75 lat temu przed niewiele wcześniej odbudowanym kinem „Palladium” w Warszawie od godzin rannych gromadził się tłum. Ludzie nie stali w kolejce spokojnie – prasa donosiła o awanturach, a nawet bójkach. Podobnie było w kolejnych dniach i przed innymi kinami.
Temperatura była na tyle wysoka, że sale musiała ochraniać milicja. Tak z przytupem 8 stycznia 1947 r. na ekrany weszły „Zakazane Piosenki”, pierwszy nakręcony po wojnie polski pełnometrażowy film fabularny.
Afisz i taśmy od szabrownika
„Zabroniona piosenka, przybrana w niezgrabne rymy, była często zwycięskim konkurentem propagandowych ryków oszalałej tuby Goebbelsa. Dziś chcemy ją odnaleźć i utrwalić na taśmie. Zwracamy się do wykonawców zabronionych piosenek z okresu okupacji, by przypomnieli sobie swój repertuar i zgłaszali się do Filmu Polskiego” – gdy tej treści ogłoszenie pojawiło się w prasie oraz na murach Warszawy we wrześniu 1945 r. - nikt łącznie z pomysłodawcami, nie mógł pewnie przewidzieć, że właśnie zaczyna pisać się historia polskiego kina.
Pomysł dokumentu długo rodził się w głowie Ludwika Starskiego (ojca nagrodzonego Oscarem Allana Starskiego). „W czasie okupacji myślałem o zrobieniu dokumentalnego filmu poświęconego warszawskim piosenkom. Do tego przyszłego filmu zbierałem piosenki, jakie wtedy śpiewano na warszawskiej ulicy. Potem, już w Łodzi po wyzwoleniu, zaszedłem któregoś dnia do Leonarda Buczkowskiego (mieszkaliśmy w tym samym domu) i zaproponowałem ten film, a ponieważ zamysł mu się spodobał, zabrałem się do pisania 300-metrowego dokumentu”.
Prace ruszyły z kopyta i przerosły oczekiwania twórców. 30 września pismo „Film Polski” donosiło: „Reżyser L. Buczkowski rozpoczął realizację nowego filmu średniometrażowego (...). Będzie to film kompozycyjny o charakterze muzycznym, w którym ujrzymy dobrze wszystkim znane typy śpiewaków ulicznych, wykonujących zabronione piosenki w tramwajach, pociągach na podwórkach itp.”
Choć nabór napotykał pewne trudności, choćby związane z prawami autorskimi, przebiegał dość szybko. „Wystarczyło odnaleźć kilku autentycznych wykonawców później oni informowali nas o następnych. (...) W Zakazanych piosenkach śpiewają autentyczni warszawscy chłopcy, nie aktorzy” – wspominał Starski.
To nie zdobycie materiału okazało się głównym problemem filmu, a środki do realizacji. „Film ten był robiony w bardzo trudnych warunkach – opowiadał Adolf Forbert, autor zdjęć do filmu - Myśmy nie mieli na przykład materiału na cały obraz. Taśmę filmową zdobywaliśmy rozmaitymi sposobami: kupowaliśmy ją w komisach, u szabrowników i nawet przypadkowych ludzi, którzy nam przynosili pudełka z taśmami”.
Ekipa nie posiadała też m.in. aparatury do nagrywania dźwięku na osobną taśmę. Trzeba było więc nagrywać piosenki wcześniej i odtwarzać je podczas kręcenia poszczególnych scen, a aktorzy i muzycy tylko udawali ich wykonywanie. Wszystko było rejestrowane kamerą owiniętą kołdrą, by zminimalizować szumy.
Także kamer było mało – filmowcy mieli dwie. Jedną do nagrywania filmów niemych znaleziono w siedzibie Hansa Franka w Krakowie. Druga była zdobyczą wojenną – zdobyli ją w Niemczech filmowcy z „Czołówki Filmowej Wojska Polskiego” przygotowujący kroniki wydarzeń wojennych. Ważyła 40 kg i miał możliwość rejestracji dźwięku.
Brakowało też środków na kostiumy – większość aktorów musiała grać we własnych strojach. „Ktoś mi kiedyś zarzucił, że paraduję po Warszawie w kostiumie z ‘Zakazanych piosenek’, żeby wszyscy mnie od razu rozpoznawali. A ja po prostu nie miałam nic innego!” - opowiadała Danuta Szaflarska.
Dokument – fabułą
Już pierwsza wersja filmu była w zamyśle fabularyzowanym dokumentem. Historię piosenek miał przedstawiać ich zbieracz, kolekcjoner antyniemieckiej ulicznej twórczości muzycznej, który zgłosił się do wytwórni filmowej.
O stworzeniu filmu fabularnego nowa władza myślała już od pewnego czasu. Na filmowej tapecie były takie projekty jak „Robinson Warszawski” i „Dwie godziny”. Scenariusz do tego pierwszego napisali Jerzy Andrzejewski i Czesław Miłosz w oparciu o wspomnienia kompozytora Władysława Szpilmana. Drugi był dziełem Ewy Szelburg-Zarembiny i Jana Marcina Szancera. Notabene ten drugi został nakręcony ostatecznie w 1946 r., ale na ekrany trafił dopiero w 1957 r.
Nie do końca wiadomo jak dokument stał się fabułą. Według jednej wersji klamka zapadła 4 grudnia 1946 r. podczas spotkania ministra informacji z ekipą filmową, inna mówi o tym, że decyzję podjęto podczas kolaudacji.
Zmiany w scenariuszu i dostosowanie go do potrzeb fabuły zajęły Starskiemu zaledwie trzy tygodnie. Wprowadził postacie indywidualnych bohaterów, a epizody z ich życia służyły do łączenia piosenek.
Zatrudnieni zostali też aktorzy – do głównych ról Danuta Szaflarska i Jerzy Duszyński.
Do dokręcania zdjęć przystąpiono w maju 1946 r.
Większość filmu powstała w Łodzi – w studiu i plenerach. Na ulicy Łąkowej zrekonstruowano trzy ulice warszawskiego centrum. Po ok. 2 miesiącach ekipa przeniosła się do Warszawy – tam kręcono sceny w zrujnowanym mieście w tym wejście niemieckich żołnierzy do stolicy czy walk w czasie powstania.
„Kilka ujęć do filmu trzeba było nakręcić w Warszawie. Między innymi te obrazujące Powstanie – wspominała Szafrańska - Nasz operator to był dzielny człowiek. Nie zapomnę jednak, jak się kulił za kamerą, gdy grający główną rolę Jerzy Duszyński strzelał w jego stronę. Nie było przecież ślepej amunicji. Bo i skąd. Naboje były ostre. Gdyby Duszyńskiemu drgnęła ręka doszłoby do prawdziwego nieszczęścia. Tu nakręcono również słynną scenę hitlerowskiej defilady w Alejach Ujazdowskich, kamera ustawiona była we włazie do kanału. A Niemców zagrali autentyczni jeńcy wojenni z obozu na Polach Mokotowskich”
Były też chwile wyciskające łzy z oczu – dodaje aktorka. „Podczas zdjęć realizowanych w Warszawie, na gruzach, nie było żywego człowieka. Mieliśmy opaski jak powstańcy. Nagle zjawiła się staruszka, mówiąc: - Nie widzieliście Franka? Mojego syna. Wyszedł do powstania i jeszcze nie wrócił".
Zdjęcia ukończono w sierpniu 1946 roku, dokładnie dwa lata po powstaniu. Na montażu do filmu wmontowano także fragmenty dokumentalnych kronik m.in. niemieckich samolotów bombardujących Warszawę w 1939 r.
Premiera i poprawki
Premiera wzbudziła prawdziwą sensację. Jeszcze w czasie kręcenia filmu ukazał się pierwszy numer czasopisma „Film”. Na okładce umieszczone zostało zdjęcie Szaflarskiej, wewnątrz był długi wywiad z aktorką. Pismo sprzedało się jak ciepłe bułeczki.
A premiera?
„Szturm na ‘Zakazane Piosenki’. Dantejskie sceny przed kinami. Niezwykła inwazja widzów. Bójki i trzaskanie szyb” – pisały gazety o pierwszym seansie. Jak donosił „Express Wieczorny” pierwsi chętni przed kasami kina Palladium pojawili się już przed południem. W kolejce doszło do kilku bójek. Podobnie było w kolejnych dniach, gdy film trafił także do innych warszawskich kin. Doszło do tego, że seanse musiała ochraniać milicja.
Reakcja publiczności na film była równie żywiołowa. Starski wspominał, że podczas seansu widzowie płakali. „Film nad którym płacze cała Warszawa” – tak pisze o „Zakazanych Piosenkach” jeden z dzienników stołecznych. To prawda” – relacjonował jeden z łódzkich dzienników .
Nie wszyscy byli jednak entuzjastami.
"Wczoraj byłam z Kazią na filmie ‘Zakazane piosenki’. Fatalnie zły film – pisze w „Dziennikach” Maria Dąbrowska - Głosy dudniące i tak niewyraźne, że większość tekstu jest zupełnie niezrozumiała. Kilka zdjęć pięknych, kilka scen dobrych - to wszystko. Tekst odpowiednio przyprawiony. Piosenki pozmieniane: zamiast Odbudujemy Polskę od morza do morza - Odbudujemy Polskę od gór aż do morza; zamiast Siekiera, motyka bimbru szklanka - siekiera, motyka, piłka, szklanka (bo bimber zakazany); zamiast Nie było, nie było Polsko, szczęścia w Tobie - Nie było, nie było, Polsko, dobra w Tobie. Koniec - apoteoza wzięcia Warszawy przez Sowiety i armię kościuszkowską."
Jerzy Waldorff, dziennikarz muzyczny skwitował krócej. „W ogólnej ocenie film jest ckliwym kiczem, pod najniższe gusty publiczności”. Adam Ważyk zarzucał mu zbyt łagodne pokazanie okupacji i korzystanie z przedwojennych praktyk branży. Film niezbyt spodobał się też nowej władzy. Głównie z powodu „odchyleń ideologicznych”. „Co robią w filmie paniczyki. Gdzie lud gdzie wielki sabotaż?” - pisał „Film” w lutym 1947 r.
Po kilku miesiącach wyświetlania „Zakazane piosenki” zostają na żądanie Ministerstwa Informacji i Propagandy zdjęte z ekranów, a komisja ds. Filmu przy PPR kieruje go do poprawy. Z pierwotnej wersji filmu długości 3 tys. m. wycięta zostaje prawie jedna trzecia – w sumie ok. 800 m taśmy (czyli 26 minut). Dokrętki mają 850 m. Główny bohater opowiada historie piosenek nie pracownikom studia filmowego, a przyjacielowi żołnierzowi, repatriantowi z Anglii. Dodano też sceny pokazujące okrucieństwo Niemców – m.in. zabójstwo chłopca, czy harmonisty na oczach dziecka.
Premiera ostatecznej wersji odbyła się w 1948 r.
Zmiany nie zaszkodziły popularności filmu – według różnych danych w kinach obejrzało go od 10 do 15 milionów widzów, a Szaflarska z Dudzińskim stali się niezwykle popularni. "Zaczęło się szaleństwo. Ludzie podchodzili na ulicach i chcieli z nami rozmawiać. A dziewczyny po prostu rzucały się na Jurka" – opowiadała Szaflarska.
Łukasz Starowieyski