31 sierpnia 1974 roku o godz. 21.33 odjechał z Radzymina do Warszawy ostatni pociąg wąskotorowy. Żegnali go mieszkańcy, orkiestry strażackie i ekipa telewizyjna. Dzień później rozpoczęto fizyczną likwidację ciuchci mareckiej. Kursującą kolejkę można wciąż oglądać w teledysku Skaldów.
"Komunikacja na świecie poczyniła w ostatnich kilku dziesiątkach lat spore postępy. Nastała epoka odrzutowców, rakiet, sputników i tym podobnych strasznych lokomocji" - napisał Olgierd Budrewicz w książce pt. "Praga" (1964). "Na linii Warszawa-Radzymin kursuje nadal wehikuł, do którego bez lęku wsiadłby pan Bolesław Prus" - dodał.
Pracujący na kolejce od 1921 roku Piotr Kwiatkowski, konduktor numer 11386 - opisany przez Budrewicza - "nie lubi głupich porównań z samolotami i innymi tam wynalazkami. Uważa, że właściwą miarą postępu jest fakt, iż kolej radzymińską ogrzewa się parą, a w kalwaryjskiej (nieistniejąca już dziś kolejka wąskotorowa z Warszawy Południowej do Góry Kalwarii - PAP) trzeba jeszcze w każdym wagonie w piecu palić".
Ciuchcia marecka nie zawsze była retro. "Kolej wązkotorowa markowska zaprowadziła już na całej linii komunikacyę telefoniczną. Aparaty znajdują się na stacyi głównej w Targówku, Drewnicy, Markach, Pustelniku, Radzyminie" - informował "Kuryer Codzienny" 17 lipca 1899 roku.
Telefon do Radzymina dotarł więc przed kolejką - 31 sierpnia 1899 roku. 125 lat temu "Kuryer Codzienny" donosił, iż "bieg pociągów osobowych i towarowych na kolei markowskiej do Radzymina jeszcze się nie rozpoczął, ponieważ zarząd kolei oczekuje przybycia komisyi odbiorczej, która wyda pozwolenie na otwarcie ruchu. Obecnie pociągi dochodzą tylko do Czarnej Strugi". Oficjalnie pierwszy pociąg z Targówka dojechał do Radzymina 15 września 1899 roku
Z odejmowania podanych wyżej liczb wynika, że wąskotorowa kolej z Warszawy do Radzymina i z powrotem jeździła 75 lat - prawie, bo bez dwóch tygodni.
Pomysł wybudowania wąskotorowej linii kolejowej łączącej Warszawę z Markami, później również z Radzyminem, zrodził się w ostatnich latach XIX wieku - z ekonomicznej potrzeby. Pomiędzy Radzyminem i Warszawą było wiele zakładów ceramicznych, cegielni, żwirowni a także przędzalnia. Linia kolejowa mogła usprawnić transport towarów w sytuacji, gdy wcześniej wszystkie produkty przewożono do miasta furmankami, co w okresie jesiennych opadów czy wiosennych roztopów było niezwykle trudne i kosztowne.
Jak podał w swej książce pt. "Kolejka marecka" Bogdan Pokropiński (1934-2024), inicjatorem budowy kolei radzymińskiej był inżynier komunikacji Adam Dzierżanowski, współpracujący przy tym przedsięwzięciu z kupcem Manasem Rybą oraz farmaceutą Julianem Różyckim - założycielem słynnego praskiego bazaru. Na początku 1896 roku rozpoczęto starania o zgodę na budowę kolei wąskotorowej z Warszawy do Marek. Uzyskano ją w marcu i już do maja ułożono prawie 7,5 km toru. Równocześnie ubiegano się o zgodę na przedłużenie kolei do Radzymina. Jeszcze przed uzyskaniem aprobaty władz zaczęto układać torowisko do Pustelnika.
4 sierpnia 1901 roku oddano do użytku dworzec przy ul. Stalowej do którego doprowadzono linię tramwaju konnego. "Od tej pory kolejka marecka wchodziła do miasta i była skomunikowana z tramwajami miejskimi, co było ogromnym udogodnieniem dla pasażerów" - napisał Pokropiński.
Z kolejkowego udogodnienia korzystali nie tylko zwykli pasażerowie. "J. E. ks. arcybiskup warszawski, Wincenty Chościak Popiel, wyjeżdża na objazd dekanatu radzymińskiego. Na wizytację tę kościelną najdostojniejszy Arcypasterz uda się kolejką marecką" - informował "Kurjer Warszawski" 19 sierpnia 1903 roku.
Podczas Bitwy Warszawskiej - jak informowała ówczesna prasa stołeczna - rannych żołnierzy transportowano do miasta kolejką, po czym przenoszono ich do tramwajów i rozwożono po szpitalach.
"Jakie znaczenie ma należycie urządzona sieć komunikacyjna, jaką rolę odgrywają różne bocznice i rozgałęzienia kolei żelaznych, kolejki podmiejskie itp. - tego dowodem jest kolejka marecka która dochodzi do terenów walk" - pisał "Przegląd Wieczorny" 18 sierpnia 1920 roku. "Możność dogodnego przewozu żołnierzy na linje bojowe, dostarczania prowjantów a zwłaszcza przewożenia rannych do szpitali - wszystko to współdziała pomyślnym operacjom bojowym w znacznej mierze" - wyjaśniał.
Później bywało różnie. "Jak należy urządzać katastrofy kolejowe. Przykład daje nam kolejka Marecka" - pisał "Express Poranny" 4 stycznia 1923 roku. "Nasze koleje państwowe zupełnie nie umieją wykolejać się należycie. Lada spotkanie, lada źle nastawiona zwrotnica, zaraz są zabici i ranni, szpital, karawany, trumny, pogrzeby. Co innego na kolejce Mareckiej: Tam katastrofy bywają co tydzień, ale jakież to są miłe i sympatyczne katastrofy! Wszyscy się już z tem zżyli i uważają li tylko za urozmaicenie podróży. Idzie sobie pociąg: nagle na jakimś zakręcie parowozik zeskakuje z szyn. Trochę pisku trochę strachu i już pasażerowie wesoło wędrują na piechotę do Warszawy. Opóźnienia wielkiego niema bo kolejka marecka - nie zając. Przed kilku dniami jechała po owej linji jakaś komisja kolejowa i trzeba szczęścia, że akurat wagon ze zwierzchnikami wykoleił się pod stacją Marki. Nikomu nic się nie stało. Zarządowi kolejki należy się słusznie uznanie za tak misterne zorganizowanie katastrof, a nasze dyrekcje sieci normalnotorowych powinny brać z powyższego przykład" - opisywał dziennik z wyczuwalną nutą pewnego sarkazmu.
"Niejeden warszawiak w nieszczęście przez te ciuchcie popadał, jak w niedzielny wieczór z majówki do Warszawy wracał. Zaczynało to się w ten sposób, że w wagonach był tłok niemożebny, niesamowity i na stopniach się zasuwało. Niech się tylko na takim stopniu mężczyzna w wieku matrymonialnym pokazał, zaraz była koło niego jakaś blondyneczka, jakaś laleczka z bukietem bzu i do tej pory ze strachu krzyczała, aż przez swą grzeczność brał ją za prawą krzyżową i trzymał, żeby nie zleciała. Potem ona mu bukiet do nosa przystawiała… i był już gotów. A już całkiem nogami właził do piekła, kiedy piersiami za mocno nacisnęła. Niebezpieczna to lokomocja… siadał człowiek na godzinę, leżał na całe życie…!" - wspominał Stefan Wiechecki "Wiech", dziękując, "że ciuchcia tyle lat turystyczno-matrymonialne obsługę Warszawy uskuteczniała". Dodał jeszcze, że sam "z cierpieniami i jak również przy pomocy bzu i pierwszej krzyżowej" został "zmuszony na nieszczęśliwego małżonka".
Kolejne bohaterskie karty kolejka marecka zapisała podczas niemieckiej okupacji. "Maszyniści, konduktorzy, cała obsługa kolejki i warsztatów naprawczych byli w zmowie z pasażerami, szmuglerami i żołnierzami podziemia. Opracowany został system sygnalizacyjny na całej trasie. Maszyniści, obserwujący pilnie wszystko, co się działo na warszawskiej szosie, dawali umówione sygnały gwizdem o grożącym niebezpieczeństwie, o blokadzie na drodze, o niemieckich patrolach i w odpowiednim momencie zwalniali bieg pociągu, aby umożliwić ucieczkę zagrożonymi ludziom" - napisał Jerzy Lewicki w książce pt. "Historia miasta Radzymina" (1968). "To samo robiła służba kolejowa, ostrzegając przed żandarmami. Fachowcy z kolejowych warsztatów naprawczych urządzali skrytki na nielegalny towar, przerabiając nawet tendry na wodę w parowozach w ten sposób, że wstawiali podwójne dno, i to w sposób tak niewidoczny że Niemcy nigdy nie wpadli na trop tak przemyślnego urządzenia. Często też przewożono +trefny+ towar schowany pod węglem" - opisywał.
Konduktor Piotr Kwiatkowski, całe życie związany z kolejką, zapisał wówczas "swoją kartę heroiczną". Aresztowany przez Niemców za szmugiel, i zbity do nieprzytomności - jak wspomina Olgierd Budrewicz - "nie wydał nikogo, nie zdradził przewozu mięsa w parowozach i mąki w dubeltowych ścianach wagonów".
Po wojnie kolejka dojechała bliżej centrum stolicy. Stację końcową przeniesiono z ul. Stalowej - gdzie zresztą wcześniej przestał dojeżdżać miejski tramwaj - na dworzec Wileński, gdzie ciuchcia miała własny peron, opatrzony szyldem Warszawa Targowa.
W czasach prosperity parowóz Px-48 potrafił pociągnąć nawet dwanaście wąskotorowych pulmanów wypełnionych pasażerami. "Dystans 21 kilometrów przebywa ciuchcia w jedną godzinę i pięć minut, czyli mniej więcej w czasie uzyskiwanym przez dobrych biegaczy" - wyzłośliwiał się Olgierd Budrewicz - chyba nieco niesłusznie, bo "dzięki wprowadzeniu komunikacji autobusowej czas przejazdu na trasie Warszawa Wileńska—Radzymin skrócił się do ok. 50 minut" - napisał Zbigniew Paciorek na portalu historycznym miasta Marki zatytułowanym - nomen omen! - "Pociąg do historii". "+Pekaesy+ jednak, zwykle bardzo zatłoczone, nie zawsze zatrzymywały się na przystankach. Nie zawsze też zabierały wszystkich pasażerów" - wypomniał.
"Żywą" kolejkę marecką można dziś zobaczyć w teledysku Skaldów - nakręconym w 1971 roku do piosenki "Na wszystkich dworcach świata". Fragmenty tego filmu wykorzystano również do zilustrowania "Hymnu kolejarzy wąskotorowych". Dla porządku warto przypomnieć, że już dwa lata po likwidacji kolejki, w 1976 roku krakowski zespół zaśpiewał jeszcze "Szanujmy wspomnienia". "Bo warto coś mieć…" - jak słusznie uzasadniał autor tekstu tej piosenki Andrzej Jastrzębiec-Kozłowski.
Paweł Tomczyk (PAP)
top/ aszw/