„Najbardziej obawiam się chwili, kiedy poczuję, że wszystkie drzewa już posadziłem, wszystkie utwory napisałem, ale na razie mi to nie grozi. Planów mam ciągle nadmiar” – mówił w swoje 80. urodziny Krzysztof Penderecki. Jeden z największych współczesnych kompozytorów umarł 29 marca w wieku 86 lat. Napisał ponad 100 utworów, drzew posadził ponad 4000. Ale – jak sam mówił – planów miał jeszcze na 20 lat.
Wystarczy pobieżnie przejrzeć internet, by zauważyć, że artysta był pełen energii i nowych pomysłów niemal do ostatnich swoich dni – koncerty, festiwale, plany twórcze. „On nie umie odpoczywać, zbyt go to męczy” – mawiała jego żona Elżbieta Penderecka.
PIERWSZE NUTY
Podobno pierwsze utwory napisał już w wieku 8 lat, choć raczej były to wprawki, by ćwiczyć grę na skrzypcach. Bo z muzyką Penderecki miał kontakt od wczesnego dzieciństwa: „Pierwszym moim zetknięciem z muzyką, poza grą ojca na skrzypcach, było słuchanie orkiestry dętej z Dębicy. Ciągnąłem za sobą nianię, żeby jej posłuchać”. Rodzice posłali syna na lekcję fortepianu. Ale chłopiec nie mógł się dogadać ani z instrumentem, ani z nauczycielką i szybko porzucił zajęcia. Przełomem była chwila, gdy ojciec dostał skrzypce. Młody Krzysztof ćwiczył na nich codziennie – przed wyjściem do szkoły i wieczorami. Najczęściej kompozycje Jana Sebastiana Bacha.
Dębica, w której się urodził 23 listopada 1933 r. wkrótce zrobiła się za mała. W latach 50. studiował w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej (obecnie Akademii Muzycznej) w Krakowie. Lekcje kompozycji pobierał u Franciszka Skołyszewskiego, a później w klasie Artura Malawskiego. Studia ukończył w 1958 r. i został asystentem w Katedrze Kompozycji.
DROGA KU SŁAWIE
Rok później wziął udział w konkursie Związku Kompozytorów Polskich. Wysłał trzy utwory. Komisja oceniając dzieła nie znała nazwisk twórców. Przyznała trzy nagrody, po odpieczętowaniu kopert z nazwiskami okazało się, że laureat jest tylko jeden... praktycznie nieznany 25 latek – Krzysztof Penderecki. Komisja została przechytrzona, bo każdy utwór napisany był innym charakterem pisma. „Postanowiłem – żeby być pewnym nagrody – wysłać trzy różne kompozycje. Jestem oburęczny, więc jedną partyturę napisałem prawą ręką, drugą lewą, a trzecią oddałem koledze do przepisania” – wspominał. Nagrody dostał za „Strofy”, „Psalmy Dawida” i „Emanację”.
„Strofy” – oparty na tekstach greckich, łacińskich i hebrajskich utwór na sopran, głos recytujący i 10 instrumentów zostały zakwalifikowany na festiwal „Warszawskiej jesieni”. I zebrały wykluczające się recenzję. „Odczytanie antyku przez Pendereckiego ma charakter na wskroś odkrywczy, współczesny” – pisał jeden z krytyków, podczas gdy inny pytał: „Czy w świecie muzyki nie ma już ani humoru, ani energii, ani zabawy, ani urozmaicenia, ani niespodzianki lub przygody?”.
TREN – CZYLI W CZOŁÓWCE AWANGARDY
Pojawienie się utworu na „Warszawskiej jesieni” było przepustką na światowe salony. Partyturę zabrał niemiecki wydawca Herman Moeck, wkrótce utwór zaczął być grany w całej Europie. Penderecki poszedł za ciosem. Już rok później napisał jeden ze swoich najsłynniejszych utworów „”8’37” (tyle trwała kompozycja). Później zmienił jego nazwę na „Tren +Ofiarom Hiroszimy+”. Ta kompozycja przyniosła mu nagrodę Tribune Internationale des Compositeurs UNESCO w Paryżu i grana była przez stacje radiowe na całym świecie. To wtedy został po raz pierwszy uznany za czołowego przedstawiciela awangardy muzycznej na świecie. Pozycję potwierdził kolejnymi utworami „Fluorescencjami” (w którym poza tradycyjnymi instrumentami używa też m.in. piły i maszyny do pisania) czy „Pasją według św. Łukasza”.
Jego utwory budziły nie tylko kontrowersje, ale też często bunty muzyków. Część dyrygentów odmówiła grania „Trenu”, a planowane wykonania w Rzymie czy Kolonii były znacznie opóźnione. Widownia też nie zawsze przyjmowała jego muzykę owacyjnie. „Każde +buuu+ dawało mi motywację. Do dzisiaj sprawia mi przyjemność, że ktoś jest oburzony mój muzyką. (…) Ale osiągnąłem wszystko, co chciałem osiągnąć” - mówił.
W latach 70. stanął za pulpitem dyrygenckim. Przygoda rozpoczęła się przypadkowo – utwór, który skomponował „Actions For Free Jazz Orchestra” według partytury miał się obyć bez dyrygenta. Jednak okazało się, że muzycy nie radzą sobie i Penderecki postanowił stanąć za pulpitem. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. „Podczas dyrygowania własnymi utworami mogę pokusić się o doprowadzenie poszczególnych elementów kompozycji do wykształconego w mojej wyobraźni idealnego obrazu dzieła (...) tylko ja wiem, jak w czasie powinien kształtować się przebieg mojego utworu” - wskazywał.
W kolejnych latach kierował największymi orkiestrami świata – głównie dyrygując własne utwory.
HOLLYWOOD I DALI
Sława Pendereckiego wyszła daleko poza krąg miłośników muzyki współczesnej czy awangardy. Dotarła m.in. do Hollywood. „Kubrick zadzwonił do mnie kiedyś i zapytał, czy napisałbym do jego nowego filmu muzykę. Byłem wtedy zajęty pisaniem opery i dałem mu pewne wskazówki, jakich moich utworów powinien posłuchać” – opowiadał artysta. Jego muzyka odegrała ważną rolę w jednym z najsławniejszych filmów Stanleya Kubricka „Lśnienie”. Utwory polskiego kompozytora wykorzystali w swoich filmach także inni sławni reżyserzy: William Friedkin w „Egzorcyście”, Dawid Lynch w „Dzikości serca” i „Twin Peaks”, Martin Scorsese w „Shutter Island”, a także Andrzej Wajda w „Katyniu”. Generalnie – mimo wielu propozycji – od muzyki filmowej stronił. „Ja jestem jednak tak zwanym kompozytorem muzyki poważnej. Jeśli ktoś chce skorzystać z moich utworów, daję pozwolenie, ale nie pisałbym muzyki do filmów. Jest to muzyka służalcza i trzeba robić to, co chce reżyser i pisać pod obraz. Ilustracja muzyczna mnie nie bardzo interesuje” – stwierdzał. Dał się złamać tylko raz – napisał muzykę do „Rękopisu znalezionego w Saragossie” Wojciecha Hasa.
Współpracował za to ze słynnymi muzykami jazzowymi i rockowymi. W 2005 r. z Jonnym Greenwoodem nagrał nawet płytę. Gitarzysta zespołu Radiohead tak opisywał fascynację twórczością Pendereckiego: „Za pomocą tradycyjnych metod komponowania potrafił stworzyć zupełnie nowy świat dźwięków. Nawet nie podejrzewałem, że można tak komponować! Zacząłem polować na partytury Pendereckiego i pod ich wpływem zupełnie zmieniłem podejście do kwestii tonacji i czasu w muzyce”.
Nie udał mu się natomiast wspólny projekt z Dalim. „Mówiliśmy z Salvadorem o wspólnym projekcie pod tytułem +Stworzenie świata+. Dali miał napisać tekst – przyszedł tylko w postaci telegramu – i przygotować scenografię, ja miałem skomponować muzykę. Bardzo zainteresowała mnie perspektywa takiego projektu, tym bardziej, że zawsze interesowałem się malarstwem, Picasso i Dali byli moimi ulubionymi malarzami. Niestety, śmierć Salvadora przerwała nasze plany” – wspominał Penderecki.
Pewnie sam kompozytor nie umiał się doliczyć wszystkich nagród jakie otrzymał. Cztery razy wyróżniono go Grammy (ostatnią nagrodę dostał w 2017 r. za album „Penderecki Conducts Penderecki vol.1”). Otrzymał też m.in. MIDEM Classical Award. Trzydzieści uniwersytetów przyznało mu doktoraty honoris causa. Dostał też wiele odznaczeń, w tym Order Orła Białego.
TYTAN PRACY
„Spędzam często kilkanaście godzin dziennie nad partyturą, i to niezależnie od tego, gdzie jestem, czy w kraju, czy za granicą” – opowiadał. Nie przeszkadzał mu gwar – często komponował w zatłoczonych miejscach na lotniskach, czy w kawiarni (w słynnej Jamie Michalikowej w Krakowie zawsze siadał przy tym samym stoliku) – ponoć pisał tam na serwetkach. „Żyję intensywnie, jestem rygorystyczny w stosunku do siebie, zmuszam się, żeby napisać choć parę taktów dziennie” – wyznawał. W domu pracował zwykle od 6 rano do południa, wtedy nie można było włączyć radia czy telewizora, a podczas wakacji rodzina musiała wychodzić na spacer, czy plażę.
Pisał na swój prywatny sposób. Często wracał do utworów już napisanych dokładając kolejne części tak było z „Polskie Requiem”, w tym roku przedłużył VIII Symfonię, która po raz pierwszy została wykonana w 2005 r.
W sumie napisał ponad 100 utworów, w tym 8 symfonii i 4 opery. Najsławniejszymi jego utworami poza „Trenem” i „Pasją św. Łukasza” są „Polskie Requiem”, III Symfonia i „Siedem bram Jerozolimy”.
DRZEWA – DRUGA MIŁOŚĆ
„Samotne chwile nad papierem nutowym to najważniejsze godziny w moim życiu. I spacery po parku, moim miejscu na ziemi” – powtarzał. Park w Lusławicach to druga z jego pasji.
Dworek wraz z parkiem Penderecki kupił w 1974 r. Były w opłakanym stanie, dom był kompletnie zrujnowany, w parku wszystkie drzewa były wycięte.
Kompozytor przez lata dokupywał przyległe grunty, teraz jego ogród ma 30 ha. O czymś takim marzył od dziecka. „Jestem kolekcjonerem i tak jak filatelista chciałby mieć wszystkie najciekawsze znaczki świata, ja chciałbym mieć wszystkie piękne drzewa” – mówił. Dziś rośnie w ogrodzie ok. 1700 gatunków. „Na początku właściwie nie sadziłem zwykłych drzew, tylko ciekawostki kolekcjonerskie. Po latach okazało się jednak, że ponad połowa tych ciekawostek to arcyciekawostki, które można znaleźć jedynie w bardzo dobrych ogrodach botanicznych” – podkreślał artysta.
W części parku Penderecki stworzył labirynt z 15 tys. grabów, według XIII-wiecznego planu znalezionego we Francji. Gdy urośnie ma być niezwykle trudnym do przebycia. „Najchętniej zagoniłbym do niego krytyków, którzy o mnie źle pisali, ale musieliby szukać drogi bez pomocy strażnika. Za karę. Taki czyściec” – stwierdzał.
Miłości do drzew nauczył go dziadek. Ich sadzenie traktował jako sztukę. „Popatrzmy na drzewo: ono nas uczy, że dzieło sztuki musi być zakorzenione – w ziemi i na niebie. Bez korzeni nie ostoi się żadna twórczość” - zaznaczał.
Wydaje się, że nie tylko jego drzewa zapuściły już głębokie korzenie.
Łukasz Starowieyski
Źródło: Muzeum Historii Polski