Najważniejszą siedzibę polskich władców, przez wieki serce Polski, przedstawia dr Anna Grochowska, historyk literatury i sztuki, badaczka cracovianów, opisując rangę i mit Wawelu w latach 1795-1918 – czasach narodowej niewoli. Autorka wykorzystuje obszerny materiał literacki i historyczny, by zaprezentować święte wzgórze czytelnikowi w atrakcyjny sposób.
Wzgórze Wawelskie w Krakowie, a przede wszystkim stojące na nim zamek królewski i katedra, symbole naszej historii majestatu i tradycji państwa, a także religii, miały znaczenie nawet wtedy, gdy Polski oficjalnie na mapie nie było. To Wawel stał się dla Polaków miejscem, w którym wspólnota narodowa przetrwała i z którego czerpała siłę pod zaborami.
Anny Grochowska pisze o Wawelu z pasją. Jak czytamy w przytoczonym we wprowadzeniu cytacie z prof. Franciszka Ziejki, byłego rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, od tysiąca lat właśnie tu, na Wawelskim Wzgórzu, Polak mógł zawsze poczuć się Polakiem.
To wzgórze w wieku XIX nazywane było w literaturze kroniką dziejów ojczystych, polskim Akropolem, kalwarią narodową czy matką narodu. Te określenia wyrażały przede wszystkim wiarę w polskość nawet w smutnych czasach rozbiorów. Do dziś z Wawelem kojarzą się wartości historyczne i narodowe niezwykłej wagi. Autorka przedstawia więc wizerunek Wawelu w literaturze, piśmiennictwie i sztuce jako miejsca świętego dla Polaków.
Każde miasto może być miejscem szczególnym dla jego mieszkańców. Ale to Kraków wraz z Wawelem jako centrum ma takie znaczenie dla wszystkich rodaków – podkreśla Grochowska. Niezwykłemu wzgórzu udało się przetrwać w sercu narodu nawet degradację jego roli. A ten dramatyczny okres zaczął się wraz z przeniesieniem siedziby królewskiej do Warszawy w 1609 . W epoce naszej niewoli był zresztą Zygmunt III Waza opisywany jako ten, który dopuścił się zdrady wobec świętości tego miejsca – czytamy w książce.
Świątyni polskości nikt nie mógł jednak lekceważyć, bo miało to opłakane skutki. Gdy ostatni monarcha Rzeczypospolitej przerwał tradycję koronacji wawelskich, nie wróżyło to niczego dobrego - uznało wielu naszych rodaków.
Stanisław August Poniatowski włożył koronę w kolegiacie św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Tam przewieziono też insygnia koronacyjne. Owo zignorowanie wielowiekowej tradycji (w dodatku koronowany nie miał na sobie w tej ważnej chwili polskiego stroju, lecz - hiszpański) symbolicznie powiązano z szybką utratą przez Polskę niepodległości. Król wszak ostentacyjnie sprzeniewierzył się świętości.
Wawel, opisywany nierzadko z perspektywy mitów, wierzeń i legend, jawił się także wielu Polakom wręcz jako istota przypominająca bóstwo karzące tych, którzy usiłują je zlekceważyć czy sprofanować – wskazuje autorka.
A czasy były niełatwe. Jeszcze za czasów ostatniego monarchy w skarbcu królewskim na Wawelu znajdowało się sześć koron, cztery berła, trzy jabłka i Szczerbiec. Skarby i kosztowności poginęły lub zostały skradzione w czasie wojen.
W 1794 r. po klęsce wojsk Kościuszki pod Szczekocinami siły pruskie zaczęły się przygotowywać do zajęcia Krakowa i rabunku Wawelu. By dostać się do skarbca, sprowadzono nawet z Wrocławia ślusarza.
O wywiezione insygnia narodowe zaczęto się upominać dopiero od 1807 r., czyli w czasie traktatu w Tylży. Natomiast po koronacji cara Mikołaja I na króla Polski Prusacy rozpowszechniali nieprawdziwą wersję wydarzeń, jakoby to sami Polacy wykradli regalia.
Za czasów króla Poniatowskiego dochodziło zresztą i do innych profanacji – w 1767 r. Komisja Skarbowa wydała zgodę na umieszczenie na Wawelu fabryki tabacznej.
Potem bywało jeszcze gorzej - w marcu 1798 r. ukazał się dekret, który przeznaczył wzgórze wawelskie na koszary wojsk austriackich. W dodatku komendant zamku Johann Gabriel Chasteler doradzał wiedeńskim władzom, by nekropolię grobów królewskich przenieść do kościoła św. Piotra i Pawła w Krakowie. Polacy mieli dzięki temu „łatwiej zapomnieć o nagrobkach swoich królów”. Te przewidywania nigdy się nie spełniły. Pamięć narodu przetrwała.
Na zamku królewskim ulokowano jednak w XIX stuleciu szpital choleryczny, a także Dom Pracy Przymusowej, czyli rodzaj zakładu karnego. Profanacji było zresztą dużo więcej, w tym tych związanych z otwieraniem grobowców królewskich. A jednak Święte wzgórze przetrwało niewolę i po latach wróciło do dawnej świetności.
Znowu radośnie brzmiał dzwon Zygmunta, także chętnie opisywany w polskiej literaturze i poezji. Jak pisał w poemacie „Dzwon wawelski” z 1841 r. Edmund Wasilewski: „On mówił: Mam pierś spiżową, jak piersi mego narodu, serce żelazne… Jam głową wszystkich dzwonów tego grodu…”.
Czytelnik jest oprowadzany po świętym wzgórzu wawelskim przez ekspertkę, która zresztą wcześniej poświęciła temu sercu narodu pracę doktorską, obronioną w 2019 r. pod kierunkiem prof. Ziejki. Otrzymała też za nią Nagrodę Miasta Krakowa.
Ewa Łosińska
Źródło: MHP