Nowe kolędy i pieśni bożonarodzeniowe wciąż powstają, bo gatunek kolędowy w Polsce – inaczej niż na Zachodzie – jest rozwojowy. Więcej kolęd i „szczodrówek” mają tylko Ukraińcy – mówi folklorysta prof. Jerzy Bartmiński.
PAP: Słowo „kolęda” kojarzymy najczęściej z okresem Bożego Narodzenia. Czy słusznie?
Prof. J. Bartmiński: Kolęda to słowo wieloznaczne, pojemne semantycznie. Oznacza pieśń bożonarodzeniową, ale też cały zwyczaj kolędowania, chodzenia „po kolędzie”, także podarunek świąteczny.
W pierwszej kolejności kojarzymy kolędę z pieśniami, takimi jak „Bóg się rodzi”, „Wśród nocnej ciszy” czy „Lulajże, Jezuniu”. Ale w polskiej tradycji narodowej i zwłaszcza ludowej obok kolęd o charakterze religijnym, związanych z tematem narodzenia Jezusa, mamy też typ kolęd świeckich, jak popularna „Mości gospodarzu, domowy szafarzu”. Są to kolędy życzące, starsze, pozostałość obrzędu chodzenia po kolędzie i „szczodrowania”. Były wykonywane przez kolędników, adresowane do gospodarza, do gospodyni, do panien i kawalerów.
Skąd ta dwoistość? Zwyczaj kolędowania pierwotnie wiązał się z obchodami Nowego Roku, praktyka ta wywodzi się jeszcze z tradycji rzymskiej. Samo słowo „kolęda” („calendae”) pochodzi z łaciny i pierwotnie oznaczało pierwszy dzień miesiąca. Na początku nowego roku obdarowywano się prezentami i składano sobie życzenia, wierząc w sprawczą moc słów. Ten zwyczaj składania życzeń przetrwał do dziś i ma się, jak wiemy, całkiem dobrze.
Jerzy Bartmiński: Zwyczaj kolędowania pierwotnie wiązał się z obchodami Nowego Roku, praktyka ta wywodzi się jeszcze z tradycji rzymskiej. Samo słowo „kolęda” („calendae”) pochodzi z łaciny i pierwotnie oznaczało pierwszy dzień miesiąca. Na początku nowego roku obdarowywano się prezentami i składano sobie życzenia, wierząc w sprawczą moc słów. Ten zwyczaj składania życzeń przetrwał do dziś i ma się, jak wiemy, całkiem dobrze.
PAP: Zatem kolęda na ziemiach polskich pojawiła się jeszcze w czasach pogańskich?
Prof. J. Bartmiński: Tak, ale należy pamiętać, że czasy „pogańskie” też były religijne. Nasi przodkowie, podobnie jak Rzymianie, wyznawali kult słońca. Rzymski kult słońca (swoją drogą przeniesiony ze wschodu, gdzie czczono boga słońca, Mitrę), wpłynął na chrześcijaństwo, na wybór terminu świąt Bożego Narodzenia. Faktyczna data narodzin Chrystusa nie jest znana. Kiedy w roku 353 ustalano dzień święta Bożego Narodzenia, wybrano datę 25 grudnia jako dzień przesilenia zimowego, by obchodzonemu w tym dniu w Rzymie pogańskiemu świętu narodzin boga Słońca („Sol Invictus” – słońce niezwyciężone) przeciwstawić symbolicznie narodzenie Jezusa Chrystusa, Boga-Człowieka, nazywanego "słońcem sprawiedliwości". Chrystus został porównany ze słońcem, a zapowiadająca wschód słońca gwiazda poranna, jutrzenka, z Jego Matką. Łączenie jutrzenki z Matką Boską, czyli postacią ze sfery sacrum, też wywodzi się z tradycji przedchrześcijańskiej.
PAP: Jaki jest związek między znanymi z tradycji ludowej konopielkami a kolędami?
Prof. J. Bartmiński: W tradycji ludowej nowy rok był związany z wiosną, a konopielkami zwano kolędy wiosenne, które wiązały się z kultem życia i kultem kobiety, jego nosicielki. Do dziś na Podlasiu czy na Białorusi zachowały się pieśni konopielkowe, które są przedłużeniem starosłowiańskiej tradycji. Najbliższe konopielkom w regionie lubelskim w okolicach Biłgoraja są śpiewane w czasie noworocznego kolędowania tzw. pieśni dunajowe.
Z czasem kolęda ludowa życząca, noworoczna, została zdominowana przez kolędowanie bożonarodzeniowe, kościelne. Nastąpiła chrystianizacja tradycji kolędniczej. Kolędy noworoczne, życzące pannie powodzenia w miłości, kończą się słowami: „Niech cię błogosławi Pan Jezus maluśki, żebyś wyszła za mąż w te same zapusty”. Takim udanym przykładem asymilacji tradycji kolędniczej do bardzo atrakcyjnego przekazu ewangelicznego są na przykład powstające w XVII wieku jak grzyby po deszczu pastorałki.
PAP: Zanim powstały kolędy bożonarodzeniowe śpiewano kolędy życzeniowe. Jaką odgrywały one rolę w lokalnych wspólnotach?
Prof. J. Bartmiński: To pytanie o sens składania życzeń. Jeśli składamy komuś życzenia, deklarujemy wobec niego dobre uczucia. To praktyka uniwersalna. Najstarsze zapisy polskich kolęd życzących pochodzą z roku 1543. Znalazły się w druczku „Rurale iudicium to jest Ludycyje wiesne na ten nowy Rok 1544. Przez chwalebnego pana Macieja Zaicowica w Bysinie podgornego proroka złożone”. W książce wydrukowano dwie archaiczne kolędy życzeniowe, zatytułowane „Gospodarska kolęda” i „Gospodyniej kolęda”, bardzo podobne do tzw. „kolęd podokiennych” zapisywanych przez folklorystów w końcu XX wieku na Rzeszowszczyźnie i w Lubelskiem. Oto kolędnicy podchodzą pod okno i śpiewają gospodarzom: „A czyjże to nowy trzem?” – widzą leżących w łożu gospodarza i gospodynię, a między nimi gronostaja. „Nie był ci to gronostaj, ale to był krasny syn” – śpiewają i na prawach „magii obrazu spełnionego” zapowiadają przyszłe sukcesy tego syna. A kończą przymówką o kołacz i kiełbasę, dodając ponaglenie: „Maszli nam daci, nie daj nam długo staci, boć nas będzie uziąbaci”.
Kolędy życzące odkryli na nowo folkloryści, którzy w latach 60. XX wieku i potem zapisali ich sporo z terenów wschodniej i południowej Polski. Są to pieśni o oraniu pola gospodarza przez Pana Jezusa – jakby dostojnego „Wielkiego Kmiecia”, błogosławiącego pracy na roli, o stawianiu na polu przez Pana Jezusa kop zboża, o mnożeniu bydła w oborze („Wyjdźże, wyjdźże, panie gospodarzu, Bóg się szerzy w twym podwórzu”), o wyoraniu złotej bryły i ulaniu kielicha, z którego pija Pan Jezus, chodząc po kolędzie itd. Prawdziwe perły ludowej poezji, przekazujące „dobre słowa”, życzenia urodzaju i bogactwa.
Ważne były też dary. Wymiana darów była starym rytuałem, bo za złożone życzenia kolędnikom należała się zapłata, w naturze albo pieniądzach, według starej zasady „do ut des” – daję, abyś dał. Sami kolędnicy z reguły dopominali się o to i potrafili nieźle nawrzucać gospodarzom, którzy datku czy nawet przyjęcia kolędników odmówili. W historycznym rozwoju kolędy życzącej prośby o datek zaczęły zajmować coraz więcej miejsca kosztem samych życzeń. Z czasem nastąpiła nawet degradacja obrzędu, bo kolędowanie zaczęło przypominać żebractwo. W znanej jeszcze dziś kolędzie „Mości gospodarzu, domowy szafarzu” nie ma już śladu życzeń – całą jej treść stanowią trywialne przymówki: „Nie bądź tak ospały, każ nam dać gorzały!”.
Ludowe kolędy życzące żyją dziś jeszcze, choć tylko śladowo w Rzeszowskiem i w Lubelskiem, także (jako konopielki) na Podlasiu, można je usłyszeć na festiwalach folkloru, zwłaszcza tym największym, w Kazimierzu nad Wisłą. Nie kryję, że jako juror na festiwalu kazimierskim zawsze je wysoko punktowałem, by zachęcić ludowych śpiewaków do ich wykonywania, ocalić od zapomnienia.
PAP: Wróćmy jeszcze do kolęd dla młodych…
Prof. J. Bartmiński: Kolędy dla młodych to specjalny gatunek, w którym nie tyle chodziło o składanie życzeń, co o zaloty. Pieśni te były formą flirtu, nawiązywania kontaktu między kawalerami i pannami. Szczególnie liczne są ludowe kolędy życzące dla panien. W staropolskiej kolędzie dla gospodyni z roku 1543 przedstawia się ją w pięknym stroju kapiącym od złota i srebra, życzy się jej syna i „pięknej dziewoi”, a także szczęścia w miłości. Intencje są kodowane obrazowo, symbolicznie, przedstawia się np. obraz jabłoni, pod którą stoi dziewczyna i rozdaje złote jabłka. Nie daje ich ojcu, matce, bratu, siostrze – daje ukochanemu. Piękną kolędę z Łukowej, która zaczyna się od słów: „U tej Marysi pod okienejkiem zielona jabłoń czerwone jabko zrodziła”, jeden z wykonawców skomentował następująco: „Czerwone jabłuszko na naszyj wiosce ma szczególne znaczenie, a zwłaszcza dla pań starszych, które majo trudności wyjścia za mąż. Która sie tylko zostaje w tyle, to +czerwone jabłuszko+ i już po paruch miesiącach trzyma męża w ręku”.
Niemniej ważni byli kawalerowie, którym kolędowały panny, życząc z kolei zdobycia ładnej dziewczyny: „Wiemy, bo my wiemy, co ci darujemy, Kasieńkę nadobno, do ciebie podobno”. W kolędzie z Gorajca „grzecna panienka” chwyta konika Jasia i daje mu „owsianecki”. To ma oczywiście ukryty sens symboliczny – „Wziena kunika za uździónecke, młodego Jasieńka za biołu rącke, kolęda”.
Chłopcy chętnie przedstawiali widowisko zwane „herodami”, oparte na biblijnym przekazie o „rzezi niewiniątek”. Sięga ono korzeniami jezuickich XVII-wiecznych misteriów o narodzeniu Jezusa (dawniej wszystkie role grali chłopcy, współcześnie już także i dziewczyny). W regionach wschodnich, gdzie do dzisiaj zachował się zwyczaj chodzenia z „herodami”, żołnierze Heroda, ubrani w efektowne wojskowe stroje, zapraszali panny do zabawy. Nazywało się to „okolędowaniem” panny. Śpiewali im kolędy życzące, nazywane niekiedy „ubierankami”, bo wymieniano (umownie „dawano” pannom) różne części stroju: buciki, sukienkę, fartuszek, majteczki, korale, pierścionek itp. Tak więc łączono ewangeliczny przekaz o Herodzie i jego zbrodni ze świecką praktyką składania życzeń, zabawą i zalotami.
PAP: Kiedy na ziemiach polskich pojawiły się pierwsze kolędy bożonarodzeniowe?
Prof. J. Bartmiński: Temat Bożego narodzenia przybył do Polski wraz z chrześcijaństwem i był podejmowany w pieśniach liturgicznych bardzo wcześnie. Wiele spośród nich było miało proweniencję łacińską, potem zaczęto je tłumaczyć. W ostatnio wydanym zbiorze „Kolęd niebiańskim piórem pisanych” łacińskich kolęd jest aż 45!
PAP: Jaka jest najstarsza polska kolęda kościelna?
Prof. J. Bartmiński: Najstarszą polską kolędą bożonarodzeniową jest „Zdrow bądź, krolu anielski” z 1424 roku. Pierwotnie była to pieśń łacińska, która przyszła do nas za pośrednictwem języka czeskiego. Inna dziś znana kolęda, którą również przetłumaczono z łaciny, to „Anioł pasterzom mówił” („Angelus Domini ad pastores”). W XVI wieku pieśni bożonarodzeniowych nie nazywano jednak jeszcze kolędami, ale „rotułami”, „symfoniami” czy „kantykami”.
Prawdziwy wysyp twórczości kolędowej nastąpił w XVII wieku. Niejaki Jan Żabczyc wpadł na pomysł, żeby do istniejących już melodii tanecznych napisać teksty o tematyce bożonarodzeniowej. W wydanych w 1630 roku jego „Symfoniach anielskich” znalazły się takie pieśni jak „Z raju pięknego miasta wygnana jest niewiasta” (śpiewana na melodię świeckiej, żartobliwej pieśni „Jechał chłop do miasta, spadła mu z wozu niewiasta”) i znane do dzisiaj „A wczoraj z wieczora”, „Przybieżeli do Betlejem pasterze”, „Pastuszkowie, bracia mili”, „Ach, zła Ewa narobiła” czy „Przy onej górze”. Mają one melodie oparte na rytmach krakowiaka, mazurka, poloneza. Metoda ta, zwana kontrafakturą, zyskała bardzo wielu zwolenników. Praktykuje się ją do dziś. Chociażby pieśń maryjna „Panience na dobranoc” została napisana do melodii popularnej pieśni miłosnej.
W XVII wieku powstało też mnóstwo pastorałek – kolęd o tematyce pasterskiej, które cieszyły się równie dużą popularnością co poważne kolędy kościelne. Pastorałki są zwykle utrzymane w żartobliwej, zabawowej konwencji. Ich tematem są pasterze idący do żłóbka Jezusa i przeżywający po drodze różne przygody. Można tu wymienić np. „Paśli pasterze woły”, „Bracia, patrzcie jeno” czy „Dnia jednego o północy”.
Wbrew temu co się sądzi, pastorałka nie jest tworem ludowym. Jak pisał badacz kolęd XVII-wiecznych, Stefan Nieznanowski, pastorałki były wytworem środowisk dworskich, wynikiem mody na sielskość, która wówczas panowała na dworach. Teksty pastorałek wcale nie noszą cech języka gminu, wystarczy rzucić okiem na kunsztowne imiesłowy: „Wstawszy pasterz bardzo rano, boć go czczyca zdejmowała” czy „Tusząc pasterze, że dzień blisko” itp. A utrzymaną w tonie ludowym pastorałkę „Oj, maluśki, maluśki” wymyślili już franciszkanie.
Trzecim, szczególnie ciekawym typem kolęd religijnych, są kolędy apokryficzne. Najpopularniejszą z nich jest chyba: „Stała nam się nowina miła, Panna Maryja syna powiła. / Powiła go z wielkim weselem, będzie on naszym Zbawicielem”. Kolędy te poruszają tematy z Ewangelii, ale uzupełniają je o sceny, których w Ewangelii nie opisano – np. przygody Maryi i Józefa w drodze do Egiptu.
W jednej z takich kolęd, opowiadającej o ucieczce przed Herodem, Maryja i Józef spotykają pracującego w polu rolnika. Maryja mu mówi: „Siejże, chłopku, w imię moje, jutro będziesz zbierał swoje”. Gdy Święta Rodzina odchodzi, pszenica cudownie wzrasta – głosi kolęda. Kiedy do rolnika dobija pogoń wysłana przez Heroda i pyta, czy nie widział uciekających, ten odpowiada: „Widziałem, kiedy siałem”. Pogoń wnioskuje, że było to bardzo dawno i zawraca. Kolęda apokryficzna lubuje się w cudach – zboże dojrzewa z dnia na dzień, Maryja krzesze ogień z lodu, psy, którymi wieśniak chce wyszczuć brzemienną Najświętszą Panienkę, klękają przed nią, bo wyczuwają obecność Boga, parchate dziecko zbójnika zostaje uzdrowione wodą z „kąpiółki” małego Jezusa.
Jerzy Bartmiński: Wbrew temu co się sądzi, pastorałka nie jest tworem ludowym. Jak pisał badacz kolęd XVII-wiecznych, Stefan Nieznanowski, pastorałki były wytworem środowisk dworskich, wynikiem mody na sielskość, która wówczas panowała na dworach. Teksty pastorałek wcale nie noszą cech języka gminu, wystarczy rzucić okiem na kunsztowne imiesłowy: „Wstawszy pasterz bardzo rano, boć go czczyca zdejmowała” czy „Tusząc pasterze, że dzień blisko”.
PAP: Czy zatem kolędy apokryficzne były swego rodzaju „Biblią dla ubogich”?
Prof. J. Bartmiński: Wydaje się, że to jedna z ich najważniejszych funkcji. Moja prababka śpiewała mi kiedyś kolędę, która opowiadała o tym, jak Najświętsza Panienka zbierała na łące kwiaty i dawała Jezusowi, zapowiadając, że pójdzie on niedługo na śmierć straszną. Już po latach znalazłem wiele wariantów tej pieśni, w niektórych z nich Maryja z kwiatów zebranych na łące wije wianki (symbol niewinności) i nakłada na głowę sobie i Jezusowi. Jednak po bliższym zbadaniu sprawy okazało się, że ta rzekoma kolęda jest przeróbką pieśni miłosnej, w której panna uwiła trzy wianki i rozdawała je chłopcom, bo nie była panną cnotliwą. Kiedy pieśń miłosną przerabiano na kolędę, powstał problem: jeden wianek sobie, drugi Jezusowi, a trzeci? W 35 zapisanych wariantach tej pieśni otrzymuje go coraz inny święty, od św. Józefa poczynając. Takie połączenie świeckiego erotyku z wątkiem religijnym nie znalazło uznania księży, układających kościelne śpiewniki i kantyczki z kolędami. I trudno się dziwić. Ortodoksyjny przekaz kościelny stroni od Biblii ludowej.
Najciekawsze z kolęd apokryficznych są moim zdaniem kolędy maryjne. Ich bohaterką jest Najświętsza Panienka, która jest zawsze bardzo życzliwa dla sierot i dla zakochanych. Kolędy te pokazują Maryję przez pryzmat jej człowieczeństwa, macierzyństwa. Eksponowana jest w nich postać matki i dziecka, pokazany dramat ubogiego macierzyństwa, który do prostych ludzi bardzo przemawia.
W zakonach żeńskich w okresie Bożego Narodzenia organizowano tzw. „kołysanie Dzieciątka”. Z tego zwyczaju wywodzi się bardzo popularny w Polsce typ kolęd kołysankowych, do nich zaliczamy np. „Lulajże, Jezuniu” czy „Gdy śliczna Panna”. De facto poprzez infantylizację następuje w nich desakralizacja osoby Jezusa, którego przedstawia się jako nieporadne niemowlę. Warto jednak dodać, że w ludowej kolędzie apokryficznej mamy też inny sposób przedstawiania Jezusa – jako dostojnego gościa, przed którego przyjściem gospodynie robią porządki. W kolędzie z Korytnik pod Przemyślem (z polsko-ukraińskiego pogranicza) słyszymy, że „Gospodynia rano wstaje, ślicznie pukoje zamitaje, biluśkimi ruczeńkami, złocistymi mityłkami. Spodiwaje się z nieba hościa, samoho Boha z wysokościa”. W Rakowiczach koło Suwałk śpiewają: „Oj wyściełajcie cisowe stoły obrusem, bo idzie, idzie Najświętsza Panna z Jezusem”. Jezus przychodzi już jako osoba dorosła.
PAP: Ile mamy polskich kolęd?
Prof. J. Bartmiński: Jeśli liczyć razem wszystkie odmiany kolęd – kościelne, apokryficzne, życzące – otrzymamy obraz bardzo bogaty. W Archiwum Etnolingwistycznym na UMCS mamy zarejestrowanych 6035 incipitów takich kolęd. Próbowałem zorientować się, ile wśród nich jest tekstów rzeczywiście różnych, a nie tylko odmianek tego samego podstawowego tekstu. W poszczególnych zbiorach jest różnie – tom kolęd z XVI wieku, wydany przez Stefana Nieznanowskiego i Juliusza Nowaka-Dłużewskiego, liczy 192 utwory, a największy zbiór Barbary Krzyżaniak pt. „Kantyczki karmelitańskie” – 378. W sumie polskich kolęd – różnych, bez uwzględnienia wariantów – jest nie więcej niż 500.
Dodać jednak trzeba, że nowe kolędy i pieśni bożonarodzeniowe wciąż powstają, bo gatunek kolędowy w Polsce – inaczej niż na Zachodzie – jest rozwojowy. Więcej kolęd i „szczodrówek” mają tylko Ukraińcy.
PAP: Mamy też kolędy patriotyczne, powstańcze, robotnicze…
Prof. J. Bartmiński: Tak, bo na kanwie popularnych kolęd powstawały różne ich warianty aktualizowane. Najpiękniejsza polska kolęda kościelna autorstwa Franciszka Karpińskiego, niezwykła pod względem teologicznym, bo wyraża paradoks narodzin Boga, równocześnie zawiera elementy patriotyczne, jedna zwrotka zaczyna się przecież: „Podnieś rękę, Boże Dziecię, / Błogosław ojczyznę miłą”. Kolęda ta ma też swoje liczne parafrazy. Autorem jednej z nich jest Maciej Zembaty, który napisał w stanie wojennym „Kolędę internowanych”: „Bóg się rodzi, a rodacy po więzieniach rozrzuceni, / bo marzyła im się Polska niepodległa na tej ziemi. / Solidarni i odważni górnik, rolnik i stoczniowiec. / Dziś składają do cię modły, daj nam wolność, Panie Boże”.
Z okresu powstania styczniowego pochodzi parafraza kolędy „W żłobie leży” Karola Balińskiego, której fragment brzmi: „W polskich sercach niby w żłobie / Leży dziś nasz Pan i Król. / My dziś radość czujem w sobie, / On nam w radość zmienia ból!”.
Kolęda robotniczą jest związana z walką klasową, tak jak ta z 1895 roku, napisana do melodii „Wśród nocnej ciszy”: „Hej, z jasną gwiazdą, co z nieba wschodzi, / Czerwony Sztandar niech nas prowadzi, / By świadomie i w jedności, / Do dostatku i wolności / Torować drogę!”
W trudnych momentach historycznych – powstań, okupacji hitlerowskiej, stanu wojennego, sięgano po kolędy jako narzędzia podtrzymania duchowej wspólnoty Polaków.
Jerzy Bartmiński: Najpiękniejsza polska kolęda kościelna autorstwa Franciszka Karpińskiego, niezwykła pod względem teologicznym, bo wyraża paradoks narodzin Boga, równocześnie zawiera elementy patriotyczne, jedna zwrotka zaczyna się przecież: „Podnieś rękę, Boże Dziecię, / Błogosław ojczyznę miłą”. Kolęda ta ma też swoje liczne parafrazy.
PAP: Dlaczego kolędę „Nie było miejsca dla Ciebie” nazywamy kolędą oświęcimską?
Prof. J. Bartmiński: Bywa tak nazywana, choć nie była związana bezpośrednio z Oświęcimiem. Powstała jeszcze przed wojną, jej autorem jest jezuita z Nowego Sącza. W okresie drugiej wojny stała się jednak bardzo popularna, bo bardzo swoją wymową i przesłaniem pasowała do sytuacji obozu koncentracyjnego, do brutalnych realiów wojny. Tekst jest poważny i smutny, daleki w tonacji od kolęd w większości przecież bardzo radosnych.
PAP: Okazuje się, że rodzajów kolęd jest mnóstwo, od religijnych po świeckie. Jakie zatem pełniły funkcje?
Prof. J. Bartmiński: Powiedziałbym odwrotnie – od świeckich po religijne. Bo pierwotnie kolędy miały funkcje agrarno-magiczne, wyrażały życzenia, mające zapewnić pomyślność, urodzaj i dostatek. Kolędy ludowe pełniły też funkcje społeczne, a nawet matrymonialne. Jak już dokonała się ich chrystianizacja, kolędy zaczęły pełnić też funkcje kultowe i dydaktyczne, miały wyjaśniać tajemnicę wiary, jaką było przyjście Boga na świat.
Kolędy patriotyczne miały dodawać otuchy, pozwalały przezwyciężyć koszmar trudów wojny i okupacji, przywrócić nadzieję w to, że uda się odbudować ład i harmonię, o których kolędy mówią. Dziś z kolei dla odbiorców kolęd motywacja bywa różna. Dla niektórych pełnią one przede wszystkim funkcje estetyczne, dla ludzi wierzących z kolei śpiewanie kolęd jest uczestnictwem w bożonarodzeniowym misterium. Cały świat jest traktowany jako szopa betlejemska, w której dokonuje się odnowienie przymierza z Bogiem. Kolęda w tym przypadku pełni zatem funkcje egzystencjalne, nadaje sens życiu chrześcijanina.
PAP: Czy zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że polskie kolędy są wyjątkowe?
Prof. J. Bartmiński: W Polsce panuje przekonanie, że nasze kolędy są najpiękniejsze i najliczniejsze. Myślę, że to przesada, wyraz naszej narodowej megalomanii.
Jerzy Bartmiński: w swoim czasie Jacek Kuroń też doceniał kolędowanie jako formę zbierania datków dla potrzebujących. Choć sam nie był związany z Kościołem, korzystał z pięknego zwyczaju w szlachetnym celu. I tu przejawia się jeszcze jedna funkcja kolędowania – zbliżanie ludzi, dzielenie się dobrym słowem i wzajemne pomaganie sobie.
PAP: „Cicha noc”, którą tak lubimy, została napisana przez Austriaka…
Prof. J. Bartmiński: Wcale mi nie przeszkadza, że „Cicha noc” została napisana w języku niemieckim, bo ma czytelny przekaz religijny i piękną melodię. Zasługuje na to by być najpopularniejszą kolędą na świecie. Nasze polskie kolędy, bardzo czułe, słodkie, śmieszno-swojskie i patriotyczne, do Europy się nie przebiły, choć sam Chopin wykorzystał motywy „Lulajże, Jezuniu” w jednym ze swoich utworów. Osobiście bardzo lubię i cenię kolędy ukraińskie, zarówno te życzące, zwane tam ”szczedrywkami”, jak i bożonarodzeniowe. Kolędy ukraińskie są niezwykłe, podniosłe, by wymienić tylko monumentalną „Boh predwicznyj narodyłsja” czy dostojną „Dobryj weczir tobi, pane hospodarju”. Mój ojciec w czasie Wigilii po odśpiewaniu kolędy polskiej lubił intonować jakąś kolędę naszych sąsiadów, jego ulubiona zaczynała się od słów „Szczedryj weczer, bożyj weczer”. Ale ostatnio do swoich kolęd Ukraińcy wprowadzają, jak Polacy, też motywy patriotyczne.
Z niemieckimi kolędami mam problem, bo „Stille Nacht” („Cicha noc”) stała się kolędą ponadnarodową, już także traktowaną jako „nasza”, polska. Z czasów wojny (miałem wtedy 6 lat) pamiętam, jak niemieccy żołnierze uciekający ze wschodu śpiewali niby-kolędę „O Tannebaum, wie gruen sind deine Blaetter”, ale to była kolęda czysto świecka, coś podobnego do piosenki o choince, śpiewanej przez nasze przedszkolaki.
Kiedy byłem w Niemczech w latach 90. spotkałem w Bochum kolędników na ulicy, określali się jako „Sternsinger”, którzy zbierali pieniądze dla zaprzyjaźnionej parafii w Afryce, ale nie śpiewali. Skoro ostatnio kanclerz Niemiec Angela Merkel zaapelowała do swoich rodaków o pielęgnowanie tradycji chrześcijańskiej i śpiewanie kolęd, widocznie żywa tradycja już wygasła. Odnawia się w formie zorganizowanej, przykościelnej.
Praktyce niemieckich Sternsingerów odpowiada praktyka kolędowania misyjnego, organizowana ostatnio przez niektóre parafie również w Polsce. O ile wiem, w swoim czasie Jacek Kuroń też doceniał kolędowanie jako formę zbierania datków dla potrzebujących. Choć sam nie był związany z Kościołem, korzystał z pięknego zwyczaju w szlachetnym celu. I tu przejawia się jeszcze jedna funkcja kolędowania – zbliżanie ludzi, dzielenie się dobrym słowem i wzajemne pomaganie sobie.
Rozmawiała Aleksandra Beczek (PAP)
Prof. Jerzy Bartmiński (ur. 1939 r.) – językoznawca, etnolingwista i folklorysta. Profesor zwyczajny w Instytucie Filologii Polskiej UMCS i w Instytucie Slawistyki PAN, obecnie emeryt. Jest członkiem czynnym Polskiej Akademii Umiejętności. Autor antologii „Polskie kolędy ludowe” i redaktor 6-częściowego tomu „Lubelskie” w serii „Nowego Kolberga”. Do roku 2016 (przez prawie 40 lat) był jurorem na Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym.
aleb/ mjs/ ls/