Rozmowa, jaką w 2015 r. przeprowadził ze znanym poetą i z pisarzem Janem Polkowskim dziennikarz Piotr Legutko, ukazuje się dopiero pięć lat później. Diagnoza polskiej rzeczywistości stawiana przez poetę nie straciła jednak na aktualności, bo mówi on o doświadczeniu pokoleń Polaków oraz o wyzwaniach, którym wciąż na nowo stawiamy czoła.
„Grzesznicy na ogół zagłuszają sumienie. A ja odnoszę wrażenie, że jestem wyrzutem sumienia” – mówi dorastający w Nowej Hucie poeta, który w czasach PRL wcześnie zaangażował się w opozycyjną działalność i nigdy nie szedł na kompromis z władzą, a zwłaszcza cenzorem. „Byłem niezłomny w słowie i w ten sposób stałem się krępującym, niechcianym dowodem na to, że można było zrezygnować z próby ustawienia się w socjalistycznej rzeczywistości, pisać i żyć inaczej”.
Dlaczego znalazł się w opozycji i nie zgadzał się na cenzurowanie swej twórczości? „Głównymi sprawcami byli Chrystus i Żeromski” – odpowiada Polkowski. Bo – oprócz domu rodzinnego – wiara i lektury kształtowały jego wrażliwość.
O wyraźniejszą obecność właśnie takich niezłomnych osób w polskim życiu publicznym poeta ciągle się upomina. „Wielu ludzi, którym przyzwoitość i poczucie smaku nie pozwalało na uczestnictwo w kłamstwie, jest wymazywanych, wykreślanych z pamięci, bo nie mieszczą się w rzeczywistości, w której bohaterami naszej zbiorowej wyobraźni mają być zdrajcy. Już nie interesowni kombinatorzy, chwiejni lawiranci, mętni poputczycy, ale ostentacyjni zdrajcy, „ludzie honoru” – twierdzi.
Jan Polkowski, który jeszcze w podziemiu zaczął wydawać literacko-polityczną „Arkę”, a potem w 1990 r. został redaktorem naczelnym niezależnego dziennika - „Czasu Krakowskiego”, za swe zaangażowanie w bieżące redagowanie gazety zapłacił jednak wysoką cenę. Na dwadzieścia lat przestał pisać wiersze. Bo – jak tłumaczy - „poezja to sztuka, nie zarabianie wierszówką. Pisanie jest darem, a nie zawodem”. Wrócił do swego najważniejszego powołania dzięki pobytowi w szpitalu, gdy miał czas na refleksję i wytchnienie, a główną rolę odegrały w tym powrocie „Opatrzność, tajemnica istnienia, szept śmierci i ciemność języka”.
Konserwatysta Jan Polkowski bardzo krytycznie ocenia dzisiejszy stan „ducha” Polaków. „Umiarkowanie wyszło z mody. Za szykowny uchodzi radykalizm[…], a wojna kulturowa, ofensywa homoseksualna i feministyczna, antychrześcijańskie zacietrzewienie, destrukcja tradycji czy eksperymenty biogenetyczne na człowieku powodują, że podziały stają się coraz bardziej dramatyczne i głębokie”.
Co gorsza, według rozmówcy redaktora Legutki ludzie pióra uznali, że „lepiej nie opisywać Polski, bo a nuż temat zostanie uznany za oszołomski i nici z nagród, grantów i dotacji. Nawet problem religii, poszukiwania i spotkania z Bogiem zajmuje twórców, pod warunkiem wszakże, że to spotkanie ma miejsce w Ameryce lub w Rosji[…] W Polsce Bóg musi mieć zniekształconą twarz Rydzyka i nawiedzonej staruszki bigotki. Innej nie wolno pokazywać” – podsumowuje.
Polkowski nie godzi się także na „kolejną wersję bajeczki, że historia się skończyła – albo polska, albo europejska, albo globalna. Że wolność słowa nie jest zagrożona (chyba że prawica dochodzi do władzy), a przed nami tylko przemiły postęp i wyprane z metafizyki i ze śmierci coraz dłuższe, wygodne życie. Tymczasem historia wrze, kipi i oblewa naiwnych wrzątkiem. Zagrożenia dla wolności są takie, jakie znamy sprzed pięćdziesięciu i stu lat, tyle że wsparte technologią, która sprawia, że ludzka niewola paraduje w konsumenckich szatach arcywolności. W rzeczywistości kontrola elit nad ludem jest coraz szczelniejsza”.
Na czym polega dziś świadomość i odpowiedzialność konserwatysty? Nie chodzi tylko o to, by oddać głos raz na cztery lata. Konserwatysta „żyje po to, żeby rozumieć, przemyśleć dziedzictwo, które nam zostawili przodkowie, pomnażać zaczyn wyniesiony z domu czy ze szkoły, uprawiać ugór ducha. Chodzi także o świadome finansowanie inicjatyw, osób i instytucji, które są tego warte i nie są agenturami politycznej poprawności”. A takim działaniem może być np. zakup tygodnika czy paru książek, bo „nędza rynku ma swoje konsekwencje w odwadze twórców” – twierdzi.
Według poety „Polacy ciągle są skundleni, a polska świadomość dopiero raczkuje”. Tymczasem trzeba by opowiedzieć polski los. Zwłaszcza że nie jesteśmy wcale „brzydką panną bez posagu”.
„Nie powinniśmy uciekać od polskości w naszej opowieści z fałszywego powodu, że jest niezrozumiała, nieprzetłumaczalna i nieatrakcyjna. Kultura, która uważa samą siebie za niezrozumiałą i nieatrakcyjną, popełnia podwójne samobójstwo – nie wierzy w siebie i zapiera się siebie. To, co nam się wydarzyło przez ostatnie – dajmy na to – 100, a nawet ponad 200 lat, jest doświadczeniem unikatowym i cennym dla samowiedzy Europejczyków” – mówi Jan Polkowski. „To nie Francuzi czy Portugalczycy przeżyli dwa ludobójcze totalitaryzmy, zagładę elit, przemoc kłamstwa. Powinniśmy o tym opowiedzieć. Nie tylko językiem literatury. Społeczeństwa pozbawione lekcji naszego doświadczenia będą naiwne i bezbronne” - ostrzega. Sam na pewno to zadanie wypełnia.
Książkę „Ryzyko bycia Polakiem” opublikował Instytut Literatury przy wsparciu Fundacji Lethe
Ewa Łosińska
Źródło: MHP