Premierę sztuki „Urodziny w Nigdylandii” Marty Guśniowskiej wystawił w niedzielę bielski teatr lalek Banialuka. „Tekst jest humorystyczny, komediowy; to clou dobrych tekstów do młodego widza, które komentują współczesne problemy” – uważa reżyser Aga Błaszczak.
„Spektakl rozpoczyna się w Nigdylandii, nieokreślonym miejscu, które przypomina niebo. To historia Kocia, którego największym marzeniem jest się urodzić. Oprócz kota są tam inne zwierzęta. Każde z nich odbywa podróż na ziemię, ale na kota zamówienie nie przychodzi. Podstępem, ze swoim przyjacielem szczurem, dostaje na ziemię. Trafia do mysiej rodziny, w której zaczyna uczyć się życia” – powiedziała reżyser spektaklu Aga Błaszczak.
Jak dodała, kociak wyrusza potem w podróż w poszukiwaniu siebie. „Spotyka bandę odrzuconych dzieci, czy słodki dom chomików. W takich sytuacjach poznaje, jak bardzo różne odcienie ma miłość i jak różne formy ma rodzina. Przede wszystkim uczy się, że sam może stanowić o sobie, skomponować siebie; że forma, którą ma narzuconą, (...) w tym przypadku rasa zwierząt, nie określa nas w 100 procentach” – powiedziała Błaszczak.
Reżyser dodała, że tekst Guśniowskiej „napisany jest w humorystyczny, komediowy sposób”. „To clou dobrych współczesnych tekstów kierowanych do młodego widza, które komentują współczesne problemy. (…) Jest to refleksja przez rodzaj zabawy. Nie możemy wejść w edukacyjny ton i mówić, że jest tak lub inaczej” – zaznaczyła.
Dyrektor bielskiej sceny Jacek Popławski powiedział, że widowisko adresowane głównie do młodszej widowni, pięcio-, sześciolatków. „Jest to spektakl familijny; jasny, ciepły i dowcipny” – dodał.
W obsadzie spektaklu znaleźli się: Martyna Gajak, Magdalena Obidowska, Marta Popławska, Katarzyna Pohl, Maciej Jabłonowski, Ziemowit Ptaszkowski i Radosław Sadowski. Muzykę do sztuki skomponował Rafał Ryterski. Scenografię i kostiumy zaprojektowała Marta Kodeniec, a choreografię Ewelina Ciszewska.
To druga premiera w obecnym sezonie po „Zakazanych dzieciach – opowieści korczakowskiej” Artura Pałygi w reżyserii Anny Augustynowicz. (PAP)
Autor: Marek Szafrański
szf/