Długie podróże całej reprezentacji służące integracji, oddzielenie od sportowców z krajów zachodnich oraz stroje do krakowiaka - to niektóre ze wspomnień olimpijczyków zimowych igrzysk w Oslo i letnich w Helsinkach z 1952 roku, którzy spotkali się w Warszawie.
"Miałem witać i rozpoznawać przybyłych, ale nie jest to proste zadanie po tak długim czasie, zwłaszcza że od dawna mieszkam w Australii, co znacznie utrudniało bezpośredni kontakt w ciągu ostatnich 60 lat" - powiedział Roman Korban, który w odbywających się w stolicy Finlandii igrzyskach wystąpił w eliminacjach biegu na 800 m, a w późniejszych latach zasłynął działalnością historyczno-statystyczną na rzecz polskiego sportu.
Jak przyznał były średniodystansowiec, który w 1981 roku uzyskał stopień doktora na Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu za pracę na temat historii sportu polonijnego, przygotowania do tamtych zawodów pozostawiały sporo do życzenia.
"Trzeba powiedzieć, że warunki były prymitywne. Nie miano za bardzo pojęcia, jak to wszystko zorganizować, ale sportowcy mieli ogromną chęć reprezentować kraj na arenie międzynarodowej" - zaznaczył autor kilku książek o Australii.
Jerzy Jokiel: "Jechaliśmy pociągiem i podróż zajęła nam dwa dni. Teraz wsiada się w samolot i po dwóch godzinach jest się na miejscu. Zupełnie inaczej wyglądają też kwestie bezpieczeństwa i relacji między poszczególnymi nacjami. Reprezentanci państw socjalistycznych byli w wiosce olimpijskiej oddzieleni od zawodników z krajów zachodnich".
Barbara Ślizowska-Konopka zwróciła uwagę, że również stroje ówczesnych olimpijczyków nie były powodem do dumy.
"Były po prostu szare i wyblakłe, zupełnie bez porównania z wydekoltowanymi i kolorowymi strojami innych nacji. Buty były tak niewygodne, że przeważnie braliśmy je do ręki i chodziliśmy boso. Mieliśmy mnóstwo kompleksów. Później było już znacznie lepiej i w Meksyku mieliśmy m.in. rzucające się w oczy, bogato przyozdobione kapelusze" - opisywała zawodniczka, która w Helsinkach była najmłodszym członkiem polskiej ekipy, a cztery lata później w Melbourne w konkurencji drużynowej wywalczyła brąz w gimnastyce.
Jej zdaniem, obecnie brakuje działań służących integracji sportowców jadących na olimpiadę.
"My jechaliśmy wszyscy razem. W tej podróży tworzyła się rodzina olimpijska" - podkreśliła.
Czasu na poznawanie się było dużo, biorąc pod uwagę długość trwania wyprawy do stolicy Finlandii.
"Jechaliśmy pociągiem i podróż zajęła nam dwa dni. Teraz wsiada się w samolot i po dwóch godzinach jest się na miejscu. Zupełnie inaczej wyglądają też kwestie bezpieczeństwa i relacji między poszczególnymi nacjami. Reprezentanci państw socjalistycznych byli w wiosce olimpijskiej oddzieleni od zawodników z krajów zachodnich" - wspominał srebrny medalista z 1952 roku w gimnastyce Jerzy Jokiel.
Jak dodał, niewiele brakowało, aby w ogóle nie pojechał do Helsinek.
"We znaki dał mi się wyrostek robaczkowy i miałem być od razu operowany. Na szczęście wystarczyły zastrzyki, a zabieg odbył się później" - opowiadał Jokiel, któremu podczas uroczystości towarzyszyła córka Anita, olimpijka z Moskwy.
O polskich wieczorach w Oslo, podczas których tańczono w strojach do krakowiaka, wspominała z kolei przedstawicielka sportów zimowych Barbara Grocholska-Kurkowiak. Była narciarka alpejska przekazała w piątek Muzeum Sportu i Turystyki numer startowy, zdjęcie 30-osobowej reprezentacji Polski oraz akredytację z imprezy rozgrywanej 60 lat temu w Norwegii. (PAP)
an/ krys/