„W języku ngbandi +mobutu+ znaczy +pył+. Takie nazwisko będzie nieustannie przypominało temu, kto je nosi, o jego skromnym pochodzeniu. Taka jest wola Mamy Yemo. Do śmierci sama nie pozwoli mu zapomnieć, jakie są jego korzenie: że wywodzi się z rodziny ubogiej, ale dumnej ze swego prastarego dziedzictwa” – czytamy.
Joseph-Désiré Mobutu (14 października 1930 – 7 września 1997) był jednym z najsłynniejszych dyktatorów afrykańskich. Nazywany „królem Zairu” przez trzydzieści dwa lata (1965‒1997) żelazną ręką rządził krajem.
Mobutu przejął władzę w czasie narastającego chaosu wojny domowej. Co prawda oddalił groźbę rozpadu państwa, jednak umocnił swą dyktaturę oraz na nowo pogrążył kraj w morzu krwi, korupcji i drenażu wszelkich zasobów.
Elementem charakterystycznym dla Mobutu było nakrycie głowy ze skóry lamparta. Według apokryficznej opowieści w 1940 r. młody Joseph-Désiré szedł razem z dziadkiem przez las, kiedy nagle z chaszczy wyłonił się sprężony do ataku lampart. Przerażony chłopiec schronił się w ramionach starca, który, komentując to zachowanie, stwierdził, że chłopiec nie jest mężczyzną. Oburzony tymi słowami dziesięciolatek rzucił włócznią w zwierzę, które zaczęło się wycofywać. Jednak, aby przypieczętować swoje zwycięstwo, chłopiec podszedł i wyciągnął ze zranionego zwierzęcia włócznię, a do dziadka powiedział: „Teraz już niczego nie będę się bał!”.
Ten młodzieńczy, chwalebny wyczyn stanowił pierwsze wiekopomne wydarzenie przedstawione w ilustrowanej, mało skromnej biografii „Il était une fois Mobutu” („Był sobie pewnego razu Mobutu”). Dyktator rozprowadzał ją masowo w zairskich wioskach w 1977 r. – w apogeum swojego panowania. W dwustu pięćdziesięciu naiwnie „wysłodzony” – jak określa je Langellier – utrzymanych w agresywnej kolorystyce obrazkach komiks prezentował niekończącą się serię dokonań wojennych, trafnych intuicji politycznych i cnót moralnych przywódcy.
„Przypisywane mu cechy – inteligencja, siła, odwaga – są także atrybutami lamparta, z którymi Mobutu stale się utożsamia. Przez trzydzieści lat będzie się ukazywać publicznie w nakryciu głowy ze skóry tego dzikiego kota. Przywłaszczenie zakorzenionego w tradycji symboli siły i potęgi pozwala zrobić odpowiednio silne wrażenie na widzach. Przypomina im także afrykańskie przysłowie, głoszące, że +na skórze lamparta [albo pod nią] nie ma miejsca dla dwóch wodzów+. Przeciwnicy i ofiary dyktatora dodają, że cętkowany kot radzi sobie w dżungli przede wszystkim dzięki fortelom, zdradom i okrucieństwu” – wskazuje Jean-Pierre Langellier.
Mobutu nie był jednak zwykłym tyranem. Przyjął rolę przyjaciela Zachodu w okresie zimnej wojny oraz odegrał w niej strategiczną rolę. Jednocześnie to nie przeszkadzało mu sięgać po wzorce z maoistowskich Chin lub Korei Północnej – wystarczy wspomnieć chociażby jego przydomek, który w całości brzmiał: „Wszechmocny wojownik, który pozostawia za sobą ogień i kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa, a nic ani nikt nie może go zatrzymać” czy entuzjastyczne przeprowadzanie rewolucji kulturalnej w duchu „autentyczności” pod przewodnictwem Najwyższego Przewodnika. W umacnianiu zairskiego systemu miały swój udział kilkusettysięczne rzesze urzędników, chociaż nikt nie mógł się równać z jego twórcą.
Mobutu doprowadził kraj do zapaści gospodarczej i ostatecznie musiał opuścić ojczyznę w niełasce, by umrzeć na wygnaniu.
„Historia ze swej strony już osądziła Mobutu. Surowo. Najbardziej tolerancyjni badacze kładą nacisk na to, że w latach sześćdziesiątych potrafił zjednoczyć swój ogromny kraj, który belgijski kolonizator pozostawił w opłakanym stanie. W oczach innych historyków Mobutu pozostanie karykaturą grabieżczego dyktatora, który zdefraudował miliardy dolarów dla siebie i swej bandy z cynicznym, cichym przyzwoleniem Zachodu, który nazbyt długo przymykał oczy na jego przestępstwa” – czytamy.
Jak uważa Jean-Pierre Langellier, werdykt historii byłby łagodniejszy, gdyby Mobutu potrafił w odpowiedniej chwili się wycofać. „Gdyby odszedł w 1990 r., w chwili gdy zaczął demokratyzować swój reżim, niewątpliwie zapisałby się w historii jako mąż stanu, który w końcu dojrzał do mądrości i zapragnął spokojnego przekazania władzy następcom […]. Panowanie Mobutu zostawia posmak ogromnego marnotrawstwa. Napędzające je siły, przemoc i pieniądz, sterroryzowały i skorumpowały dwa pokolenia Zairczyków. Można tylko pomarzyć o tym, co by było, gdyby Mobutu zdał egzamin z historii i potrafił wykorzystać do lepszych celów pozytywną energię i niezrównany potencjał twórczy kongijskiego ludu” – pisze autor.
Książka „Mobutu” Jeana-Pierre’a Langelliera, w tłumaczeniu Grażyny Majcher, ukazała się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego w serii „Biografie Sławnych Ludzi”.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/