Magdalena Grzebałkowska, autorka książki "Beksińscy. Portret podwójny" uważa, że tragiczny los zamordowanego autora makabrycznych obrazów i jego syna - samobójcy, nie kryje żadnej metafizycznej tajemnicy. "To zbieg okoliczności, może choroba" - zaznaczyła w rozmowie z PAP.
PAP: Zdzisław Beksiński zasłynął jako autor obrazów, które wiele osób odbierało jako makabryczne. Na tych płótnach z postaci opada ciało, trupy wstają z grobów, na mrocznym horyzoncie rysują się krzyże. Malarz zginął tragiczną śmiercią, został zamordowany we własnym mieszkaniu. Kilka lat wcześniej jego syn - Tomasz, znany dziennikarz muzyczny - popełnił samobójstwo. Czy nad rodziną Beksińskich wisiało jakieś fatum?
Magdalena Grzebałkowska: Wiele osób tak właśnie myśli. Ja też, przystępując do pracy nad książką, wyobrażałam sobie, że to historia w rodzaju +Zagłady domu Usherów+ Edgara Poe, opowieść o jakiejś klątwie, która zawisła nad rodziną Beksińskich. Teraz jednak myślę inaczej - w tej historii nie ma nic metafizycznego. To, co się wydarzyło, to splot okoliczności, które przytrafiają się wielu ludziom. Wydaje mi się, że naciągana jest też teza wiążąca skłonności samobójcze Tomka z faktem, że wychowywał się wśród obrazów ojca. Każde dziecko dorastające w domu z telewizorem ma w głowie obrazy, przy których dzieła Beksińskiego to bajkowe ilustracje z książeczek dla dzieci. Nikt jednak z tego powodu nie popełnia samobójstwa.
PAP: Jak więc te tragiczne zdarzenia wytłumaczyć? Z pani książki można wnioskować, choć nie zostało to powiedziane wprost, że w grę wchodziła przekazywana z pokolenia na pokolenie choroba psychiczna?
M.G.: Tego nie udało mi się dociec. Badałam historie rodziny Beksińskich na kilka pokoleń wstecz, szukałam w dziejach rodziny jakiegoś horroru, tajemnicy, czegoś, co zapowiadałoby czy tłumaczyło los Zdzisława i Tomasza. Nie znalazłam. Widocznie zdarza się, że w najnormalniejszej rodzinie przychodzi na świat ktoś tak niepasujący do rzeczywistości, tak bardzo osobny jak Zdzisław Beksiński.
PAP: Pisząc o Beksińskich niektórzy próbują stawiać diagnozy, analizować obsesje ojca i syna, ich wyalienowanie, przypisując im chorobę afektywną dwubiegunową czy schizofrenię. Co Pani o tym myśli?
M.G.: Nie dotarłam do żadnej profesjonalnej diagnozy. Zdzisław Beksiński nie miał nigdy kontaktu z psychiatrami. Tomek pod koniec lat 70., po próbie samobójczej, trafił do szpitala psychiatrycznego. Dalsza rodzina twierdzi, że ponieważ groziła mu wtedy sprawa w sądzie - poprzez doprowadzenie do wybuchu gazu naraził życie mieszkańców całego bloku, gdzie mieszkał - w szpitalu założono mu fałszywe papiery psychiatryczne, aby uniknął odpowiedzialności karnej. Dało się to załatwić, bo w szpitalu pracował krewny Beksińskich. Ale dokumentacja szpitalna dotycząca Tomasza została już zniszczona, nie wiadomo też, czy zapisana w niej diagnoza była rzeczywiście fałszywa.
PAP: Czytając o agresywnych zachowaniach Tomka wobec rodziców, jego obsesyjnym zainteresowaniu horrorami, kilkakrotnych próbach samobójczych, trudno jednak nie podejrzewać, że potrzebował pomocy psychiatrycznej.
M.G.: Jeden z członków rodziny Beksińskich powiedział mi, że Zdzisław z żoną woleli udawać, że Tomek jest zdrowy, nie byli w stanie unieść ciężaru choroby. Mówili sobie: jest jaki jest, udawajmy, że wszystko jest w porządku, bo tak jest łatwiej żyć. Wyobrażam sobie, że powiedzenie mu: Tomeczku, uważamy, że powinieneś iść do psychiatry, leczyć się, mogło być niewykonalne. Reakcją mogło być grożenie kolejną próbą samobójczą, czym Tomek regularnie szantażował rodziców. Beksińscy chodzili koło syna na paluszkach. Zofia dbała nawet o to, żeby przed jego codzienną wizytą u rodziców drzwi były otwarte, bo Tomka irytowała konieczność manipulowania kluczem. Gdy się rozzłościł bywał agresywny nawet wobec niej. Nie dotarłam jednak do żadnych bezpośrednich dowodów na to, że był chory psychicznie, czytelnik musi sam wyciągnąć własne wnioski z tej historii.
PAP: Zawarty na obwolucie książki cytat "Zdzisław Beksiński nigdy nie uderzy swojego syna. Zdzisław Beksiński nigdy nie przytuli swojego syna" brzmi jak oskarżenie ojca o los syna...
M.G. To nie tyle oskarżenie, co konstatacja faktów. Zdzisław Beksiński nigdy nie uderzył swojego syna, co wiadomo na przykład z listów do Andrzeja Urbanowicza. Przemoc była mu obca, ale pisał też, że obawia się swoich skłonności sadystyczno-masochistycznych, których był świadomy. Bał się, że jak raz Tomka uderzy, to spodoba mu się to. Jest takie nagranie z fonicznego dziennika, który Beksińscy prowadzili, w którym Tomek skarży się ojcu, że nie wyznaczył mu żadnych granic. Mówi wprost: +nigdy mnie nie uderzyłeś, a powinieneś dać mi w dupę+. Tomek miał też żal, chciał, żeby ojciec choć raz go przytulił, choć raz wziął na kolana. Tymczasem Zdzisław bał się dotyku. Jedyną osobą, którą dopuszczał do takiej bliskości była jego żona. Nawet dotyk własnej matki go brzydził...
PAP: Z Pani opowieści wynika jednak, że Beksiński był troskliwym ojcem...
M.G.: Owszem. Był troskliwy na swój sposób. Pozwalał Tomkowi na wszystko - jak dzieciak chciał mieć proch do eksperymentów pirotechnicznych - dostał go, wolno mu było słuchać bardzo głośno muzyki, zachowywać się arogancko, wolno mu było wszystko - poza przytulaniem się do tatusia.
PAP: Co Beksiński mówił o tematyce swoich obrazów, o obsesyjnym przywiązaniu do motywów śmierci, rozkładu, grobów, otwartych trumien?
M.G.: Wielokrotnie powtarzał, że treść obrazów jest dla niego nieważna, że w zasadzie w tych obrazach nie ma treści, że nie ma dla niego znaczenia czy maluje krzyże i trupy czy na przykład telewizory i lizaki. Dla niego liczy się forma a nie treść.
Znajomi Beksińskiego tacy jak Henryk Waniek, Andrzej Urbanowicz, eksperymentowali z narkotykami m.in. z LSD. Zdzisław, choć proponowali mu udział w doświadczeniu z LSD w szpitalu, pod kontrolą lekarzy, nigdy się nie zgodził, bał się tego, z czym mógłby się skonfrontować w samym sobie, bał się zejść do takiej swojej duchowej piwnicy. Tadeusz Nyczek, który przyjaźnił się ze Zdzisławem uważa, że Beksiński przelewał na płótna swoje wewnętrzne demony. Nawet, jeżeli myślał, że na tych obrazach nie ma żadnej treści, dla innych była ona widoczna. Zdaniem Tadeusza Nyczka dramat Tomka, który także miał swoje wewnętrzne demony, polegał na tym, że nie znalazł dla nich drogi ekspresji.
PAP: W swojej książce opisuje Pani życie Beksińskich bardzo szczegółowo, ale i tak pozostaje wiele pustych miejsc, wiele otwartych pytań.
M.G.: Też mam wrażenie, że, choć poznałam ich życie dość dokładnie wiele spraw pozostało tajemnicą. Szczególnie Tomek Beksiński pozostał dla mnie zagadką. Może nie wszystko się da i powinno się wyjaśnić?
Książka "Beksińscy. Portret podwójny" ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. (PAP)
aszw/ abe/