Większość Polaków, która słyszała o rewolcie robotniczej na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. jest przekonana, że doprowadziła ona do upadku Władysława Gomułki, który rządził Polską od czternastu lat. Pogląd ten jest prawdziwy, wymaga jednak istotnego uzupełnienia. Gomułka w istocie rzeczy padł bowiem ofiarą wewnątrzpartyjnego spisku, który mógł się powieść jedynie w warunkach głębokiego kryzysu społeczno-politycznego, jaki wywołały protesty tysięcy mieszkańców Trójmiasta, Szczecina i Elbląga.
Z relacji kilku wysokich rangą funkcjonariuszy peerelowskiego aparatu władzy wiadomo, że grupa kilku z nich (m. in. wiceminister spraw wewnętrznych gen. Franciszek Szlachcic, sekretarz KC PZPR Józef Tejchma, minister obrony Wojciech Jaruzelski oraz kierownik Wydziału Administracyjnego KC Stanisław Kania) aktywnie zaangażowała się w odsunięcie Gomułki od władzy. Kania i Szlachcic podczas nocnej wyprawy do Katowic przekonali wahającego się Edwarda Gierka do podjęcia walki o sukcesję, zaś Tejchma - na kilka godzin przed posiedzeniem Biura Politycznego w dniu 19 grudnia - odważył się otwarcie powiedzieć Gomułce, że dla opanowania sytuacji w kraju konieczna jest jego dymisja.
Nie jest natomiast jasne, kiedy przeciwnicy Gomułki rozpoczęli przygotowania do przewrotu. Oni sami twierdzą, że stało się to - całkowicie spontanicznie - dopiero po rozpoczęciu strajków i demonstracji ulicznych 14 grudnia. Z drugiej jednak strony wiadomo, że przynajmniej niektórych z nich łączyły wcześniej bliskie związki towarzyskie.
W rzeczywistości głównym sprawcą upadku Gomułki był... on sam. Przygotował go forsując stagnacyjny kierunek polityki gospodarczej, ignorujący oczekiwania większości Polaków (w tym zwłaszcza młodego pokolenia), później zaś decydując się na podniesienie cen żywności w przeddzień świąt Bożego Narodzenia.
Sprawa ta jest o tyle istotna, że w dyskusjach na temat genezy Grudnia ‘ 70 nieustannie powraca hipoteza o możliwej prowokacji, a jej zwolennicy odwołują się do zawartych w kilku przekazach (w tym także we wspomnieniach Lecha Wałęsy) informacji o dużej grupie bliżej nieokreślonych osobników (w domyśle funkcjonariuszy służb specjalnych), których miano przyjąć do pracy w Stoczni Gdańskiej tuż przed wybuchem protestów. Ludzie ci mieli później odegrać wiodącą rolę w wyprowadzeniu robotników poza teren stoczni, co stworzyło możliwość bezpośredniej interwencji milicji i zapoczątkowało zamieszki uliczne.
Po dwudziestu latach badań prowadzonych nad Grudniem 70 już w wolnej Polsce, historykom nie udało się znaleźć nie tylko dowodów, ale nawet znaczących poszlak potwierdzających hipotezę prowokacji. Co więcej, większość z nich jest zgodna, że nawet gdyby takowe ślady odnaleziono (istotne znaczenie będzie tu miała zwłaszcza analiza działalności siatki agenturalnej SB i WSW w Stoczni Gdańskiej), to protesty o tej skali z jaką mieliśmy do czynienia w grudniu 1970 r. były konsekwencją głębokiego kryzysu społeczno-gospodarczego, a nie takich czy innych policyjnych intryg.
W rzeczywistości bowiem głównym sprawcą upadku Gomułki był... on sam. Przygotował go forsując stagnacyjny kierunek polityki gospodarczej, ignorujący oczekiwania większości Polaków (w tym zwłaszcza młodego pokolenia), później zaś decydując się na podniesienie cen żywności w przeddzień świąt Bożego Narodzenia. Działania jego przeciwników ułatwił też prawdziwy amok, w jaki I sekretarz KC wpadł po otrzymaniu informacji o protestach na Wybrzeżu. „A wy co, strzelać się boicie?!” – miał krzyczeć na naradzie, na której zdecydowano o użyciu broni palnej do tłumienia demonstracji.
Pozostawanie przez kilka dni w stanie ogromnego napięcia, spowodowało u Gomułki zaburzenia w funkcjonowaniu układu krążenia, które nasiliły się 19 grudnia, kiedy miało miejsce decydujące posiedzenie Biura Politycznego.
Nieobecność I sekretarza KC na tym zebraniu wydatnie osłabiła jego stronników, ułatwiając równocześnie zadanie przeciwnikom.
Najwyraźniej nie czuli się oni jednak pewnie, skoro już w czasie trwania obrad kontrwywiad wojskowy, znajdujący się w rękach ludzi Jaruzelskiego, a więc „spiskowców”, uzyskał informację, że brygada wojska stacjonująca w Górze Kalwarii i podlegająca gen. Grzegorzowi Korczyńskiemu, należącemu do najwierniejszych współpracowników Gomułki, ruszyła w kierunku Warszawy.
Szef Wojskowej Służby Wewnętrznej gen. Teodor Kufel i jego zastępca płk Czesław Kiszczak postawili w związku z tym w stan gotowości pododdziały wchodzące w skład WSW MON.
Żołnierze WSW otrzymali broń i ostrą amunicję. „Uznaliśmy - wspomina Kiszczak - że generałowi Jaruzelskiemu może w jakimś niekorzystnym momencie rozwoju sytuacji grozić nawet fizyczne niebezpieczeństwo i aby temu zapobiec zaplanowaliśmy określone przeciwdziałanie. (...) W szczególności rozkazałem, aby przeprowadzono dokładny rekonesans na trasie od Koszykowej - czyli koszar pododdziałów WSW - do budynku Komitetu Centralnego PZPR oraz w jego najbliższym rejonie. Trzeba się bowiem było liczyć z bardzo różnym rozwojem sytuacji”.
Jak wiadomo, do użycia siły nie doszło. Obrońcy Gomułki w Biurze Politycznym ograniczyli się do oporu słownego. Ignacy Loga-Sowiński określił towarzyszy dążących do zmiany I sekretarza „szczurami chcącymi uciekać z tonącego okrętu”, Zenon Kliszko oświadczył, że natychmiastowe usunięcie Gomułki doprowadzi do stanu, w którym „trzeba będzie wezwać na pomoc armię radziecką”, zaś Ryszard Strzelecki „wyraził opinię, że według niego sytuacja w kraju nie jest tak tragiczna, jak została przedstawiona”.
Moczar dość długo uchodził za głównego pretendenta do spadku po Gomułce, ale w grudniu 1970 r. pozostawał całkowicie pasywny i nie ma podstaw do przypuszczeń, że próbował wówczas jakiejkolwiek konkurencji z Gierkiem. Być może stało się tak wskutek postawy kierownictwa radzieckiego.
Jednakowoż większość członków Biura Politycznego zdecydowanie lub z pewnym wahaniem (widocznym szczególnie u Mieczysława Moczara i Stanisława Kociołka) poparła wniosek Tejchmy o powierzenie stanowiska I sekretarza KC PZPR Gierkowi.
Wahanie okazywane podczas posiedzenia kierownictwa PZPR przez Moczara pozostaje prawdopodobnie w ścisłym związku z owianą wciąż mgłą tajemnicy postawą Kremla wobec grudniowego kryzysu. Jak wiadomo, Moczar dość długo uchodził za głównego pretendenta do spadku po Gomułce, ale w grudniu 1970 r. pozostawał całkowicie pasywny i nie ma podstaw do przypuszczeń, że próbował wówczas jakiejkolwiek konkurencji z Gierkiem. Być może stało się tak wskutek postawy kierownictwa radzieckiego, które - jak to wynika z relacji Piotra Jaroszewicza - ustami premiera Aleksieja Kosygina wyraziło swój kategoryczny sprzeciw wobec kandydatury Moczara, określając go mianem „przewrotnego i głęboko zdemoralizowanego człowieka”.
Nie jest też jasne, ile jest prawdy w informacji mówiącej o tym, że w krytycznym tygodniu odwiedził Gierka w Katowicach wysłannik Kremla przekazując mu poparcie radzieckich przywódców.
Natomiast jest faktem, że list wystosowany 18 grudnia przez radzieckie Biuro Polityczne do jego polskiego odpowiednika, w którym podkreślano konieczność opanowania sytuacji przy pomocy „odpowiednich środków politycznych i ekonomicznych” dezawuował Gomułkę (wciąż żądającego eskalacji „działań siłowych”) i stanowił sygnał dla jego przeciwników.
Antoni Dudek