Studiowała malarstwo w przebraniu chłopaka, zdobyła sławę i uznanie, ale wiecznie brakowało jej pieniędzy. Mąż próbował umieścić ją w szpitalu psychiatrycznym - taki obraz życia Zofii Stryjeńskiej wyłania się z jej pamiętników, których nowa edycja ukazała się pt. "Chleb prawie że powszedni".
Życie Zofii Stryjeńskiej, najsławniejszej, najbardziej popularnej malarki polskiego XX-lecia międzywojennego było niezwykłe, pełne zaskakujących zwrotów. Od dziecka zdradzała talent - w sklepie ojca rysowała karykatury klientów, potem malarstwa uczyła się między innymi w słynnej Szkole Sztuk Pięknych dla Kobiet Marii Niedzielskiej. Zapragnęła studiować w uważanej wówczas za najlepszą uczelnię artystyczną akademii w Monachium. W 1911 roku nie przyjmowano tam jednak kobiet, co dla Zofii nie było przeszkodą. Przez rok uczęszczała na zajęcia w przebraniu chłopaka zapisana na studia pod nazwiskiem swojego brata. Uciekła z Monachium dopiero wtedy, gdy koledzy zaczęli coś podejrzewać i planowali rozebranie dziwnego studenta.
Męża - Karola Stryjeńskiego - poznała na początku kariery, w czasie I wojny światowej. Karol, jak pisze w dziennikach, był dla niej ideałem urody męskiej: miał blond włosy i "błękitne reflektory", czyli niebieskie oczy. Stryjeńska nie bez powodów urządzała mu potworne sceny zazdrości, goniła go nawet kiedyś z odbezpieczonym rewolwerem. Zarzucała mężowi, że kochał jej talent, a nie ją jako kobietę. W Paryżu na jego oczach podarła wszystkie swoje prace i krzyczała, że przynajmniej teraz będzie kochana dla siebie samej.
Tak Stryjeńska opisała swe działania, gdy zidentyfikowała w Zakopanem kochankę Karola: "Wkradam się do owej pani M., grzmocę ją, ubieram w kilka drapaków na gębie i umykam, ukrywając się w kosodrzewinie (rośnie przed jej willą) jak Indianin". Urządzała tak dramatyczne sceny, że Stryjeński dwa razy usiłował zamknąć ją w szpitalu psychiatrycznym, za każdym razem jednak Zofia z łatwością dowodziła przed lekarzami, że jest w pełni władz umysłowych. To małżeństwo skończyło się rozwodem, podobnie jak drugie, z aktorem Arturem Sochą, który zaraził Zofię syfilisem. Choroba zaatakowała oczy, niezwykle ważne dla artystki, na szczęście udało się ją zaleczyć.
Zofia miała trójkę dzieci - najstarszą Magdę oraz bliźniaki: Jasia i Jacka. W dniu narodzin córki zanotowała w pamiętniku: "Lecznica. Rodzi się córka. Jestem wściekła. Drwię z powinszowań. Z niechęcią karmię dziecko"; synów przyjęła z większym entuzjazmem, choć nie kryła żalu, że żaden nie ma niebieskich oczu.
Stryjeńska straciła prawo do opieki nad dziećmi po rozwodzie z Karolem. Oddała je na wychowanie rodzinie męża, w dzienniku pisze, że "życie rodzinne spaliła na ołtarzu sztuki", za co zapłaciła nieustającymi wyrzutami sumienia. W 1939 roku sprowadziła dorastających chłopców do Warszawy, gdzie mieszkała, ale wybuch wojny przerwał marzenia o stworzeniu spokojnego życia rodzinnego.
Stałym motywem zapisków Stryjeńskiej jest troska o pieniądze, których zawsze ma zbyt mało. Mimo popularności nie płacono za jej dzieła zbyt wiele, a pieniądze dosłownie topniały jej w rękach. Szczególnym dokumentem są zapiski wydatków z okresu, gdy zamieszkała z synami w Warszawie, Stryjeńska próbowała wtedy zapanować nad swoja sytuacją finansową. Bieda będzie jej towarzyszyć do końca życia. Po wojnie, gdy wyemigrowała z dziećmi do Szwajcarii, miotała się po kilku miastach, a w każdym czyhali na nią wierzyciele. Dla pieniędzy jako prof. Hillar napisała podręcznik savoir-vivre'u. Nikt nie chciał jednak tego wydać. W końcu osiadła w Genewie.
Zapiski w dziennikach kończą się w 1950 roku, na 26 lat przed śmiercią autorki. W ostatnich latach Stryjeńska mieszkała samotnie w Genewie, słabo mówiła po francusku i bardzo się tego wstydziła. Pod koniec życia zdiagnozowano u niej schizofrenię.
Całość zapisków, jakie pozostawiła po sobie Zofia Stryjeńska to ponad 4 tys. stron, od 2014 roku przechowywane są one w Bibliotece Jagiellońskiej. Obecne wydanie miało być, w zamierzeniu edytorek - Magdaleny Budzińskiej i Angeliki Kuźniak - najpełniejszym z dotychczasowych. Przywrócono fragmenty wykreślone w pierwszej edycji, jeżeli zmazany lub wykreślony fragment dało się odczytać - także został opublikowany.
W dziennikach poza zapiskami są kopie listów, niekiedy oryginały odpowiedzi, o których odesłanie Stryjeńska prosiła, stare bilety, pisma od komornika, dowody spłaty weksli, zdjęcia nadające stronom dziennika formę kolaży. Są też wycinki z gazet, a nawet wklejony pukiel włosów. Czy jednak świadczy to o tym, że dzienniki powstawały "na bieżąco", że są zapisem chwili? Na pewno nie jako całość. Istnieją dwa rękopisy tych zapisków i trzy wersje maszynopisu. Różnice, jak piszą edytorki, nawet jeżeli dotyczą tego samego zdarzenia, bywają znaczące, Stryjeńska skreślała duże fragmenty, czasem wycinała jakiś zapisek, żeby wkleić go w inne miejsce. Nie jest też jasne, kiedy pamiętniki powstały. Fragmenty o dzieciństwie i wczesnej młodości na pewno napisane zostały z perspektywy czasu, być może podczas wojny, którą Stryjeńska spędziła w Krakowie. Ale fragmenty z lat 30. zwłaszcza strony z rachunkami, powstawały raczej z dnia na dzień. Nie sposób się jednak oprzeć wrażeniu, że dzienniki są jeszcze jedną kreacją artystyczną Stryjeńskiej.
Książka "Chleb prawie że powszedni. Zapiski jednego życia" ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne. (PAP)
aszw/ agz/