Udany zamach na Adolfa Hitlera latem 1944 r. niekoniecznie byłby korzystny dla Polski; warto pamiętać, że zamachowcy chcieli utrzymać zdobycze terytorialne po 1 września 1939 r. - ocenił w rozmowie z PAP historyk UW Piotr M. Majewski z Muzeum II Wojny Światowej.
W niedzielę mija 70. rocznica nieudanego zamachu na Adolfa Hitlera, do którego doszło 20 lipca 1944 r. w jego kwaterze w Wilczym Szańcu niedaleko Kętrzyna na Mazurach. Bezpośrednim wykonawcą zamachu był 36-letni pułkownik hrabia Claus Schenk von Stauffenberg, który po zamordowaniu Hitlera planował wraz z innymi współspiskowcami przejąć władzę w III Rzeszy.
"Śmierć Adolfa Hitlera latem 1944 roku na pewno oznaczałaby zmiany dla wszystkich walczących stron, jednak niekoniecznie byłyby to zmiany na dobre. Warto pamiętać, że spiskowcy, którzy planowali przejęcie władzy w Niemczech, zupełnie inaczej podchodzili do wojny z ZSRR i państwami zachodnimi. Oczywiście, z moralnych pobudek sprzeciwiali się zbrodniom Hitlera, w tym zagładzie Żydów i masowym mordom na ludności cywilnej na Wschodzie, ale generalnie nie mieli nic przeciwko podbojowi Wschodu. Po zgładzeniu Hitlera oczekiwali, że uda się zawrzeć pokój, ale na korzystnych dla nich warunkach" - powiedział PAP dr Piotr M. Majewski, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego, który pełni funkcję zastępcy dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
W rezultacie udany zamach na Hitlera nie musiał być korzystny dla Polski, bo spiskowcy chcieli tak negocjować pokój, by w granicach Niemiec zachować nie tylko te obszary, które były niemieckie przed 1 września 1939 r., ale również nowe nabytki terytorialne zdobyte po ataku na Polskę.
"W rezultacie udany zamach na Hitlera nie musiał być korzystny dla Polski, bo spiskowcy chcieli tak negocjować pokój, by w granicach Niemiec zachować nie tylko te obszary, które były niemieckie przed 1 września 1939 r., ale również nowe nabytki terytorialne zdobyte po ataku na Polskę. Niemcy dalej mieliby korytarz pomorski, część Wielkopolski, Górny Śląsk - zamachowcy nie zamierzali z niczego rezygnować, a jedynie doprowadzić do zawieszenia broni z państwami zachodnimi, ponieważ nie widzieli sensu dalszego prowadzenia wojny" - podkreślił badacz.
W jego ocenie, bardzo trudno jest jednak przewidzieć wydarzenia, które nastąpiłyby po zgładzeniu Hitlera. "Uzasadnione jest również pytanie, czy nie doszłoby do wypowiedzenia posłuszeństwa części niemieckich sił zbrojnych, bo przecież bardzo wielu niemieckich oficerów było wiernych Hitlerowi na śmierć i życie. Zwróćmy uwagę na łatwość z jaką Goebbels, który początkowo nie dysponował żadnymi siłami, przechwycił władzę w Berlinie, chociaż zamachowcom wydawało się, że mają wszystko pod kontrolą" - tłumaczył historyk.
Według niego pozbycie się Hitlera, który jako najwyższy dowódca podejmował błędne decyzje, nie dawało gwarancji, że Niemcy uporządkowaliby sytuację na frontach i zapewnili sukces Wehrmachtowi. "Wszystko zależałoby od decyzji przeciwników, którzy przecież mogli wykorzystać moment kryzysowy III Rzeszy i nasilić działania zbrojne" - zauważył.
Historyk przypomniał, że Hitler był krytykowany od grudnia 1941 r., gdy Niemcy nie wygrali bitwy o Moskwę, a ich ofensywa została powstrzymana przez siły radzieckie. "Frustracja niemieckich sztabowców narastała, tym bardziej że Hitler bardzo często ingerował w szczegóły operacyjne niwecząc koncepcje. Te decyzje były wielokrotnie błędne, ale trudno ocenić, czy latem 1944 roku którykolwiek z niemieckich dowódców, nawet geniusze militarni jak Erich von Manstein, byliby w stanie odwrócić przegraną kartę Niemiec" - mówił.
Badacz podkreślił, że po zakończeniu II wojny światowej i w latach 50. grupa zamachowców z lipca 1944 r. była potępiana przez Niemców. Stauffenberg był wręcz uważany za zdrajcę i nie było w ogóle czegoś takiego jak kult spiskowców 20 lipca.
Badacz podkreślił, że po zakończeniu II wojny światowej i w latach 50. grupa zamachowców z lipca 1944 r. była potępiana przez Niemców. "Stauffenberg był wręcz uważany za zdrajcę i nie było w ogóle czegoś takiego jak kult spiskowców 20 lipca. To jest stosunkowo nowe zjawisko, które powstało dopiero w latach 80. i stopniowo się rozwijało" - powiedział Majewski. "To ewolucja w dobrym kierunku, ponieważ zamachowcy rzucili wyzwanie strasznemu reżimowi, jednak problem polega na tym, że ci spiskowcy i Stauffenberg sami byli nazistami, którzy początkowo akceptowali władzę Hitlera" - zaznaczył historyk, przypominając m.in. listy Stauffenberga do żony z września 1939 r., w których używa on rasistowskich określeń wobec Polaków i Żydów.
"W mojej ocenie zamach 20 lipca jest przez Niemców słusznie kultywowany, ale zawsze warto pamiętać, że zamachowcami byli ludzie, którzy wcześniej realizowali politykę nazistowską. Współcześni Niemcy chcą utożsamiać się z oporem przeciwko nazizmowi, ale muszą uważać, by nie dokonać całkowitej przebudowy pamięci historycznej w taką stronę, że byli oni jedynie tymi spiskowcami, a rządziła nimi klika zbrodniarzy. Tak oczywiście nie było, bo większość Niemców do końca ten zbrodniczy reżim i jego przywódców popierała" - dodał.
Podłożona przez Stauffenberga 20 lipca 1944 r. w Wilczym Szańcu bomba zabiła cztery osoby; Hitler odniósł tylko obrażenia. Stauffenberg dowiedział się o porażce zamachu dopiero w Berlinie, dokąd poleciał samolotem, aby spotkać się z resztą spiskowców zakładając, że Hitler nie żyje. Przywódcy spisku zostali schwytani i w nocy z 20 na 21 lipca rozstrzelani. (PAP)
nno/ ls/