Syreny alarmu powietrznego zawyły w czwartek w chińskim mieście Nanjing (Nankin), otwierając uroczyste obchody 75. rocznicy masakry dokonanej tam przez Japończyków. Historia II wojny światowej utrudnia obu krajom naprawę wyjątkowo napiętych wzajemnych relacji.
W uroczystościach w Muzeum Masakry Nankińskiej wzięło udział około 9 tys. osób. Przy akompaniamencie chińskiego hymnu państwowego żołnierze w galowych mundurach wnieśli na scenę olbrzymie wieńce. Staruszkowie składali kwiaty pod kamienną ścianą, na której wyryto nazwiska wymordowanych, studenci i uczniowie zapalali znicze w hołdzie ofiarom, a buddyjscy mnisi z Chin i Japonii wspólnie intonowali sutry, modląc się o pokój na świecie.
Masakra nankińska trwała przez sześć tygodni po zajęciu Nankinu – ówczesnej stolicy Chin – przez Cesarską Armię Japońską 13 grudnia 1937 roku. Historycy nie są zgodni co do dokładnej liczby ofiar. Według większości źródeł Japończycy wymordowali w tym czasie 250-300 tys. chińskich cywilów i rozbrojonych żołnierzy. Ze względu na masowe gwałty i inne okrucieństwa na tle seksualnym, których dopuszczali się najeźdźcy, okres ten nazywany bywa również „gwałtem nankińskim”. Międzynarodowy Trybunał Wojskowy dla Dalekiego Wschodu ustalił, że zgwałcono wtedy w mieście co najmniej 20 tys. kobiet, w tym staruszki i małe dziewczynki.
Masakra nankińska trwała przez sześć tygodni po zajęciu Nankinu – ówczesnej stolicy Chin – przez Cesarską Armię Japońską 13 grudnia 1937 r. Historycy nie są zgodni co do dokładnej liczby ofiar. Według większości źródeł Japończycy wymordowali w tym czasie 250-300 tys. chińskich cywilów i rozbrojonych żołnierzy. Ze względu na masowe gwałty i inne okrucieństwa na tle seksualnym, których dopuszczali się najeźdźcy, okres ten nazywany bywa również „gwałtem nankińskim”.
Część japońskich historyków i nacjonalistów szacuje liczbę ofiar masakry na dużo niższą, a niektórzy – wśród nich ważni urzędnicy państwowi - uważają nawet, że w ogóle nie miała ona miejsca i jest fałszerstwem historycznym dokonanym na użytek chińskiej propagandy. Pogląd taki wygłosił np. w lutym br. mer Nagoi – siostrzanego miasta Nankinu - Takashi Kawamura, a kilka dni później publicznie zgodził się z nim ówczesny gubernator Tokio Shintaro Ishihara.
Przeciwko tego rodzaju opiniom świadczą jednak zeznania świadków, zachowane zdjęcia ofiar i materiały archiwalne, w tym artykuły prasowe pochodzące z japońskich gazet, np. te opisujące rywalizację dwóch japońskich oficerów o to, który pierwszy zetnie mieczem 100 chińskich głów. Świadectwo historyczne pochodzi również z zapisków i listów obecnych w mieście w czasie masakry ludzi Zachodu, w tym Niemca Johna Rabego, któremu członkostwo w hitlerowskiej partii NSDAP zapewniało nietykalność ze strony japońskich sojuszników Fuehrera, ale jednocześnie nie przeszkadzało mu protestować przeciwko bestialstwu agresorów i stawać w obronie chińskich cywilów.
Według chińskich mediów obecnie przy życiu pozostaje mniej niż 200 naocznych świadków tamtych wydarzeń. „Z roku na rok jest nas coraz mniej. Nie możemy nigdy zapomnieć historii” - apelował jeden z nich, obecny na czwartkowych obchodach 87-letni Li Zhong.
Mimo że Chiny i Japonia, będące odpowiednio drugą i trzecią największą gospodarką świata, połączone są obecnie siecią wzajemnych interesów handlowych i ekonomicznych, pamięć o zbrodniach wojennych wciąż odgrywa olbrzymią rolę w kształtowaniu relacji Pekin-Tokio. Chociaż Japonia niejednokrotnie przepraszała poszkodowane w wyniku jej agresji kraje azjatyckie, w chińskim społeczeństwie dominuje poczucie, że słowne przeprosiny nie są wystarczające.
Stosunki obu krajów są obecnie najgorsze od lat, a masowe antyjapońskie protesty, które przetoczyły się przez całe Chiny we wrześniu br., spowodowały zniszczenia i straty japońskich firm obliczane na 100 mln dolarów. Bezpośrednią przyczyną demonstracji i zamieszek był konflikt o bezludne wyspy Diaoyu (jap. Senkaku) na Morzu Wschodniochińskim, do których prawa roszczą sobie zarówno Pekin, jak i Tokio. Spór terytorialny rozbudził drzemiące w chińskim społeczeństwie resentymenty antyjapońskie, których źródłem jest japońska agresja w czasie wojny i zbrodnie dokonane na chińskiej ludności przez żołnierzy cesarskiej armii, w tym masakra nankińska.
Wielu Chińczyków czuje się oszukanych, ponieważ nie wszyscy autorzy wojennych zbrodni zostali postawieni przed obliczem sprawiedliwości. Niektórzy - tacy jak książę Yasuhiko Asaka, dowódca ataku na Nankin - uniknęli wojennego trybunału. Książę Asaka nie był sądzony ze względu na immunitet przyznany członkom japońskiej rodziny cesarskiej na mocy paktu zawartego przez tryumfującego amerykańskiego generała Douglasa MacArthura i kapitulującego cesarza Hirohito.
Zdaniem części ekspertów komunistyczne władze celowo podgrzewają konflikt z Japonią i stymulują chiński nacjonalizm, by skonsolidować społeczeństwo wokół jednopartyjnych rządów. Przeciwni tej opinii analitycy podkreślają jednak, że rosnący nacjonalizm może przynieść partii więcej szkody niż pożytku.
Według wielu specjalistów za podgrzewanie sporu odpowiadają nie rządy Chin czy Japonii, ale działania dyplomacji USA, które są zainteresowane osłabieniem wpływów obu azjatyckich krajów. „To nie chiński rząd i nie Japonia stymulują konflikt, ale Stany Zjednoczone. Zarówno chiński, jak i japoński rząd, chciałyby znaleźć sposób na wykluczenie wpływów USA i rozwiązać spór między sobą” - powiedział PAP komentator polityczny z Hongkongu Johnny Lau.
Z Kantonu Andrzej Borowiak (PAP)
anb/ akl/ ro/