17 września 1944 r. rozpoczęła się największa operacja powietrzno-desantowa (Market Garden) II wojny światowej, która miała doprowadzić do błyskawicznego pokonania Niemców na froncie zachodnim. Wzięła w niej udział, walcząc pod Arnhem, Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. S. Sosabowskiego.
1. Samodzielna Brygada Spadochronowa była jedną z jednostek Polskich Sił Zbrojnych, utworzonych w czasie II wojny światowej w Wielkiej Brytanii. Dowodził nią płk Stanisław Sosabowski, przed wojną wykładowca w Wyższej Szkole Wojennej, we wrześniu 1939 r. dowódca 21 Pułku Piechoty „Dzieci Warszawy”.
W 1941 r. Naczelny Wódz, gen. Władysław Sikorski, przedstawił żołnierzom brygady zadanie, jakie mieli w przyszłości wypełnić: „Gdy przyjdzie odpowiednia chwila, jak orły zwycięskie spadniecie na wroga i przyczynicie się pierwsi do wyzwolenia naszej Ojczyzny!”.
Brytyjczycy oczekiwali, że polscy spadochroniarze będą uczestniczyć w działaniach na froncie zachodnim. Naciski sojuszników nasiliły się wiosną 1944 r. - w czerwcu polski rząd zgodził się na podporządkowanie brygady Anglikom. Stanisław Sosabowski (awansowany na stopień generała brygady) i jego żołnierze wciąż jednak wierzyli, że wyruszą do Polski, gdzie trwała właśnie Akcja „Burza”.
Brytyjczycy oczekiwali, że polscy spadochroniarze będą uczestniczyć w działaniach na froncie zachodnim. Naciski sojuszników nasiliły się wiosną 1944 r. - w czerwcu polski rząd zgodził się na podporządkowanie brygady Anglikom. Stanisław Sosabowski (awansowany na stopień generała brygady) i jego żołnierze wciąż jednak wierzyli, że wyruszą do Polski, gdzie trwała właśnie Akcja „Burza”.
Podobną nadzieję miał Komendant Główny AK gen. Tadeusz „Bór” Komorowski. Na kilka dni przed wybuchem powstania warszawskiego depeszował do Londynu: „Jesteśmy gotowi w każdej chwili do walki o Warszawę. Przybycie do tej walki Brygady Spadochronowej będzie miało olbrzymie znaczenie polityczne i taktyczne”. Gdy polskie Naczelne Dowództwo zwróciło się do Anglików z prośbą o wysłanie brygady nad Wisłę, spotkało się z odmową. Po wybuchu powstania warszawskiego wśród polskich spadochroniarzy narastało rozgoryczenie, spowodowane postawą sojuszników. Generałowi Sosabowskiemu udało się jednak utrzymać dyscyplinę w szeregach.
Pod koniec sierpnia 1944 r., po wyzwoleniu północnej Francji i Belgii, sprzymierzeni stanęli u granic Holandii. Impet działań ofensywnych wyraźnie osłabł. Wielkich trudności nastręczało zaopatrzenie sił alianckich w paliwo, broń, amunicję i żywność. Niedawno osiągnięte sukcesy zrodziły jednak wśród alianckich dowódców przekonanie, że wystarczy jedno śmiałe natarcie, by ostatecznie rozbić Niemców i zmusić ich do kapitulacji. Tak zrodził się pomysł operacji Market Garden.
Przygotowany przez marszałka Bernarda Montgomery’ego plan zakładał przebicie w niemieckich liniach obronnych przeszło stukilometrowego korytarza, wiodącego od granicy Belgii przez terytorium Holandii ku mostom na Renie. Amerykańskim, brytyjskim i polskim spadochroniarzom powierzono zadanie opanowania przepraw nad plątaniną holenderskich rzek i kanałów. W utworzony w ten sposób korytarz miały się wedrzeć brytyjskie jednostki pancerne, które przekroczywszy Ren, ominęłyby niemieckie umocnienia na „Linii Zygfryda”, zajęły Zagłębie Ruhry i rozpoczęły natarcie w kierunku Berlina. „Monty” miał nadzieję, że dzięki operacji wojna zakończy się przed Bożym Narodzeniem.
Ponieważ jednak alianci nie dysponowali siłami lotniczymi zdolnymi do przerzucenia w krótkim czasie na teren Holandii niezbędnej liczby żołnierzy i sprzętu, a rejony zrzutu skoczków były często oddalone od celów, które mieli zająć, niemożliwe było uzyskanie efektu zaskoczenia. Droga, którą miały podążać oddziały pancerne była zbyt wąska i desperacko broniona przez Niemców, co skutecznie opóźniło marsz brytyjskich czołgów. Co gorsza, zignorowano informacje wywiadu o obecności sił pancernych SS w rejonie miasta Arnhem. Generał Stanisław Sosabowski, po zapoznaniu się z założeniami operacji Market Garden, zgłosił poważne wątpliwości co do szans jej zrealizowania. Jego głos został zlekceważony. Polacy musieli po prostu wykonać wydany im rozkaz.
17 września amerykańscy spadochroniarze ze 101 i 82 Dywizji Powietrzno-Desantowej opanowali mosty w rejonie Eindhoven i Nijmegen. Brytyjska 1 Dywizja Powietrzno-Desantowa, zrzucona w rejonie Arnhem, znalazła się jednak w pułapce. Część oddziałów otoczona została przez Niemców w samym mieście, a pozostałe siły, nie dysponujące odpowiednim sprzętem i środkami transportu, nie mogły im przyjść z odsieczą. Niemcy, którzy przypadkiem znaleźli plany operacji przy zwłokach poległego Amerykanina, doskonale orientowali się w zamierzeniach aliantów. W następnych dniach desanty szybowcowe i spadochronowe lądowały w rejonie Arnhem w huraganowym ogniu Wehrmachtu i SS.
Pod Arnhem u boku Brytyjczyków walczyła polska Brygada Spadochronowa. Pierwsze polskie oddziały wylądowały 18 września. Wobec załamania pogody, kolejne desanty dotarły dopiero 21 i 23 września. W walkach wzięło udział ponad 1000 polskich żołnierzy – wśród nich gen. Sosabowski. Polakom powierzono karkołomne zadanie sforsowania Renu i przyjścia z odsieczą brytyjskiej dywizji, walczącej na północ od rzeki.
Pod Arnhem u boku Brytyjczyków walczyła polska Brygada Spadochronowa. Pierwsze polskie oddziały wylądowały 18 września. Wobec załamania pogody, kolejne desanty dotarły dopiero 21 i 23 września. W walkach wzięło udział ponad 1000 polskich żołnierzy – wśród nich gen. Sosabowski. Polakom powierzono karkołomne zadanie sforsowania Renu i przyjścia z odsieczą brytyjskiej dywizji, walczącej na północ od rzeki. Ponieważ nie dostarczono łodzi, które umożliwiłyby przeprawę, jedynie 250 żołnierzy zdołało pokonać Ren w gumowych pontonach. Pozostali, okrążeni przez przeciwnika, bronili się w miasteczku Driel. Nie nadchodziła obiecana pomoc brytyjskich wojsk pancernych. Spadochroniarze, stale atakowani przez Niemców, byli w krytycznej sytuacji. 25 września postanowiono ewakuację na południowy brzeg Renu. Odwrót z ogromnym poświęceniem osłaniali Polacy.
Boje pod Arnhem zakończyły się prawdziwym dramatem. Brytyjska 1 Dywizja została unicestwiona. Aliantom nie udało się zdobyć przyczółków, umożliwiających przeprawę przez Ren. Niemiecka obrona w tym rejonie znacznie okrzepła. Generał Frederick „Boy” Browning, dowódca brytyjskiego I Korpusu Powietrzno-Desantowego z chłodnym cynizmem podsumował porażkę: „…poszliśmy o jeden most za daleko”.
Źle zaplanowana operacja zakończyła się klęską. Straty polskiej brygady wyniosły 378 poległych, rannych i zaginionych. W tym samym czasie nad Wisłą dogorywało powstanie warszawskie.
Najwyżsi dowódcy alianccy, nie chcąc wziąć na siebie odpowiedzialności za porażkę, zrzucili winę na gen. Stanisława Sosabowskiego. Zapominając o formułowanych przezeń przed bitwą zastrzeżeniach, zarzucali mu niechęć do współpracy na polu walki. Generał wkrótce pozbawiony został dowodzenia stworzoną przez siebie jednostką. Po wojnie pozostał na emigracji. Mimo że służył pod brytyjskimi rozkazami, nie przyznano mu należnej wojskowej emerytury. Musiał pracować jako skromny magazynier. Zmarł w niedostatku w 1967 roku. Jego prochy spoczęły na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach.
Kulisy operacji Market Garden przedstawił w 1974 r. Cornelius Ryan w książce "O jeden most za daleko". Trzy lata później Richard Attenborough nakręcił film pod tym samym tytułem. W rolę Sosabowskiego wcielił się Gene Hackman. Książka i film, rzetelnie przedstawiając dramatyczny przebieg wydarzeń, przywróciły dobre imię polskiemu dowódcy. Generał Sosabowski ukazany został jako odpowiedzialny i przewidujący oficer, który wykonuje rozkazy sojuszników, choć wie, że ofiara złożona przez jego podkomendnych będzie daremna.
Marek Olkuśnik (PAP)
mol/ mjs/ ls/