Miłośnicy opery w Nowym Jorku zgotowali wspaniałe przyjęcie Aleksandrze Kurzak i Arturowi Rucińskiemu. Sopranistka występuje w Traviacie Verdiego, a baryton w Cyganerii Pucciniego.
Dla Kurzak tytułowa postać kurtyzany Violetty okazała się triumfem, narodziła się gwiazda – podkreślił „New York Classical Review”. Zwrócił uwagę, że rola stanowi jedno największych wyzwań w repertuarze operowym.
„Kurzak sprostała temu, błyszcząc koloraturą w Akcie I i mocno wpłynęła na frazowanie, gdy losy i zdrowie jej postaci podupadły. Wypełniła swym głosem, wysokim lub niskim, w bolesnym pianissimo lub namiętnym forte, ogromną przestrzeń Met, bez cienia wysiłku” – ocenił w sobotę Classical Review.
Po premierze sezonu Traviaty, pod batutą Karela Marka Chichona, śpiewaczka powiedziała PAP, że występ był spełnieniem jej marzeń.
„Przyjęcie publiczności było absolutnie zjawiskowe. Podobnie odbiór ze strony kolegów na scenie, dyrekcji. Nigdy chyba nie byłam tak wzruszona, a przy ukłonach popłakałam się jak dziecko. Szczęście niesamowite. W przypływie emocji zaraz po spektaklu powiedziałam, że mogłabym skończyć teraz z moim zawodem. Czułam spełnienie osobiste, spełnienie marzeń, tego wszystkiego, o czym marzyłam przez dwadzieścia kilka lat kariery” – wyznała Kurzak.
Nowojorska produkcja Michaela Mayera ma charakter klasyczny. Jego inscenizacja utworu, opartego na Damie Kameliowej Alexandra Dumasa, rozgrywa się w trzech aktach. Centralnym elementem niezmienianych dekoracji ze ścianami pokrytymi liściastym filigranem jest łóżko. Mayer ucieka się do retrospekcji, a także onirycznych scen.
Bez natrętnego moralizatorstwa wygrywa wątek wzbudzającej dezaprobatę społeczną miłości nieszczęśliwej kobiety do Alfreda Germonta (tenor Dmytro Popov). Stało się to też dzięki postaci ojca Alfreda, ulegającego przeobrażeniu, od wzgardy do współczucia dla Traviaty. Wcielił się w niego baryton Quinn Kelsey.
Według Kurzak Traviata to kobieta nieszczęśliwa, udająca, że wszystko jest wspaniale. Jej postać, jak wszystkie inne w tej operze są kształtowane przez muzykę Verdiego. Zawarte jest w niej wszystko i trzeba z tego czerpać.
Traviata, podkreśliła śpiewaczka, nie zaznała miłości ani w ogóle prawdziwego uczucia w życiu. Została sprzedana jako kilkunastoletnia dziewczynka. Była wewnętrznie zraniona i zniszczona.
„Musiała być osobą o niezwykłych manierach, elokwencji, urodzie, co sprawiało, że każdy bogaty paryżanin chciał ją mieć dla siebie. Wydaje mi się, że każdy, kto przychodzi na Traviatę, ma jakieś wyobrażenie o tej roli. Dlatego często trudno jest sprostać oczekiwaniom publiczności” – wskazała polska sopranistka.
Z owacyjnym przyjęciem spotkał się także Artur Ruciński w roli malarza Marcela w Cyganerii. W drukowanym programie Met wymieniony jest na pierwszym miejscu. Uznał swój występ w rozmowie z PAP za jedną z przygód, którą zapamięta do końca życia.
„Mieliśmy spektakl po dwóch tylko próbach reżyserskich. (…) Było dużo stresu, który odszedł, jak już zaczęliśmy i wszystko potoczyło się pięknie” – zaznaczył w rozmowie z PAP polski baryton.
„Marcel jest jedną z niewielu pozytywnych postaci, którą śpiewam w moim repertuarze. Jest młodym malarzem, który od 20 lat nie może skończyć jednego obrazu, a na początku maluje Morze Czerwone. Ma jednak piękną duszę, kocha życie, jest też bardzo kochliwym człowiekiem, jeśli idzie o kobiety. Z przyjemnością zawsze wracam do tej roli” – mówił Ruciński.
Jego zdaniem w muzyce Pucciniego są wszystkie emocje, wystarczy tylko dać się jej porwać, wsłuchiwać się w to, co chciał przekazać w każdej scenie, w każdym momencie dramatycznym czy komediowym.
„Trzeba skupić na postaci, wydobyciu charakteru Marcela, pięknej frazy, pięknego legato. Rytm i muzyka nadają wszystkiemu kolorytu” - zapewniał.
Ruciński z estymą wypowiadał się o swoich scenicznych partnerach, a zwłaszcza tenorze Robercie Alagna w roli Rudolfa, którego nazwał gwiazdorem, kóry nie musi niczego udowadniać. Komplementował odtwarzającą Mimi sopran Marię Agrestę. Całą obsadę, a także dyrygenta Marco Armiliato nazwał fantastycznymi.
Alagna chwalił w rozmowie z PAP cudowną, klasyczną produkcję Franco Zeffirellego z bogatymi dekoracjami, chórem, baletem i tłumami na scenie. Uznał ją za poruszającą niczym sen.
„Kiedy podnosi się kurtyna musisz przenieść się w inny świat. Myślę, że opera powinna być właśnie taka” – przekonywał.
Odróżnił swoją postać poety od innych, reprezentujących w większości młodych ludzi, pełnych nadziei na przyszłość. Odkrywają, tłumaczył, trudy życia, a w pewnym momencie także śmierć. Przyznał, że kreowanie Rudolfa ma dla niego bardzo osobisty wymiar.
„Pod koniec opery nie mogę śpiewać. Kiedy Mimi kończy ostatnią frazę przywołuje to w mojej pamięci śmierć mojej pierwszej żony. Tak się dzieje zawsze. Nawet, jeśli usiłuję zachować zimną krew, jest to niemożliwe. Wszystko powraca. Znam ból spowodowany utratą kogoś, kogo kochasz. Jest to jakby moje życie” - akcentował.
Jak dodał, po raz pierwszy śpiewał Rudolfa 30 lat temu. Powrót do Met w tej roli po 24 latach nazwał niemal cudem. Bardzo pochlebnie wyrażał się o Rucińskim.
„Artur jest wspaniałym śpiewakiem, miłym człowiekiem, którego bardzo lubię, a dzisiaj też jakby częścią rodziny. (..) Jest to obecnie jeden z najlepszych na świecie barytonów o pięknym głosie. Możecie być dumni w Polsce z takiego artysty” - akcentował.
Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)
ad/ dki/