Tematem przewodnim najnowszego numeru „Karty” są relacje Polaków walczących w szeregach lewicowych wojsk Republiki Hiszpańskiej w trakcie wojny domowej w latach 1936-1939. Na łamach „Karty” poprzez osobiste zapisy i fotografie przedstawiono losy polskich uczestników wojny w Hiszpanii. Wszystkie zamieszczone relacje to wspomnienia Dąbrowszczaków, a część z nich została opublikowana po raz pierwszy.
W lutym 1936 r. w wyborach do Cortezów zwyciężył Front Ludowy, który utworzył rząd republikański, popierany przez socjalistów i komunistów. Działania rządu, który rozpoczął wprowadzanie radykalnych reform społecznych, wywołały sprzeciw sił prawicowych, w tym armii, ostrzegających, że lewicowy rząd zamierza przekształcić Hiszpanię w sowiecką republikę.
W nocy z 17 na 18 lipca 1936 roku wybuchło powstanie przeciwko Frontowi Ludowemu. Zbuntowała się większość liczącej 115 tysięcy żołnierzy armii lądowej, w tym 80 proc. korpusu oficerskiego. Natomiast marynarka i lotnictwo opowiedziały się po stronie rządu.
Konflikt przekształcił się w długotrwałą i krwawą wojnę domową. We wrześniu 1936 roku na czele przeciwnicy lewicowej władzy utworzyli własny rząd, na którego czele stanął naczelny dowódca sił zbrojnych generał Francisco Franco.
Na apel republikańskiego rządu do Hiszpanii przybywało wielu ochotników, wśród nich około 5 tysięcy obywateli polskich, którzy weszli w skład XIII Brygady Międzynarodowej im. Jarosława Dąbrowskiego. Poległo około 3000 obywateli polskich.
„Naszych wątpliwości w trakcie przygotowywania numeru nie budziła spontaniczność wyborów dokonywanych przez żołnierzy Brygad Międzynarodowych” – powiedział Dominik Czapigo, redaktor kwartalnika „Karta” podczas spotkania prezentującego zeszyt.
Zdaniem prof. Andrzeja Paczkowskiego z Instytutu Studiów Politycznych PAN „większość docierających do Hiszpanii była powiązana z radykalnym ruchem lewicowym lub partiami komunistycznymi”. Zastrzegł jednak, że nie oznacza to, iż „do Hiszpanii przybył cały +desant+ na polecenia Stalina. Było to pewne międzynarodowe zjawisko połączone więzami wspólnoty ideowej”.
Według prof. Andrzeja Chojnowskiego z Instytutu Historycznego UW powstawanie takich formacji jak Dąbrowszczacy było reakcją na słabość armii republikańskiej. Jej forma w postaci oddziałów międzynarodowych, składających się w dużej mierze z członków partii komunistycznych, miała dla Kremla znaczenie propagandowe i była dla Stalina wygodna w kontekście planowanej wielkiej czystki. „ZSRS chciał pokazać, że popiera republikanów, ale nie w sposób bezpośredni i wynagradzany dostawami hiszpańskiego złota” - powiedział.
„Trudno jest dokonywać rekonstrukcji świadomości politycznej Dąbrowszczaków. Statystyki pokazują, że w Brygadach Międzynarodowych byli nie tylko komuniści, ale również między innymi związkowcy” – stwierdził prof. Chojnowski. Jak dodał „na pewno kluczowe znaczenie dla zarządzania tymi oddziałami mieli emisariusze Moskwy, którzy próbowali doprowadzić do zwycięstwa metodami tworzenia struktur centralistycznych. Funkcyjni członkowie Brygad byli wykonawcami tej strategii”. Jak powiedział prof. Paczkowski „większość członków Brygad mówiło, że chciałoby być bolszewikami, bo w swoim mniemaniu byli wyznawcami tej ideologii. To określenie było dla nich pozytywne i dalekie od tego jak rozumiemy je dziś”.
Historycy biorący udział w dyskusji akcentowali wewnętrzne podziały obozu generała Franco. Jak przypomniał prof. Andrzej Chojnowski „obóz antyrepublikański były niesłychanie podzielony i w jego szeregi wchodzili zarówno Karliści (o poglądach konserwatywnych – PAP), jak i zwolennicy dyktatury wojskowej”. Jak podkreślił również w obozie republikańskim zderzały się różne wizje społeczne „od komunizmu centralistycznego po anarchistów”.
Jak dodał prof. Paczkowski wojna domowa w Hiszpanii „nie została do niej +importowana+, ale wielką rolę w jej wybuchu odegrały powstające we Francji i Hiszpanii Fronty Ludowe, które były formą ekspansji lewicy. Generał Franco uważał, że należy postawić tamę takim działaniom mającym wsparcie ZSRS”.
W opinii Macieja Sanigórskiego, działacza upamiętniającego Dąbrowszczaków Stowarzyszenia „Ochotnicy Wolności”, „Fronty Ludowe jednoczyły siły polityczne pragnące powstrzymać ekspansję faszyzmu”. Jego zdaniem, choć siły republikańskie były zróżnicowane wewnętrznie „dążyły do budowy społeczeństwa opartego na równości, w którym nie występowałyby instytucje uprzywilejowane, takie jak Kościół katolicki”.
W wyniku wojny domowej oraz terroru prowadzonego przez obie strony śmierć poniosło wedle różnych szacunków kilkaset tysięcy osób. Szczególnie wielką skalę osiągnęły zbrodnie skierowane przeciwko Kościołowi katolickiemu. Śmierć poniosło kilka tysięcy jego kapłanów i kilkadziesiąt tysięcy wiernych. Zniszczeniu uległo ok. 2000 świątyń.
W opinii Sanigórskiego terror sił republikańskich miał charakter oddolny i żywiołowy, wynikający z problemów społecznych: „organizacje anarchistyczne, komunistyczne i socjalistyczne dążyły do powstrzymania terroru, ponieważ działał na szkodę republiki. Tymczasem terror puczystów miał charakter eksterminacyjny i zorganizowany”.
Do tej tezy odniósł się prof. Paczkowski, który stwierdził, że „rewolta wojskowa gen. Franco miała charakter zorganizowany, takie były też jej metody terroru. Terror republikański miał charakter bardziej spontaniczny, ale nie zawsze. Czasami wynikał z decyzji Moskwy, tak ja w wypadku dokonanej na rozkaz Sowietów masakry Partii Robotniczej Zjednoczenia Marksistowskiego”. Jej przyczyną było odżegnywanie się od metod Stalina i nawiązywanie do idei głoszonych przez Lwa Trockiego.
Ważnym elementem dyskusji była również sprawa upamiętnienia Dąbrowszczaków. W opinii związanych z Ośrodkiem Karta i przedstawicieli rodzin bojowników tej formacji niewłaściwa jest planowana zmiana nazwy znajdującej się na warszawskiej Pradze ulicy Dąbrowszczaków.
Według Tomasza Wiścickiego, publicysty kwartalnika „Więź”, „zmiany nazw ulic nie są obrazą dla pojedynczych osób ani sądem nad nimi, ale efektem przyjętej przez państwo polityki historycznej kształtującej poczet bohaterów, których należy czcić”. W jego opinii „nieporozumieniem jest nazywanie tych osób ochotnikami wolności, ponieważ sprawa, o którą walczyli nie jest godna upamiętnienia w wolnej i demokratycznej Polsce. Wolność nie była wysoko w hierarchii wartości komunistycznych”. Jak przypomniał Wiścicki „część bojowników XIII Brygady Międzynarodowej przynosiła Polsce niewolę po 1944 r.”.
***
W pierwszym tegorocznym numerze „Karty” również relacje świadków wydarzeń odległych od hiszpańskiej wojny domowej. Uwagę pasjonatów historii życia codziennego przyciągną fragmenty wspomnień Michała Piusa Römera (1880-1945). Życie osobiste tego zwolennika litewskich krajowców, żołnierza Legionów, prawnika i publicysty w 1911 r. zostało zdeterminowane jednym spotkaniem. „Poznałem biedną młodą dziewczynę. Łotewkę, prostytutkę zamknięta w domu publicznym u Rozy Gołąbek na Bakszcie [ulica w Wilnie]. Dziewczyna młoda ma 19-20 lat, nazywa się Walli” – pisał w swoim dzienniku pod datą 2 lipca 1911 r. Zapiski szanowanego wileńskiego arystokraty i jego związek z prostytutką, którą „wyrwał z domu ohydy” mogły być traktowane przez ówczesnych jako niemal skandaliczne. Są one przede wszystkim świadectwem ówczesnej obyczajowości. „Uprzedziłem Annę, że ponieważ w teatrze polskim jest zawsze pełno dokoła znajomych i krewnych moich, więc należy nam się zachować ostrożnie, nie zdradzając zbytniej czułości wzajemnej, aby złe języki ludzi złośliwych, lubiących zawsze obmowę, nie zaszkodziły stosunkowi naszemu” – pisał szanowany wileński mieszczanin. Tragiczny kres „wileńskiego romansu” Römera skłonił go do zaangażowania się w walkę o niepodległość w szeregach Legionów. Pierwsze dwa tomy jego zapisków obejmujące lata 1911-1913 i 1914-1915 zostaną opublikowana wiosną tego roku nakładem Ośrodka „Karta”. Kolejne cztery ukażą się w 2018 r. Będzie to kolejna publikacja w serii „Świadectwa. XX wiek”.
Wiele o sprawach dawnej obyczajowości mówią relacje mieszkańców przedwojennego Biłgoraja. W tym niewielkim miasteczku współegzystowały trzy kultury – żydowska (60 proc. mieszkańców), polska (23 proc.) i ukraińska (17 proc.). Wyłaniający się z zebranych przez Mirosława Tryczyka relacji obraz ich stosunków jest niejednoznaczny. Napięcia w stosunkach polsko-żydowskich wywoływał fakt gospodarczej dominacji Żydów oraz ich nieznajomość języka polskiego, szczególnie widoczna w szkołach. Biłgorajscy mieszkańcy podkreślali również antysemickie nastroje części z nich wyrażające się między innymi w dążeniu do gospodarczego bojkotu żydowskich przedsiębiorstw. Relacje mieszkańców ilustrują również zapomniane dziś elementy tradycji polskich Żydów, takich jak ściśle przestrzegany zakaz pracy w szabas: „Byłam świadkiem, gdy pewien ziemianin przywiózł Żydowi pieniądze – Żyd ich nie przyjął, poprosił mnie, akurat przechodziłam ulicą, abym je przeliczyła i przyjęła. Po święcie przyszedł do mnie, więc je mu zwróciłam”. Biłgoraj jest dla tradycji żydowskiej społeczności tym istotniejszy, że był rodzinnym miastem matki laureata literackiej nagrody Nobla Izaaka Baszewisa Singera. Miasteczko to było zdaniem autora wyboru wspomnień jego mieszkańców Mirosława Tryczyka dla Singera wzorem dla opisywanych w jego twórczości społeczności żydowskich rozsianych po wschodniej Polsce.
Kwartalnik przypomina również opublikowane po raz pierwszy w 1962 r. wspomnienia Bronisławy Magdaleny Suszyńskiej-Ochman „Suzuki”, „Anny” (1904-1970). Od 1939 r. służyła w ZWZ i AK, organizując dokumenty i mieszkania dla cichociemnych. Podczas Powstania Warszawskiego była zastępcą komendant szpitala polowego w hotelu „Terminus” na Chmielnej. Funkcję tę pełniła jej starsza siostra – Janina Krzyżanowska. Jej zapiski z 63 dni służby w powstańczym szpitalu złożyły się na wstrząsający obraz walki i poświęcenia pielęgniarek i lekarzy. „Ze Starówki ewakuują rannych. Dostaliśmy rozkaz, by przygotować dla nich w szpitalu jak najwięcej miejsc. Przy wykorzystaniu wszystkich możliwych zakamarków możemy przyjąć 28 rannych. […] Sen jest już luksusem w naszym bytowaniu, wszystko więc jedno w jakim barłogu się usypia. Dbamy tylko jeszcze o względne wygody dla lekarzy. Ich ręce i mózgi to przecież nasza racja bytu” – czytamy pod datą 28 sierpnia.
Wielu Powstańców trafiło do obozu Katzbach. Pamięć o tym miejscu była zapomniana przez kilkadziesiąt lat. Opisane wypowiedziami Polaków i Niemców próby jej przywrócenia są przyczynkiem do dyskusji na temat wciąż trudnymi tematami historii stosunków polsko-niemieckich. Brak dostatecznego upamiętnienia ofiar obozu jest tym bardziej szokujący, że liczba jego ofiar jest ogromna. „W ciągu siedmiu miesięcy istnienia obozu we Frankfurcie życie straciło tam 528 osób. 245 więźniów wyselekcjonowano i odesłano do tzw. obozu chorych, a de facto na śmierć w KL Vaihigen. […] Po ”marszach śmierci” pozostało przy życiu zaledwie 56 z około 1600 adlerczyków [więźniów zatrudnionych w fabryce Adler we Frankfurcie nad Menem], którzy byli większości Polakami i trafili do obozu po upadku Powstania Warszawskiego” – stwierdza dziennikarka Joanna Vincenz, zaangażowana w sprawę upamiętnienia ofiar tego niemieckiego obozu.
Współpracujący z „Kartą” węgierski literaturoznawca i historyk zebrał relacje osób zaangażowanych w działalność węgierskich ruchów opozycyjnych lat osiemdziesiątych. Wyłania się z nich obraz nielicznych, ale bardzo ideowych i młodych działaczy, którzy swoją działalnością wydawnicza czy dążeniem do upamiętnienia ofiar października 1956 r. wpłynęły na przyspieszenie upadku systemu komunistycznego na Węgrzech. Wielką rolę w ich działaniach odegrało odwoływanie się do tradycji patriotycznych i wzorów polskiej „Solidarności”. Jedna z działaczek opozycji wspominała, że przełomem w jej biografii był 13 grudnia 1981 r. i pogarda z jaką komunistyczna propaganda w jej kraju mówiła o „Solidarności”: „Od tej chwili przestałam się zastanawiać nad tym czy lepiej iść na kompromis, czy wyrazić swoje zdanie. W tych dniach narodziła się moja wolność.”
Michał Szukała PAP
szuk/ ls/