W 1966 roku Ernesto Che Guevara wyruszył wraz z kilkunastoma Kubańczykami do Boliwii, by rozpocząć tam walkę partyzancką, w którą zamierzał wciągając miejscową ludność. Kilka lat wcześniej oceniał, że w Boliwii nie ma warunków dla partyzantki. Co więc się stało, że podjął się misji skazanej na klęskę.
Roman Warszewski autor książki „Boliwia 1966-1967” wydanej w serii „Historyczne bitwy” pisze, że jeśli chodzi o Fidela Castro, to nie chciał, by Che wracał na Kubę. Guevara był nie tyle konkurentem, co uciążliwym rewolucyjnym dogmatykiem, na dodatek upatrującym szansę w światowej rewolucji w maoistowskich Chinach, podczas gdy Fidel postanowił korzystać z pomocy Związku Sowieckiego.
Sam Guevara nie chciał wracać na Kubę. Owładnięty był myślą o rozpalaniu ognisk rewolucji na świecie. Cierpiał na depresję z powodu zakończonej fiaskiem kongijskiej wyprawy, podczas której nie udało mu się odnieść partyzanckiego sukcesu. „Wiedział,że jedyne wyjście z psychicznego kryzysu wiedzie przez działanie – w jego przypadku – przez akcje zbrojne (…) W tej sytuacji Boliwia rzeczywiście mogła wydawać się jakimś rozwiązaniem, na pewno nie optymalnym, ale lepszym od żadnego” - pisze Warszewski. A Che był człowiekiem, który uważał, że siła woli ma decydujące znaczenie.
„W przypadku Guevary mieliśmy więc do czynienia z sytuacją bez precedensu: zwalczała go CIA ( co w związku z chęcią wzniecenia +dwóch, trzech Wietnamów+ jest całkowicie zrozumiałe). Walczyło z nim KGB (bo siał zamęt w Ameryce Łacińskiej, co Moskwie bardzo komplikowało układanie stosunków z USA). Jednocześnie – poprzez Debraya – zwalczała go Kuba” - pisze Roman Warszewski.
Problem polegał na tym, że boliwijska partia komunistyczna nie miała zamiaru ani zaczynać ani wspierać akcji partyzanckiej, która nie miała szans. A poza tym sprzeciwiała się temu protektorka - Moskwa. Co więcej, Boliwia mimo panującej biedy nie była, jak dodaje autor, typową republiką bananową, której ludność tylko czeka na wyzwolenie. Wojsko budowało drogi i szkoły a prezydent Barrientos był lubiany przez chłopów, którzy skorzystali z reformy rolnej.
„Jeśli tylko wszystko to połączyć, stan taki bardzo źle wróżył Guevarze i jego przedsięwzięciu (…) Jednak Guevara z typowym dla siebie optymizmem zdawał się tych manamentow nie widzieć” - stwierdza Warszewski.
Na miejscu pojawiły się od razu kłopoty: rekrutacja do oddziału ludzi nie nadających się na partyzantów i wybór bardzo trudnego terenu, ulewne deszcze, rwące rzeki, plaga komarów, brak odpowiedniej aprowizacji. Zaczęły się dezercje, na który Che reagował z brutalnością i wściekłością. „Dlaczego jestem otoczony przez samych tchórzów i zdrajców” - krzyczał.
Ale nie to było najgorsze. Che miał pełne prawo przypuszczać, ze Castro wysyłając do niego, nie konspiracyjnie, lecz jawnie, Regisa Debraya, lewackiego francuskiego dziennikarza, pragnie skomplikować sytuację partyzantów, wskazać, gdzie należy ich szukać. Poza tym kobieta Guevary – Tania Bunke, związana ze STASI była najpewniej na usługach Moskwy.
„W przypadku Guevary mieliśmy więc do czynienia z sytuacją bez precedensu: zwalczała go CIA ( co w związku z chęcią wzniecenia +dwóch, trzech Wietnamów+ jest całkowicie zrozumiałe). Walczyło z nim KGB (bo siał zamęt w Ameryce Łacińskiej, co Moskwie bardzo komplikowało układanie stosunków z USA). Jednocześnie – poprzez Debraya – zwalczała go Kuba”. - pisze Roman Warszewski.
Autor nie uważa, żeby istniało porozumienie między Kubą, Związkiem Sowieckim i Stanami Zjednoczonymi w sprawie skończenia z Che, lecz było milczące, pośrednie przyzwolenie na działania władz boliwijskich. Co do Fidela uznał on, że lepiej, by Guevara bohatersko zginął niż by wrócił na Kubę i był źródłem kłopotów.
Che ze swoim oddziałem musiał wciąż uciekać, odrywać się od tropiącego go wojska, któremu pomagali chłopi, bynajmniej nie kwapiący się do przyłączenia się do partyzantów, coraz bardziej głodnych i zmęczonych. Kolejna obława przyniosła sukces: Che wpadł w ręce wojska. Prezydent Barrientos i najwyżsi wojskowi zdecydowali, ze należy zabić Guevarę. W Boliwii nie było kary śmierci. Musiano się liczyć z międzynarodowymi protestami wobec procesu Che. Prędzej czy później odzyskałby wolność. Ambasador USA w Boliwii powiedział zaś prezydentowi Barrientosowi, że gdyby Che pozostał żywy interesy obu krajów mogłyby ucierpieć, natomiast jego śmierć będzie dotkliwym ciosem dla rewolucji kubańskiej i osobiście Fidela Castro.
Tu akurat bardzo się pomylił, bo śmierć Guevary stała się początkiem, tworzonej przez Kubańczyków i osobiście przez Castro, legendy nieustraszonego bojownika rewolucji.
„Zachował się jak mężczyzna. Stał w obliczu śmierci z odwagą i wdziękiem” - wspominał ostatnie chwile rewolucjonisty jeden ze świadków. Ciało Che ukryto. Po latach Kubańczycy starali się je odszukać. Czy rzeczywiście natrafili na jego szczątki, nie jest pewne. Kości, które znaleźli zostały z wielkimi honorami pochowane w mauzoleum w Santa Clarze na Kubie.
Książkę „Boliwia 1966-1967” opublikowało wydawnictwo Bellona. (PAP)
tst