Z roku na rok wiedza historyków na temat NSZZ „Solidarność”, jej działania i powstania jest coraz większa. Nie znaczy to wcale, że pełna. Nadal też funkcjonuje na ten temat wiele mitów. Tym bardziej, że te nowe zaczynają powoli wypierać stare. Najlepszym przykładem jest zastąpienie hasła „Zaczęło się w Gdańsku” sloganem „Zaczęło się w Lublinie”.
Owszem to Gdańsk był najważniejszym centrum strajków w sierpniu 1980 r., spychając w cień Szczecin. Owszem to Lubelszczyzna była miesiąc wcześniej, w lipcu, najważniejszym ośrodkiem robotniczych protestów, ale bynajmniej nie pierwszym – wcześniej był np. o czym nikt dzisiaj nie pamięta Żyrardów. A „przerwy w pracy” (jak to określały władze), które wybuchały od 1 lipca 1980 r. w reakcji na podwyżkę cen „niektórych gatunków wędlin i mięsa” rozpoczęły się jeszcze gdzie indziej. Jak wynika z danych zebranych przez resort spraw wewnętrznych fala strajków (początkowo jeszcze nie okupacyjnych – protestujący po zakończeniu swej, najczęściej pierwszej zmiany, wracali po prostu do domów) została zapoczątkowana w Mielcu oraz Poznaniu. W Mielcu na Wydziale Aparatury Wtryskowej Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego pracy nie podjęło 270 osób, a w Wydziale Mechanicznym Zakładów Metalurgicznych „Pomet” w Poznaniu – 220. Takie były skromne początki protestów, które w następnych tygodniach rozlały się po kraju.
Wbrew (powtarzanym m.in. przez współpracowników ówczesnego I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Edwarda Gierka) tezie rzekomej prowokacji Służby Bezpieczeństwa czy też zorganizowaniu protestów przez przeciwników towarzysza Wiesława (np. przez nadzorującego resort spraw wewnętrznych Stanisława Kanię) nic nie wskazuje, aby tak było. Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że podwyżki cen tradycyjnie w PRL wywoływały niepokoje społeczne (np. Grudzień ’70, Czerwiec ’76). A podwyżka z 1 lipca 1980 r. była tym bardziej dolegliwa, że objęła ceny w stołówkach zakładowych. Do rangi symbolu urasta zresztą scena z WSK Świdnik, gdzie jeden ze zdenerwowanych robotników miał krzyknąć, że nie dość, iż kotlet mielony, którego otrzymał jest droższy niż poprzednio, to o tego jeszcze taki mały…
Jak się później zresztą broniło MSW, resort spraw wewnętrznych ostrzegał o pogorszeniu nastrojów społecznych przywódców partii i państwa. I tak rzeczywiście było. W połowie czerwca 1980 r. z Rakowieckiej alarmowano: „Wyczuwa się napiętą atmosferę, podobnie jak w czerwcu 1976 r., która w przypadku dalszych podwyżek cen może doprowadzić do przerw w pracy”, a pod koniec tego miesiąca ostrzegano, że istnieje „możliwość zbiorowych wystąpień i przerw w pracy, jak również niebezpieczeństwo ich wykorzystania przez KSS KOR i inne opozycyjne ugrupowania do podejmowania różnorodnych wrogich inicjatyw”.
Rządzący na te alarmujące sygnały nie reagowali, z wprowadzania podwyżek nie zrezygnowali. Ponadto już po wybuchu strajków ich poczynania były nieudolne – strajki gaszono głównie obietnicami podwyżek. Problem w tym, że otrzymywali je tylko protestujący. W sytuacji gdy był to jeden wydział, protest podejmował więc następny, zaś kiedy otrzymywał ją cały zakład, to do strajku niejednokrotnie przystępował kolejny w tym samym mieście… W efekcie powstała „Solidarność”.
I to mimo, że przy Rakowieckiej, wyciągając wnioski z Grudnia 1970 r., przygotowano „koncepcję operacyjnego przygotowania na konflikt w szerszej skali”. Przewidywała ona wcześniejsze przygotowanie i odpowiednie przeszkolenie tajnych współpracowników bezpieki, aby byli oni gotowi do „przejęcia w razie strajków roli przywódczej, a następnie kierowania spokojnym ich przebiegiem i niedopuszczenia do skierowania ruchu strajkowego na niebezpieczne politycznie tory”. Na szczęście w sierpniu 1980 r. te ambitne zamierzenia okazały się nierealne. Jak stwierdzał niespełna tydzień po podpisaniu porozumień sierpniowych Władysław Ciastoń (dyrektor Departamentu III „A” MSW) podsumowując działania resortu: „możemy już dzisiaj towarzysze stwierdzić, że w sytuacji masowej solidarności, a szczególnie strajków typu okupacyjnego, nasze pozytywne profilaktyczne oddziaływania są bardzo ograniczone, nieskuteczne, a przeciwdziałania wręcz niemożliwe”. Było to wręcz przyznanie się do klęski…
Niewykluczone, że nie była ona jednak całkowita. Być może zasługą funkcjonariuszy SB było niedopuszczenie do utworzenia struktury ponadzakładowej, na kształt Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Lublinie w połowie lipca 1980 r. Sprawa jest nadal niejasna, tajemnicza. Jej wyjaśnienie utrudnia brak dokumentów. Podjęcie próby utworzenia takiej struktury kwestionują też – z powodu braku potwierdzających ją relacji bohaterów zdarzeń – niektórzy historycy. Do niedawna zresztą dysponowaliśmy jedynie wspomnieniami Zdzisława Szpakowskiego, który miał być jej inicjatorem. Ten lubelski kolejarz był aktywnym uczestnikiem strajku w miejscowym węźle PKP, a także współpracownikiem Komitetu Obrony Robotników utrzymującym kontakt z grupą Wojciecha Onyszkiewicza zbierającą informacje dla Radia Wolna Europa. Co niezwykle ważne o swej inicjatywie mówił on jeszcze w lipcu 1980 r. – Jacek Kuroń miał nawet dysponować nagraniem z jego wypowiedzią na ten temat, którą (według ustaleń bezpieki) przekazał Eugeniuszowi Smolarowi, przebywającemu od 1970 r. na emigracji. Niestety nie wiemy czy się ono zachowało.
Taki stan rzeczy zmieniły materiały odnalezione w zasobach byłej Służby Bezpieczeństwa. Jak z nich wynika próba taka rzeczywiście miała mieć miejsce. Jednak lubelska SB okazała się czujna i przeprowadziła kombinację operacyjną, w wyniku której udało się pokrzyżować plany utworzenia ponadzakładowego przedstawicielstwa strajkujących w Lublinie. W efekcie Szpakowski zamiast trafić na organizowane przez siebie spotkanie powędrował do szpitala, rzekomo z podejrzeniem zawału serca. Niestety nie wiemy i być może nigdy nie dowiemy się dlaczego rzeczywiście tam trafił – czy został może podtruty, czy może jedynie postraszony czy też może w końcu rzeczywiście nie wytrzymał tej trudnej, stresującej sytuacji. Przypomnijmy – Służba Bezpieczeństwa nie ograniczała się w lipcu 1980 r. do biernego obserwowania strajków, jej funkcjonariusze starali się zastraszyć ich organizatorów – w zakładach pracy pojawiali się „smutni panowie” nie będący ich pracownikami, a protestujących poddano obserwacji, fotografowano…
Całą sprawę komplikuje ponadto fakt, że Szpakowski był w lipcu 1980 r. tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie „Julek”. Przynajmniej formalnie. Do współpracy zwerbowano go w grudniu 1973 r. W podpisanym przez siebie zobowiązaniu zgadzał się na „udzielanie pomocy […] w zakresie zwalczania wrogiej działalności na odcinku transportu kolejowego”. Problem w tym, że – jak wynika z jego zachowanych akt (teczki personalnej i teczki pracy TW) – w lipcu 1980 r. z bezpieką już nie współpracował. W jego charakterystyce sporządzonej 8 sierpnia 1980 r., już po tym jak „współpraca została z nim rozwiązana” można przeczytać, że był dobrym agentem, ale jedynie początkowo. Jak pisano: „udzielił szereg informacji o negatywnych zjawiskach oraz osobach mających związek z wrogą działalnością”, jednak później „okazało się, że jest dwulicowym i nieprawdomównym”, a ponadto „Wszedł w kontakt z elementami antysocjalistycznymi o czym nie informował i mimo prowadzonych z nim rozmów na ten temat uchyla się od informowania organów Służby Bezpieczeństwa o znanych mu osobach, działających przeciwko PRL”. Nie to jednak było formalnym powodem wyrejestrowania go z sieci agenturalnej, lecz jego wstąpienie w szeregi PZPR.
Nic zatem nie wskazuje, aby w lipcu 1980 r. współpracował z bezpieką czy realizował jej wytyczne, był chyba jednak podatny na szantaż np. ujawnieniem jego kontaktów z SB. Niestety tego czy rzeczywiście został mu poddany nie wiemy. Podobnie jak tego, czy gdyby udało się w Lublinie w lipcu 1980 r. zorganizować ponadzakładową strukturę strajkową powstałyby tam niezależne od komunistycznych władz związki zawodowe. Jedno nie ulega wątpliwości, jeśliby się tak stało historia naszego kraju mogłaby się potoczyć inaczej…
Grzegorz Majchrzak
Źródło: Muzeum Historii Polski