicznych wypowiedziach nigdy nie zmienił swojej opinii.
Warto też przypomnieć, że Ferenc Orsós, Helge Tramsen, Francois Naville, Vincenzo Palmieri oraz Eduard Miloslavić uczestniczyli w przesłuchaniach komisji Maddena jako świadkowie (Specjalnej Komisji Śledczej Kongresu Stanów Zjednoczonych do Zbadania Zbrodni Katyńskiej powołanej w 1951 r. - PAP). Wszyscy potwierdzili ustalenia z 1943 r., konsekwentnie stojąc na tym samym stanowisku.
PAP: Jaki był los lekarza z Finlandii?
Prof. Wolsza: Arno Saxen początkowo przebywał na emigracji w Szwecji, ponieważ Finlandia była penetrowana przez NKWD. Po powrocie do kraju był nękany przez Sowietów, którzy chcieli by Saxen odwołał swoje stanowisko orzekające ich winę za zbrodnie w Katyniu. W 1952 r. podczas konferencji naukowej w Zurychu, Arno Saxen cieszący się bardzo dobrym zdrowiem, zmarł nagle w wieku 52 lat. Choć badania lekarskie niczego nie wykryły, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że to także była kara za udział w Międzynarodowej Komisji Lekarskiej w Katyniu.
Wśród lekarzy katyńskich mieliśmy ludzi niezłomnych, którzy od początku do końca nie zmienili swojego stanowiska. Nie bacząc na to, jaka była polityka w państwie wobec nich, wytrwali do końca przy swoich ustaleniach. Byli też lekarze, którym udało się uciec, ale potem publicznie już nie wypowiadali się na ten temat, jak Subik i Birkle. Byli też i ci, którzy skapitulowali i ulegli naciskom Sowietów.
Prof. Vincenzo Palmieri powiedział, że gdyby Neapol, w którym pracował i mieszkał, został wyzwolony przez Armię Czerwoną i zostałby on postawiony przed obliczem NKWD - najprawdopodobniej postąpiłby tak samo jak dr Markow i prof. Hajek, zmieniając swoją opinię na temat sprawstwa zbrodni katyńskiej.
Rozmawiał Maciej Puchłowski (PAP)
pmm/ rosa/