Do Beninu wraca 26 dzieł sztuki zrabowanych w XIX w. przez francuskie wojska kolonialne z dawnego Królestwa Dahomeju - to zniewaga czy początek nowego rozdziału w relacjach francusko-afrykańskich? Nagrodzony Złotym Niedźwiedziem "Dahomej", dokument z elementami fabuły Mati Diop, od piątku w kinach.
W 2019 r. pełnometrażowy debiut reżyserski Mati Diop "Atlantyk" o afrykańskich uchodźcach był wielkim odkryciem festiwalu w Cannes. Obraz, w którym realizm przeplata się z magią, uhonorowano Grand Prix. Pięć lat później francusko-senegalska reżyserka pojawiła się na Berlinale z kolejną nieoczywistą formą – dokumentem z elementami fabuły. W "Dahomeju" opowiedziała o dziełach sztuki zrabowanych w XIX w. przez francuskie wojska kolonialne z położonego nad Zatoką Gwinejską Królestwa Dahomeju. W 2021 r. Francja zwróciła mieszczącej się na terenie dawnego królestwa Republice Beninu część zagrabionych artefaktów. Sporą część tej historii Diop ukazała z perspektywy przedmiotów. Dzieła dzielą się z widzami swoimi odczuciami z lat tułaczki i pobytu w ciemnościach.
Pomysł na film podsunął Diop prezydent Francji Emmanuel Macron, który w 2017 r. publicznie zapowiedział, że w ciągu pięciu lat nastąpi restytucja dóbr kultury zrabowanych z Afryki. Słuchając jego przemówienia, reżyserka poczuła, jakby ktoś wymierzył jej policzek. "Uświadomiłam sobie, że nie zastanawiałam się wcześniej, w jakim stopniu kwestia afrykańskiego dziedzictwa została zmonopolizowana przez europejskie muzea. A przynajmniej nie była to pierwsza postkolonialna kwestia, która przychodziła mi na myśl. Byłam bardziej wyczulona na migrację młodych Senegalczyków - poświęciłam jej kilka filmów" – powiedziała, cytowana przez "Le Monde".
Kwestie wypowiadane przez dzieła sztuki pomógł jej napisać haitański pisarz Makenzy Orcel. "W erze niewolnictwa przodkowie Haitańczyków zostali deportowani - głównie z Beninu. Dla mnie było oczywiste, że słowa głoszone przez artefakty musi napisać ktoś z Haiti. To kwestia historii, którą nosimy w sobie. Makenzy zmierzył się z tym wyzwaniem. Potrzebował kilku tygodni lub miesięcy, zanim wrócił z bardzo długim tekstem. Mogłam swobodnie wybierać fragmenty, edytować je. Wybierałam muzykę i dźwięk. To była wspaniała współpraca" – zapewniła Diop w rozmowie z IndieWire.
Prócz perspektywy przedmiotów reżyserka postanowiła zawrzeć w filmie także głosy benińskich studentów, którzy różnie oceniają decyzję Francji o zwrocie dzieł ich państwu. Niektórzy z nich uważają, że to początek nowego rozdziału w relacjach francusko-afrykańskich. Inni zaś sądzą, że jest to zniewaga, a 26 przedmiotów stanowi zaledwie "kroplę w morzu" zrabowanego dziedzictwa. "Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Beninu, sprawdziłam, czy zorganizowano wcześniej jakąkolwiek debatę studencką na ten temat. Okazało się, że w studenckim radiu cztery lub pięć osób podjęło taką rozmowę, ale nie była to audycja o większej skali niż inne. Pomyślałam, że to niezwykle ważne, aby taka szersza dyskusja w końcu miała miejsce – nie tylko dla mojego filmu, ale też dla uniwersyteckiej społeczności. Rozpoczęłam miesięczny casting – niczym do filmu fabularnego. Zależało mi, by zawrzeć opinie studentów reprezentujących różne kierunki, m.in. nauki polityczne, historię i historię sztuki" – wspomniała reżyserka w nagraniu opublikowanym na profilu Film at Lincoln Center na YouTubie.
Według niej celem tej debaty nie jest udzielenie jednoznacznych odpowiedzi, lecz zapewnienie Benińczykom poczucia uczestnictwa. "Chciałam dać widzom poczucie czegoś nieukończonego. Prawdopodobnie pierwszym krokiem, jaki należy wykonać, jest nadanie tematowi społecznych podstaw, wzięcie odpowiedzialności za kwestię restytucji dóbr kultury poprzez debatę, która nakreśli problem z perspektywy afrykańskiej. Ta dyskusja nie powinna się w ogóle kończyć. Powinniśmy kontynuować ją, sukcesywnie przesuwając granice" – zwróciła uwagę twórczyni.
W lutym br. obraz został doceniony w Berlinie Złotym Niedźwiedziem. Odbierając statuetkę, Diop podziękowała "widzialnej i niewidzialnej społeczności", która stoi za jej dziełem. "Możemy wymazywać przeszłość albo wziąć za nią odpowiedzialność, wykorzystać ją jako bazę do dalszego rozwoju. Do nas należy wybór. Jako francusko-senegalska reżyserka dokonałam wyboru. Jestem jedną z tych osób, które nie chcą zapomnieć. Jedną z tych, które nie akceptują amnezji jako metody postępowania. Solidaryzuję się z moimi rodakami w Senegalu, którzy walczą o demokrację i sprawiedliwość" – podkreśliła.
Za tymi słowami stoją konkretne działania. Reżyserka otworzyła w Dakarze firmę producencką, która ma pomóc młodym afrykańskim filmowcom tworzyć obrazy. Jeśli dojdzie do kolejnej restytucji dzieł sztuki, twórcy z Beninu będą mogli sami zająć się tym tematem. Jednak zapytana przez "Guardiana", czy według niej powrót 26 artefaktów zwiastuje zmianę podejścia państw europejskich do kolonialnych dóbr kultury, wyraziła sceptycyzm. "Europa dryfuje w kierunku faszyzmu. Być może w reakcji na ten kurs lewica wymyśli się na nowo i wtedy zostanie podjęta dyskusja o restytucji. Może w 2070 r. będziemy żyć w innym świecie" – powiedziała portalowi.
Od piątku "Dahomej" jest wyświetlany w polskich kinach. Za zdjęcia odpowiada Josephine Drouin-Viallard, a za muzykę – Dean Blunt i Wally Badarou. Dystrybutorem filmu jest Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. (PAP)
autorka: Daria Porycka
dap/ miś/ ktl/