Pawiak – już sama nazwa największego więzienia gestapo budziła przerażenie u tych, którzy zdawali sobie sprawę, co działo się z przebywającymi w nim więźniami. Wśród przetrzymywanych tam ludzi były także dzieci, które przyszły na świat już za kratami albo trafiły na Pawiak z zatrzymanymi przez hitlerowców matkami.
Sylwia Winnik spotkała się z tymi najmłodszymi więźniami. Opowiedzieli jej o swoich przeżyciach, które samodzielnie zapamiętali albo znają z przekazu rodziców. Ich relacje złożyły się na książkę „Dzieci z Pawiaka”.
Jedną z osób, z którymi spotkała się autorka, była Anna Czubatka. Przyszła ona na świat w więziennym szpitalu. Wcześniej porody ciężarnych więźniarek odbywały się w tzw. szpitalach wolnościowych, ale odkąd kilku młodym matkom udało się dzięki temu uciec, gestapowskie władze nakazały rodzić im na tzw. Serbii, czyli na oddziale kobiecym Pawiaka. Gdy dzieci przychodziły na świat, więźniarki trafiały z nimi do celi dla matek, w której panowały w miarę przyzwoite warunki. Na pewno znacznie lepsze niż w normalnych celach, w których przetrzymywano po czterdzieści kobiet śpiących pokotem na rozkładanych na noc siennikach. Było tak ciasno, że gdy jedna chciała się obrócić, musiały to robić wszystkie. Mama Anny Czubatki, Marianna Tartanus, właśnie w takich warunkach spędziła ostatnie miesiące ciąży.
Gdy rozpoczął się poród, więźniarki wezwały strażniczkę. – Ona zabrała mamę na blok szpitalny. A ja przez całą noc nie chciałam się urodzić. Jakbym przeczuwała, że jestem w strasznym miejscu, w którym dzieci nie powinny przychodzić na świat – opowiada Sylwii Winnik bohaterka jej książki, która na Pawiaku spędziła trzy miesiące. Jej mama przebywała w celi z Marią Rutkiewicz, która w podobnym czasie urodziła bliźniaki, Małgosię i Jasia. Wieść o narodzinach dzieci przekazywano sobie z ust do ust, gdyż to, że przeżyły, było prawdziwym cudem. Ich skazaną na śmierć matkę oprawcy katowali jeszcze w ósmym miesiącu ciąży. Na szczęście trzem lekarkom – Annie Czuperskiej, Irenie Kononowicz oraz Ludwice Tarłowskiej – udało się przekonać Niemców, że u Marii rozpoczęły się bóle porodowe i zabrać kobietę do szpitala.
Zresztą dzięki odwadze pielęgniarek i lekarzy uratowano także inne maluchy, które trafiły na Pawiak. Tak jak Jana Herbuta-Heybowicza, aresztowanego z mamą w 1940 r. w wieku trzech miesięcy. Chłopiec spędził w więzieniu dwa pierwsze lata swojego życia, raz po raz trafiając pod opiekę medyków, gdyż chorował na zapalenie płuc, zapalenia zatok, dwukrotnie też przechodził czerwonkę i ropne zapalenie ucha. Nic w tym dziwnego, żył przecież w strasznych warunkach. – Mama opowiadała, że „okres pieluch” był dla niej szczególnie uciążliwy. Jeśli udało się jej nawet wyprać pieluchy w misce z wodą w celi, nie miała gdzie ich wysuszyć. Robiła to, ogrzewając je własnym ciałem. A mnie i tak z odparzeń piekł tyłek, co manifestowałem krzykiem i płaczem. To zapewne budziło niezadowolenie innych matek i dzieci z celi na Serbii – mówi były więzień, w którego pamięci zostały na szczęście tylko migawki z tego okresu.
W przeciwieństwie do Longiny Niedziałek dziewczynka trafiła na Pawiak z rodzicami i rodzeństwem w wieku dwunastu lat. Rodzinę aresztowano po zamachu na Kutscherę, w którym uczestniczył ich kuzyn. – Kiedy przyszli po nas gestapowcy, była noc. Pamiętam, jak nas wyciągali z domu. Nie pozwolili nam się nawet ubrać. Wyszliśmy w piżamach. Na podwórku zrobił się tłok. Stało tam kilkunastu gestapowców. Porozumiewali się z nami przez tłumacza, po czym wpędzili nas do „budy”. Był mróz. Miałam gołe ręce i odkryte stopy – wspomina w książce Longina Niedziałek.
Dziewczynka była przez gestapo przesłuchiwana, choć, jak przyznaje, nikt jej nie bił. Niemcy podpuszczali ją tylko, sugerując, że pewnie jej starszą, piękną siostrę odwiedzało dużo chłopców. W ten sposób chcieli się od dziecka dowiedzieć, kto bywał w ich domu. Ale Longina była bystra i odpowiedziała, że jej siostra jest brzydka i nikt się nią nie interesuje. Kiedy Niemcy ocenili, że dziewczynka do niczego się im nie przyda, postanowili ją zwolnić z Pawiaka. Tego dnia, gdy opuściła celę, ostatni raz widziała swoją mamę, która zginęła w obozie koncentracyjnym Ravensbrück. – W tej chwili moje życie zostało uratowane. W tej chwili straciłam wszystko – wyznaje rozmówczyni Sylwii Winnik, a ona sama dodaje, że po raz kolejny, po książce „Dziewczęta z Auschwitz”, sięga po temat związany z dramatem ludzi podczas II wojny światowej, ponieważ są to ostatni świadkowie historii. – Nikt później nie opowie nam już, jak było naprawdę – dodaje autorka „Dzieci z Pawiaka”.
Magdalena Szumiec
Źródło: MHP