Hłasko, Broniewski, Tyrmand, Frykowski, Wojaczek, Himilisbach i Maklakiewicz zaliczeni zostali przez Sławomira Kopra do "Skandalistów PRL". Historyk opisał ich ekscesy w książce pod tym samym tytułem, która właśnie trafia do księgarń.
"Skandaliści epoki PRL zdecydowanie odróżniali się od skandalistów dzisiejszych, byli to bowiem ludzie należący najczęściej do elity kulturalnej kraju. Ich celem nie było wywoływanie sensacji, stanowiły one raczej efekt uboczny ich działalności artystycznej. Zresztą czy dzisiejsi celebryci mogą równać się z Broniewskim, Haską czy Tyrmandem?" - pyta retorycznie Koper.
Marek Hłasko świadomie budował swój wizerunek skandalisty, lubił szokować zachowaniem, prowokował i odgrywał role gwiazdora. Sławę niegrzecznego chłopca polskiej literatury ugruntowywał spektakularnymi pijaństwami, bójkami, romansami o dramatycznym przebiegu. Być może najbliższe "skandalowi", którego szuka Koper w jego biografii, są początki kariery Hłaski jako pisarza. "Zapewne nigdy nie odniósłby sukcesu, gdyby nie pomoc uznanych pisarzy. To oni zadecydowali o jego karierze, nie była to jednak pomoc bezinteresowna. Przystojny i barczysty młodzian stał się bowiem obiektem uwielbienia kilku literatów o homoseksualnej orientacji" - pisze Koper. "...okazał się wysokim, rosłym chłopcem, jasnowłosym i niebieskookim. Nie wiem, czy był piękny. Jego bardzo słowiańska uroda promieniowała uwodzącym blaskiem, cała postać - gwałtowną siłą witalną, w głosie z natury niskim pobrzmiewały akcenty czułe i kuszące. Jeśli powiem, że mnie oczarował i zachwycił, nie powiem wszystkiego" - pisał o Hłasce Jerzy Andrzejewski.
Jako pierwszy wdziękowi Marka Hłasko uległ prezes wrocławskiego oddziału Związku Literatów Polskich Stefan Łoś. To właśnie on podsunął pierwsze utwory młodego pisarza krytykom, zabiegał dla niego o stypendia, przez pewien czas dzielił się z nim własnym mieszkaniem. Po przenosinach do Warszawy o względy Hłaski rywalizowali: naczelny "Twórczości" Jarosław Iwaszkiewicz, redaktorzy działu prozy tego pisma Henryk Bereza i Julian Stryjkowski oraz sekretarz "Nowej Kultury" Wilhelm Mach. Hłasko, zdecydowanie heteroseksualny, z rozmachem wykorzystywał jednak zainteresowanie ustosunkowanych literacko homoseksualnych przyjaciół, choć, jak podkreśla Koper, bez talentu literackiego nic by taka protekcja nie dała.
Ekscesy Broniewskiego związane były nieodmiennie z alkoholem. W czasach PRL-u picie Broniewskiego nabrało dramatycznych wymiarów, zwłaszcza po śmieci ukochanej córki - Anki. W tym okresie poeta został nawet poddany przymusowej kuracji w szpitalu psychiatrycznym w Kościanie, skąd uwolnił się stosując protestacyjną głodówkę. Pił coraz więcej, a znajomi zakładali się, ile jeszcze alkoholu może w siebie wlać. Prześladował ich nocnymi telefonami, czasem czytał wtedy swoje wiersze. Tracił coraz bardziej kontakt z rzeczywistością, po pijanemu robił skandale. W Domu Pracy Twórczej w Oborach zapamiętano, jak leży nagi i pijany pod drzewem pouczając młodzież literacką: "Jak umrę, to napiszcie na nagrobku, że tu leży ktoś, kto wszystko i wszystkich miał w dupie". Innym razem wystawiał przez okno gołe pośladki. "Zapamiętaj synku, to jest pupa największego polskiego poety rewolucyjnego" - radził ojciec Januszowi Atlasowi, który stał się przypadkowym świadkiem tego wydarzenia.
Skarbnicą podobnego rodzaju anegdot są losy duetu artystycznego Jana Himilsbacha i Zygmunta Maklakiewicza, znanych m.in. z filmu "Rejs". Prywatnie pisarz i aktor przyjaźnili się i pomagali sobie. Kiedy żona Himilsbacha zwana Basicą próbowała ograniczyć dostęp męża do alkoholu zamykając go w domu, po powrocie zastała Maklakiewicza serwującego wódkę spragnionemu przyjacielowi przez rurkę poprowadzoną przez rozmontowany wizjer. Do Ścieku na Trębackiej, gdzie nie podawano napitków bez zakąski, przyprowadzili kiedyś psa, którego karmili obowiązkowo zakupionymi daniami. Ajent lokalu sprowadził policję, ale Himilsbach na surowe pytanie, co to za pies, odpowiedział obłudnie: "panie władzo, sami nie wiemy, myślmy się tylko przysiedli...". Maklakiewicz zginął w 1977 roku w pijackiej bójce, Himilsbach w ostatnich latach życia rezydował wśród miejscowych meneli na stacji CPN na Powiślu zbierając pieniądza na kolejne flaszki. Zmarł w trakcie kilkudniowej libacji w pijackiej melinie na jesieni 1988 roku.
Z galerii skandalistów Kopra najwięcej podobieństwa do dzisiejszych celebrytów wykazuje Wojciech Frykowski, potomek prywatnego przedsiębiorcy, który w PRL zarabiał kokosy i nie żałował synom pieniędzy. Wojtek, kierowca rajdowy, playboy, przyjaciel Romana Polańskiego z czasów studiów w łódzkiej filmówce, świetnie grał w pokera, a w Łodzi wszyscy opowiadali o organizowanych przez niego imprezach zwanych "wojtkowiskami". Jego filozofia życiowa zakładała, że człowiek nie powinien pracować. Gdy Wojciech Solarz opowiedział Agnieszce Osieckiej o Frykowskim „jaki to łobuz, jak on wódkę pije, jak traktuje kobiety" ta z miejsca poprosiła o telefon tak interesującej osoby. Kilka miesięcy później wzięli w Zakopanem ślub. Małżeństwo się rozpadło, a Frykowski wyemigrował do USA, gdzie zatrudnił go Roman Polański, jako ochroniarza swojej żony Sharon Tate. Frykowski został zamordowany przez ludzi z bandy Masona razem z innymi, którzy w nocy z 8 na 9 sierpnia 1969 roku bawili się w willi Polańskiego w Los Angeles.
Książka "Skandaliści PRL" Sławomira Kopra ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne. (PAP)
aszw/ abe/