"Dywizje sowieckie poszły do przodu, ale następnie cofnęły się. Polacy zostali więc sami" - powiedział PAP prof. Zbigniew Wawer, dyrektor Muzeum Wojska Polskiego. 12 października mija 70. lat od rozpoczęcia dwudniowej bitwy pod Lenino.
Dywizje sowieckie poszły do przodu, ale następnie cofnęły się. Polacy zostali więc sami. To spowodowało, że Niemcy byli w stanie cały swój wysiłek skoncentrować na odcinku 1 Dywizji. Wobec postawy skrzydłowych dywizji Armii Czerwonej nie mogła ona wykonać postawionego przed nią zadania przełamania niemieckiej obrony – powiedział PAP prof. Zbigniew Wawer, dyrektor Muzeum Wojska Polskiego.
PAP: Latem 1943 roku w szeregach 1 Dywizji im. Tadeusza Kościuszki znalazło się kilkanaście tysięcy Polaków. Jedna z książek o kościuszkowcach nosi tytuł „Nie zdążyli do Andersa”. Dlaczego tak się stało?
Zbigniew Wawer: Dowódca 33. Armii, gen. Gordow z niewiadomych przyczyn nienawidził Polaków. Dywizjom sowieckim wydał rozkaz przerwania natarcia, ale polskiej dywizji – nie. Nie mamy jednak dostępu do wszystkich dokumentów i rozkazów 33. Armii, a bez nich trudno o pełny obraz sytuacji.
Zbigniew Wawer: Na postawie układu Sikorski-Majski z 30 lipca 1941 roku zawarto polsko-sowiecki układ wojskowy i ogłoszono tzw. amnestię dla obywateli polskich, którzy mogli opuścić łagry i więzienia. Jednak najbardziej przydatnych ludzi i w miarę zdrowych nie zwalniano. Wypuszczano głównie tych schorowanych. Były też takie łagry, których administracja nie spieszyła się z informowaniem o powstawaniu polskiej armii, bądź też w ogóle wiadomość taka nie docierała do Polaków. Stąd też nie mieli szansy trafić do armii generała Władysława Andersa. Również nie chciano zwalniać Polaków wcielonych do Armii Czerwonej. W ten sposób między wrześniem 1941 roku a marcem 1942 roku dotarło do Armii Andersa zaledwie kilkudziesięciu Polaków ze strojbatalionów.
PAP: Czy dywizja kościuszkowska przed pójściem na front była należycie wyszkolona i wyekwipowana?
Zbigniew Wawer: Regulaminowo czas formowania jednostki wojskowej i osiągnięcia przez nią zdolności bojowej wynosił wtedy 6-12 miesięcy. Dywizja kościuszkowska zaczęła być formowana w czerwcu 1943 roku, a więc jej żołnierze szkolili się około czterech miesięcy.
PAP: Czyli została rzucona do walki po pospiesznym i pobieżnym przeszkoleniu.
Zbigniew Wawer: Tak, ale to samo dotyczyło wszystkich jednostek sowieckich. Trzeba było zapychać luki w linii frontu. Kościuszkowcy mieli szansę przygotowania się przez cztery miesiące a przecież były dywizje Armii Czerwonej, które już po dwóch tygodniach od sformowania wysyłano na front. Były i takie, w których jeden żołnierz miał karabin, a drugi nie. Kiedy ten pierwszy ginął, drugi podejmował broń. Natomiast 1 Dywizja dostała pełne uzbrojenie.
PAP: Czy dywizja trafiła na jakiś szczególny odcinek frontu?
Zbigniew Wawer: Jej pierwsza bitwa miała mieć charakter propagandowy. Sowieci chcieli pokazać światu, że na froncie wschodnim bije się polska dywizja, w przeciwieństwie do armii generała Andersa, którą oskarżali, że nie chciała walczyć i uciekła ze Związku Sowieckiego. STAWKA (naczelne dowództwo Armii Czerwonej) zdawała sobie sprawę, że nie wysyła się niewyszkolonej jednostki na odcinek frontu, na którym zamierzano dokonać przełamania. 1 Dywizja została skierowana na pomocniczy odcinek, do 33. Armii generała Wasilija Gordowa. Walki, które określono jako bitwa pod Lenino - w istocie toczyły się pod Połzuchami i Trygubową - nie miały dużego znaczenia dla całego frontu niemiecko-sowieckiego.
PAP: Podobno żołnierze sowieccy obserwując atak 1 Dywizji, mówili „Idut kak morjaki” - idą jak marynarze, co było najwyższym komplementem. Czy rzeczywiście polscy żołnierze zaprezentowali w boju tak dobrą postawę?
Zbigniew Wawer: Oni chcieli walczyć o Polskę, bić się z Niemcami. Czekali na to od 1939 roku. Większość szła do ataku z pełną determinacją. Niestety, część z nich była pozostawiona samym sobie przez dowódcę jednego z pułków, Derksa, nieudacznika i alkoholika, który w trakcie bitwy był pijany, gdzieś się zaszył a faktycznie zdezerterował.
PAP: Dziwi wielka liczba zaginionych - około 600. Było ich więcej niż poległych. Co się z nimi stało?
Zbigniew Wawer: Większość z nich poddała się. Nie mieli wyjścia. Zostali okrążeni a skończyła się im amunicja. Tak zrobił m.in. porucznik Adolf Wysocki, którego potem Niemcy wykorzystywali, by opowiadał, jak żyje się w „sowieckim raju”. To był moment, kiedy po odkryciu grobów polskich oficerów w Katyniu, Niemcy w Generalnym Gubernatorstwie rozpoczęli działania propagandowe, by przyciągnąć Polaków do antysowieckiego frontu.
PAP: Czy bitwa pod Lenino była zwycięska, czy przegrana?
Zbigniew Wawer: Dla żołnierzy była to walka zwycięska w tym sensie, że zaczęli bić się z Niemcami. Natomiast, jeśli chodzi o 1 Dywizję, trzeba pamiętać, że dywizje sowieckie mające razem z nią prowadzić natarcie, poszły do przodu, ale następnie cofnęły się. Polacy zostali więc sami. To spowodowało, że Niemcy byli w stanie cały swój wysiłek skoncentrować na odcinku 1 Dywizji, mogli ją atakować ze skrzydeł. Dywizja wobec postawy skrzydłowych dywizji Armii Czerwonej nie mogła wykonać postawionego przed nią zadania przełamania niemieckiej obrony - więc nie był to bój zwycięski. Trzeba też powiedzieć, że dowódca 33. Armii, gen. Gordow z niewiadomych przyczyn nienawidził Polaków. Dywizjom sowieckim wydał rozkaz przerwania natarcia, ale polskiej dywizji – nie. Nie mamy jednak dostępu do wszystkich dokumentów i rozkazów 33. Armii, a bez nich trudno o pełny obraz sytuacji.
PAP: Krwawe straty to ponad 500 zabitych. Czy były duże dla dywizji?
Zbigniew Wawer: Jak na warunki sowieckie i front wschodni, nie były specjalnie duże. Straty wielkości 1/5 czy 1/4 stanu dywizji nie były niczym nadzwyczajnym. Na wzgórzach Seelow, w operacji berlińskiej, dywizje sowieckie ponosiły straty wynoszące 50-70 procent stanów.
Rozmawiał Tomasz Stańczyk (PAP)
tst/ abe/
Polecamy:
Z „Dziennika działań bojowych” 1 DP: chaos i osamotnienie w bitwie pod Lenino
Bitwa pod Lenino w dokumentach 1 Dywizji Piechoty