Pracowałem z wieloma orkiestrami, ale moje serce biło zawsze mocniej dla Sinfonii Varsovii – podkreśla Jerzy Maksymiuk. Premiera nowego albumu wybitnego dyrygenta - 29 stycznia.
"Maksymiuk/Sinfonia Varsovia - historia niezwykłej artystycznej przyjaźni spisana muzyką" to dwupłytowy album z nagraniami Sinfonii Varsovii, zarejestrowanymi w 2015 r. i z nagraniami archiwalnymi Polskiej Orkiestry Kameralnej. Wydawnictwo związane jest z przypadającym w kwietniu jubileuszem Jerzego Maksymiuka. Wydawnictwo stanowi artystyczny hołd, jaki swemu mistrzowi i wieloletniemu dyrygentowi składają artyści Orkiestry Sinfonia Varsovia.
PAP: Dwupłytowy album, który się właśnie ukazuje ma piękny tytuł "Maksymiuk/Sinfonia Varsovia - historia niezwykłej artystycznej przyjaźni spisana muzyką". Maestro, czy zechciałby pan skomentować ten tytuł? Czy chodzi o przyjaźń dyrygenta, szefa orkiestry z muzykami?
Jerzy Maksymiuk: Pięknie to sformułowano! Być może nie byłoby tak wspaniałej Sinfonii Varsovii, gdyby nie Polska Orkiestra Kameralna, którą doprowadziłem na sam szczyt. Rozszerzona orkiestra przekształciła się później we wspaniałą Sinfonię Varsovię. Czy można się dziwić, że chociaż pracowałem z wieloma innymi orkiestrami, moje serce biło zawsze mocniej dla SV? Tę sympatię odwzajemniają muzycy i to z kolei jest inspiracją do wzajemnego zaangażowania, dodatkiem często owocującym wspaniałym rezultatem.
PAP: Jest też świadectwem wielkiej klasy dyrygenta i obrazem niezwykłych umiejętności wykonawczych muzyków-wirtuozów.
Jerzy Maksymiuk: Dwuczęściowy album prezentuje zarówno nowe interpretacje, zarejestrowane w 2015 r. z Sinfonią Varsovią, jak i nagrania archiwalne Polskiej Orkiestry Kameralnej; obie części są istotne. Te nowe świadczą o świetnej technice orkiestry SV, jej dynamice, wyobraźni, pięknym dźwięku, a archiwalia przypominają legendarną Polską Orkiestrę Kameralną.
PAP: To pan osobiście dokonał wyboru utworów do tego albumu?
Jerzy Maksymiuk: Tak. Moim ulubionym kompozytorem jest Debussy, który stworzył eteryczną, delikatną muzykę opartą na nowej harmonii. Na płycie znalazło się więc „Popołudnie Fauna”. Jest też „Ognisty ptak” Strawińskiego. Orkiestra SV ułatwia ukazanie niezwykłego rytmu i bogactwa instrumentacji. Jej maestrię widać także w mojej ulubionej Klasycznej Symfonii Prokofiewa. Z kolei +Elegeia+ Tadeusza Bairda, mam nadzieję, uwiedzie emocjonalnością, odcieniami nastrojów. Na koniec pierwszej płyty mój utwór „Vers per archi”. Siła i delikatność, dramatyzm i spokój – to interesujące przeciwstawienia, które mnie interesują i na których oparłem konstrukcję utworu.
PAP: Druga płyta w albumie: "Maksymiuk i Polska Orkiestra Kameralna", to przypomnienie dawniejszych czasów?
Jerzy Maksymiuk: I fragmentu historii orkiestry i muzyki Koncert na orkiestrę smyczkową Grażyny Bacewicz, wybitnej kompozytorki, którym dyrygowałem podczas naszych zagranicznych tournee więcej niż 1000 razy! To był wielki sukces. Wybrałem też na płytę III Koncert Brandenburski - mój ulubiony utwór - zwykle rozpoczynaliśmy nim występy. Mistrzostwo orkiestry ukazuje niewątpliwie wykonanie III Sonaty Rossiniego. Proszę posłuchać drugich skrzypiec, które nie ustępują pod względem wirtuozerii pierwszym skrzypcom! Bach, Mozart, Bartok - wybrałem moje ulubione utwory. A dzięki wspaniałemu wykonaniu z Tamburetty Jarzębskiego udało nam się zrobić perełkę, co doceniono.
PAP: Miał pan niewiele ponad trzydzieści lat, gdy stanął na czele Polskiej Orkiestry Kameralnej, której pojawienie się porównywano do trzęsienia ziemi, którą chwalono za mistrzostwo, perfekcję, wirtuozerię wykonań najtrudniejszych partytur, granych w kosmicznych tempach.
Jerzy Maksymiuk: To prawda, zawsze byliśmy szybcy. Pamiętam jedną z recenzji po naszym występie na koncercie BBC Proms w londyńskim Royal Albert Hall, w której pisano, że gdyby wszyscy motocykliści zebrali się w Londynie, to i tak nie dogonią tej orkiestry. Takie mieliśmy szybkie tempa; podkreślano jednak, a może przed wszystkim, energię, precyzję i wspaniałą jakość brzmienia. Był to efekt ogromnej pracy, i znakomitej organizacji, która zapewniał nam Francesco, czyli wybitny menedżer Franciszek Wybrańczyk. Odbyliśmy wiele wspaniałych tournee po Europie i w Stanach Zjednoczonych, występowaliśmy w najsłynniejszych salach świata, zbieraliśmy wspaniałe recenzje.
PAP: Zanim nastąpiło to pasmo licznych tournée, ważnym wydarzeniem w historii Polskiej Orkiestry Kameralnej stał się kontrakt ze znaną firmą fonograficzną EMI.
Jerzy Maksymiuk: Kontrakt z EMI - to było tak, jakby cała orkiestra dostała nagrodę Nobla! W latach 70.,u nas okropnej szarości i beznadziei, doceniono orkiestrę zza żelaznej kurtyny. Nagrania dla EMI znaczyły, że uznano nas za jedną z najciekawszych orkiestr kameralnych świata.
PAP: Czy to prawda, że kiedy wchodziliście do studia na nagranie, to właśnie wychodzili Beatlesi?
Jerzy Maksymiuk: To prawda, a nie wymyślona anegdota. Zapamiętałem Paula McCartney'a; pamiętam, że przyjechał na nagrania szarym rolls-roycem. Panie z orkiestry rozmawiały z innymi członkami zespołu i były tak podekscytowane, że nasze nagranie opóźniło się o 20 minut.
PAP: W kwietniu pańskie urodziny i wciąż pan koncertuje, prowadzi orkiestry. Co jest najważniejsze dla muzyka, który ma tak bogatą biografię artystyczną, tak efektowna kariera jest jego udziałem?
Jerzy Maksymiuk: Na marginesie: nie lubię słowa kariera. Muzyka to moje życie. Jestem bardzo zaprzyjaźniony ze skrzypkiem Krzysztofem Jakowiczem, wspaniałym wykonawcą polskiej muzyki współczesnej. Kiedyś zapytałem go: "Krzysiu mógłbyś już nie grać". "Nie, nie mógłbym. Muszę ćwiczyć" - odpowiedział. "Do jakiego wieku można ćwiczyć?", "Do każdego. Bez skrzypiec nie ma Jakowicza" - odpowiedział. Powiem podobnie, bez batuty i kartek papieru, bo obecnie więcej komponuję, nie ma Maksymiuka. Dyryguję zatem dalej, niebawem mamy koncert w Filharmonii Gorzowskiej u dyrektor Moniki Wolińskiej. Będę dyrygował Sibeliusa, to także jeden z moich ulubionych kompozytów.
PAP: Urodził się pan w 1936 r. w Grodnie, czy zachował pan jakieś wspomnienia z najwcześniejszego dzieciństwa?
Jerzy Maksymiuk: Z Grodna pamiętam tylko to, że mieszkaliśmy w pobliżu cmentarza żydowskiego, pamiętam też niewiarygodnie czystą wodę w przepływającym nieopodal Niemnie. Takiej krystalicznej wody nigdy więcej nie widziałem. Dzięki ojcu, który nas przeprowadził przez granicę, dosłownie w ostatniej chwili, uniknąłem życia w Białorusi. Miastem mojego dzieciństwa i młodości stał się Białystok. Niewątpliwie jestem człowiekiem Wschodu. Bywam raptowny, szczery do bólu. Mam dobre serce, ale w pracy bliżej mi do diabła niż anioła.
PAP: Pewno dlatego, że tak bardzo kocha pan muzykę. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Bernat (PAP)
abe/ agz/