„Pracownika winna cechować również czujność klasowa, przez którą należy rozumieć, iż przedstawiciela danego wyznania należy traktować wg ustosunkowania się jego osoby do ustroju Polski Ludowej” – trudno o lepsze motto dla Urzędu ds. Wyznań niż to sformułowane przez Serafina Kiryłowicza, jednego z jego pracowników. Mija 30 lat od likwidacji Urzędu, który instytucjonalnie przez niemal cały okres PRL-u walczył z Kościołem katolickim.
Urząd swoje niemal 40-letnie życie rozpoczął 19 kwietnia 1950 r., dokładnie pięć dni po podpisaniu porozumienia między rządem a Episkopatem Polski. Porozumienia w dużej części wymuszonego represjami zarówno wobec instytucji Kościoła, jak i poszczególnych księży czy biskupów. Urząd w założeniu miał regulować i usprawniać stosunki między państwem a kościołami w kraju. W praktyce stał się jedną z instytucji wywierających presję i zwalczających Kościół katolicki, a także w mniejszym stopniu inne związki wyznaniowe w Polsce. Choć w kluczowych decyzjach pełnił co najwyżej rolę doradczą. Te podejmowane były na najwyższych szczeblach władzy.
„Bardzo szczegółowe zestawienie poszczególnych zagadnień resortowych, których rozstrzygnięcie wymagało konsultacji z Urzędem ds. Wyznań, wskazuje, iż w zasadzie nie było żadnej sfery aktywności Kościoła, która nie byłaby nadzorowana bezpośrednio lub pośrednio przez Urząd ds. Wyznań” – napisał dr Michał Krawczyk w swoim artykule „Organy państwowo-partyjne odpowiedzialne za wytyczanie i realizowanie polityki wyznaniowej PRL”.
Kompetencje Urząd miał rzeczywiście ogromne. Decydował o lokalizacji i pozwoleniu na budowę nowych świątyń, akceptował projekty, podpisywał pozwolenia na zakup materiałów budowlanych. Miał też decydujący, duży wpływ na obsadę probostw i episkopatów. Przygotowywał listy kleryków powołanych do wojska, a także brał czynny udział w inwigilacji Kościoła i księży.
Organizacyjnie Urząd składał się z trzech wydziałów: ogólnego, wyznania rzymskokatolickiego i wyznań nierzymskokatolickich. Miał swoje komórki na szczeblach wojewódzkich, powiatowych i miejskich. Intensywnie współpracował też z wieloma ministerstwami – Oświaty (w zakresie nauki religii, szkół wyznaniowych i seminariów), Finansów (kwestie podatkowe), Budownictwa (sprawy budownictwa sakralnego, głównie kościołów). Przez cały okres swojej działalności najściślej jednak współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa.
Jak ściśle? Można się było o tym przekonać chociażby podczas procesu zabójców ks. Jerzego Popiełuszki. „Urząd ds. Wyznań jest samodzielną jednostką, która, powiedzmy... bo tak, to można odnieść wrażenie, że Urząd ds. Wyznań jest swego rodzaju filią, naczyniem połączonym z MSW” – zeznawał Adam Pietruszka, jeden z morderców.
O bardzo ścisłych związkach mówił również szef Urzędu z lat siedemdziesiątych Kazimierz Kąkol: „Obecność przedstawicieli tych służb na spotkaniach pracowników urzędu. Urząd miał ekspozytury we wszystkich województwach. Tamci panowie byli obecni”. Kąkol i tak nie oddał rzeczywistej sytuacji. Wielu z pracowników Urzędu było agentami bezpieki oddelegowanymi do pracy w tej instytucji.
„Pomimo istnienia wielu regulaminów i aktów wewnętrznych dotyczących funkcjonowania poszczególnych komórek Urzędu w praktyce procedury, według których działał i funkcjonował Urząd, zawsze były niejasne i nieczytelne” – pisze dr Michał Krawczyk we wspomnianym wcześniej artykule.
W swoich decyzjach Urząd zwykle nie powoływał się na jakiekolwiek przepisy prawne, a jeśli już, to bardzo ogólnikowo. Do tego procedury zwykle były niejawne. Decyzje nie zawierały żadnego uzasadnienia, a przeważająca większość dokumentów była też podpisywana tylko inicjałami.
W 1953 r. Rada Państwa wydała dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych. Zgodnie z jego przepisami każda zmiana w strukturach kościelnych musiała być zatwierdzona przez organy państwowe. W sprawie biskupów miało się wypowiadać prezydium rządu, w innych przypadkach prezydia wojewódzkie Rady Narodowej. Dekret umożliwiał łatwe usuwanie duchownych z zajmowanych stanowisk, a osoby piastujące funkcje kościelne zostały zobowiązane do złożenia ślubowania wierności PRL.
Już kilkanaście dni po wprowadzeniu dekretu ordynariusze diecezji zostali zaproszeni do przewodniczących rad narodowych, gdzie nakazano im usunięcie określonych kapłanów – bez podania motywów lub możliwości odwołania – w terminie od jednego do pięciu dni. Skala interwencji państwa była ogromna. Świadczy o tym notatka Antoniego Bidy, dyrektora Urzędu, z czerwca 1954 r. Nakazywał w niej zdjęcie ze stanowisk kilkunastu nieposłusznych księży i mianowanie wskazanych następców oraz import na województwo białostockie grupy duchownych pozytywnych.
Od decyzji można się było odwoływać... do Urzędu. Procedura odwoławcza rzadko bywała skuteczna. W 1961 r. na osiemdziesiąt spraw w związku bądź z odwołaniem, bądź brakiem zgody na nowe nominacje proboszczów tylko siedem z nich rozpatrzono pozytywnie.
Kolejnym frontem walki z Kościołem było przeciwstawianie się rozbudowie sieci parafii. W 1961 r. nie zezwolono na utworzenie żadnej parafii, pięć lat później na piętnaście wniosków odrzucono dwanaście, a w roku 1970 na 37 próśb zaakceptowano ledwie osiem. Regularnie też Urząd odrzucał co piąty wniosek kurii co do obsadzenia stanowisk proboszczów.
Kościół z potyczek z Urzędem nie zawsze wychodził przegrany. Stworzył system placówek i stanowisk czasowych, niepodlegających dekretowi. Według opracowań urzędu w 1966 r. było utworzonych aż 245 placówek spełniających funkcje parafii, a w ponad dwustu kościołach funkcje proboszczów spełniali księża pełniący obowiązki czasowo. Podobnie było z niektórymi stanowiskami biskupimi. Urząd więc alarmował: „Wyraźna tendencja do wykorzystywania wszelkich luk w obowiązującym dekrecie przez Episkopat oraz bezkarne jego naruszanie wskazuje na niezbędność dokonania poważnej nowelizacji dekretu, uniemożliwiającej uchylanie się przez Episkopat od jego postanowień oraz wprowadzającej sankcje za naruszenie dekretu”.
Wybór papieża Jana Pawła II dla komunistycznych władz był ogromnym szokiem i równie wielkim wyzwaniem. Niemal od chwili wyboru władze zdawały sobie sprawę, że przyjazd Ojca Świętego do Polski jest nieunikniony, choć – jak twierdził Kazimierz Kąkol – „upatrywały w tym wielkie niebezpieczeństwo dla swojej pozycji ideologicznej w polskim społeczeństwie”.
Urząd włączył się w pracę związaną z pielgrzymką. Polskie władze nie zgodziły się na pierwszy planowany termin, zmieniły listę miast, które papież miał odwiedzić. Ale ostatecznie na przyjazd Jana Pawła II w 1979 r. pozwoliły. Podobnie cztery lata później, w czasie stanu wojennego. Ówczesny dyrektor Urzędu Aleksander Merker pytany czy, to „zło konieczne”, odpowiedział nerwowo: „To pan powiedział”.
Oczywiście i tym razem Urząd miał wpływ na trasę pielgrzymki. Na pytanie o zezwolenie na podejście papieża pod Pomnik Ofiar Czerwca 1956 r. jeden z urzędników odpowiedział: „Zatrzymanie się Ojca Świętego przy krzyżach poznańskich zostawmy sobie na wizytę Jana XXIV lub Jana Pawła V za sto lat”.
Także trzecia wizyta, w 1987 r., była poprzedzona negocjacjami. Rząd chciał, by papież nie wypowiadał się w sprawach opozycji i poparł Społeczną Radę Konsultacyjną. Oba warunki zostały odrzucone, a chwiejący się komunistyczny rząd nie zdecydował się na konfrontację. Ocena pielgrzymki sporządzona przez pracowników PZPR, MSW i Urzędu była jednoznaczna: „Mentorski ton wobec problematyki, za którą odpowiadają władze państwowe, występowanie w imieniu ludzi pracy – +mówię do was i za was+ [...] papież zachowywał się w naszym kraju jak +polski książę+”.
Notatka była już jednak łabędzim śpiewem Urzędu i praktycznie jedną z ostatnich jego aktywności. Upadek komunizmu w Polsce UdsW przetrwał zaledwie o pięć miesięcy.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP