Lubię próbować różnych rzeczy. Nie jestem profesjonalnym filmowcem. Uważam się za amatora. Po części, dlatego, że to słowo łączy się z miłością do sztuki, a profesjonalista oznacza „robię to dla pieniędzy” – mówi o sobie Jim Jarmusch. Amerykański reżyser kończy w niedzielę 70 lat.
Zapytany kilka lat temu o rady dla młodych twórców, Jarmusch odpowiedział, że nie uważa się za dobrego nauczyciela, a najwięcej daje praktyka. "Wychodzę z założenia, że trudno się zgubić, jeśli nie wiemy, dokąd zmierzamy. Tak więc prawdopodobnie film wymaga sporo planowania, ale przez cały czas trzeba polegać na własnej intuicji. Najważniejszą radą, jaką mógłbym dać młodym filmowcom, jest to, że wasze błędy są bezcenne. Nie powinniście się wstydzić, że je popełniacie, ponieważ uczymy się na błędach. A kiedy coś mi wychodzi, zawsze wydaje mi się to dość tajemnicze. Może dlatego że nie mam zbyt analitycznego charakteru. Ufam intuicji" – podkreślił reżyser w nagraniu opublikowanym na profilu IUCinema na YouTube.
Jim, a właściwie James Robert Jarmusch urodził się 22 stycznia 1953 r. w położonym w północnym Ohio Cuyahoga Falls w rodzinie recenzentki filmowej i teatralnej Ruth Elizabeth oraz biznesmena Roberta Thomasa Jarmuscha. Dzięki swojej mamie szybko zainteresował się kinem, jednak jego największym marzeniem było zostanie pisarzem. Dlatego zdecydował się na studia literaturoznawcze w Columbia University. "Podczas ostatniego roku studiów wyjechałem na wymianę studencką do Paryża. Wróciłem niedouczony, ponieważ w Paryżu odkryłem kinematografię. Większą część pobytu spędziłem w kinie. Oglądałem filmy z Japonii, Indii, klasyczne hollywoodzkie produkcje, których wcześniej nie znałem. Pochodzę z Ohio, mieszkałem już wcześniej w Nowym Jorku, ale tylko przez rok. Możliwość zobaczenia tylu filmów była dla mnie wielką sprawą" – wspomniał w tym samym wywiadzie.
Po ukończeniu studiów w 1975 r. i powrocie z Paryża Jim zaczął zarabiać na życie jako muzyk. W latach 80. śpiewał i grał na klawiszach w nowofalowych zespołach. Był samoukiem, dla którego sceniczne występy stały się najlepszą odskocznią od filmu. Obecnie ma na swoim koncie kilka albumów studyjnych i współpracę z holenderskim lutniarzem Jozefem van Wissemem. Chętnie obsadza muzyków w swoich filmach. Wystąpili u niego m.in. Iggy Pop, Tom Waits i John Lurie. "Muzyka jest może najczystszą formą ludzkiej ekspresji. Pewnie mógłbym żyć w świecie, w którym nie istnieje kino, ale nie potrafię wyobrazić sobie życia bez muzyki. Uwielbiam robić filmy, bo one mają w sobie wszystkie formy – dźwięk, fotografię, słowo pisane, grę aktorską, styl, kolory. Ale muzyka jest tą najgłębszą" – przyznał twórca w rozmowie z Red Bull Music Academy.
Jako reżyser zadebiutował w 1980 r. filmem "Nieustające wakacje", który sfinansował ze środków stypendialnych. Głównym bohaterem obrazu był przedstawiciel post punkowego pokolenia – młody, bezdomny i bezrobotny Amerykanin tułający się po ulicach Nowego Jorku. Uznanie zapewnił Jarmuschowi komediodramat "Inaczej niż w raju" o kobiecie, która przybyła do USA z Europy Wschodniej. Otrzymał za niego Złotą Kamerę na festiwalu w Cannes, Złotego Lamparta dla najlepszego filmu w Locarno i nagrodę specjalną jury w Sundance. "Jest w tym filmie coś bardzo amerykańskiego, a jednocześnie nietradycyjnego. To wynika ze sposobu, w jaki piszę. Zamiast znaleźć historię, którą chcę opowiedzieć, a później dodawać szczegóły, najpierw zbieram szczegóły, które następnie tworzą całość. Mam temat, nastrój, bohaterów, ale nie linię fabularną. Najbardziej ekscytuje mnie, gdy historia zaczyna układać się sama" – wyjaśnił w portalu Film Comment.
Pozycję Jima umocnił zrealizowany w 1986 r. "Poza prawem" o trzech mężczyznach z więziennej celi oraz "Mystery Train" z akcją osadzoną w małym hotelu w Memphis, rodzinnym mieście Elvisa Presleya. Ten drugi tytuł przyniósł mu w 1989 r. nagrodę w Cannes za największy wkład artystyczny. W latach 90. światło dzienne ujrzała "Noc na Ziemi", w której splótł losy taksówkarzy z różnych miast świata, oraz doceniony Europejską Nagrodą Filmową "Truposz" z Johnnym Deppem w roli głównej. W kolejnych dekadach stworzył "Kawę i papierosy", film złożony z 11 kawiarnianych epizodów, oraz "Tylko kochankowie przeżyją", w którym ukazał parę wampirów pogrążonych w egzystencjalnym kryzysie. "Gatunki to tak naprawdę tylko ramy. Możesz w nich umieścić co tylko chcesz. Właśnie dlatego są tak atrakcyjne. +Tylko kochankowie przeżyją+ to historia miłosna. Tak się złożyło, że przydarzyła się wampirom. To był mój sposób na opowieść o całkowitej akceptacji drugiej osoby, kochaniu kogoś za to, kim jest, ze wszystkimi wadami. Nie jestem hierarchiczny, jeżeli chodzi o filmy. Lubię wszystkie gatunki" – zaznaczył w rozmowie z Rolling Stone.
W ostatnich latach Jarmusch zrealizował dokument "Gimme Danger" o The Stooges i Iggym Popie, z którym od lat utrzymuje przyjacielskie relacje, a także komediodramat "Paterson" o piszącym wiersze kierowcy autobusu. W 2019 r. w canneńskim konkursie głównym zaprezentował swoje najnowsze dzieło, zombie-komedię "Truposze nie umierają" poruszającą kwestię skażenia planety. "Często bohaterami moich filmów są outsiderzy, którzy nie chcą dostosować się do świata. W +Paterson+ wprawdzie należą do tego świata, ale szukają różnych możliwości, by dać ujście swojej kreatywności. Przez ostatnich 10 czy 20 lat ćwiczyłem tai chi. Podczas zajęć uświadomiłem sobie, że kiedy byłem młody, próbowałem powstrzymać wiele rzeczy. To było trudne. Dzięki sztukom walki pozwoliłem sobie na to, by niosła mnie energia" – powiedział, cytowany przez The Guardian.Reżyser, który w niedzielę kończy 70 lat, nie planuje zwalniać tempa. "Lubię próbować różnych rzeczy. Nie jestem profesjonalnym filmowcem. Uparcie uważam się za amatora. Po części dlatego, że to słowo łączy się z miłością do sztuki, a profesjonalista oznacza +robię to dla pieniędzy+. Nie chcę tytułować się mianem +artysty+. Po prostu w twórczy sposób przetwarzam rzeczy, które mnie inspirują. Niektórzy filmowcy potrzebują zróżnicowanych form ekspresji, innym wystarczy jedna. Ja to szanuję. Przez pewien czas też zajmowałem się tylko filmami, ale w końcu uświadomiłem sobie, że moja prawdziwa praca to coś więcej" – podsumował na łamach The Creative Independent. (PAP)
autorka: Daria Porycka
dap/ aszw/