
Archiwum Państwowe Bawarii i Arolsen Archives poszukują rodzin osób straconych w więzieniu Stadelheim w czasie II wojny światowej; chcą przekazać im zaginione dotychczas listy pożegnalne.
- Uczą one o odwadze, godności, tożsamości człowieka, o niepoddawaniu się - powiedziała PAP dyrektor Arolsen Archives Floriane Azoulay.
Więzienie Stadelheim w Monachium to jedna z największych tego typu placówek na terenie Niemiec. Zostało otwarte w 1894 r. i na powierzchni 14 ha jest w stanie pomieścić ok. 1400 więźniów. W Trzeciej Rzeszy Stadelheim stanowiło „centralny ośrodek egzekucyjny”. W latach 1934-1945 w jego murach zamordowanych przez nazistów zostało 1188 osób.
Znaczną część tej grupy stanowili Niemcy. Wśród ofiar reżimu znaleźli się jednak także Francuzi, Czesi czy Polacy. Według „Stadelheimer Hefte” - publikacji administracji więzienia z 2010 r. - w latach 1940-1945 na jego terenie zmarło 318 polskich więźniów. Większość z nich została poddana egzekucji.
Przed śmiercią osadzeni mieli prawo do napisania listów pożegnalnych. Jak powiedziała PAP dyrektor Międzynarodowego Centrum Prześladowań Nazistowskich Arolsen Archives Floriane Azoulay, część spośród tych listów została najprawdopodobniej dostarczona rodzinom ofiar.
Na początku 2025 r. dziennikarz, który pracował z teczkami osobowymi więźniów w Archiwum Państwowym Bawarii w Monachium, w kilku z nich znalazł listy, które nie zostały wysłane. Łącznie odnaleziono ponad 50 listów z lat 1942-1944, spośród których ok. 10 zostało napisanych po polsku.
Azoulay zaznaczyła, że wszystkie listy osadzonych były przez administrację więzienia kontrolowane i cenzurowane. - Wydaje nam się to możliwe, że te listy nie zostały wysłane, ponieważ zostały uznane (przez pracowników więzienia PAP) za krytyczne i problematyczne - powiedziała.
Przywołała w tym kontekście list napisany przed egzekucją przez dwóch 24-letnich Francuzów - René Blondela i Victora Douilleta, w którym - zamiast do swoich bliskich - zwrócili się oni do dyrektora więzienia. „Możesz przekazać ten list Hitlerowi i powiedzieć mu: Wszyscy Francuzi mają cię gdzieś. Niech żyje nasza ojczyzna, Francja! (...)” - brzmi fragment dokumentu.
Dziennikarz, który odnalazł listy, skontaktował się z Arolsen Archives, które postanowiło wraz z Archiwum Państwowym Bawarii odnaleźć rodziny ofiar i - jeżeli te wyrażą taką wolę - przekazać im kopie odnalezionych dokumentów.
Floriane Azoulay w rozmowie z PAP poinformowała, że Arolsen Archives rozpoczęło już poszukiwania bliskich zamordowanych w monachijskim więzieniu.
- Jesteśmy dość pewni, że znajdziemy je szybko - dodała. Dyrektor wyjaśniła, że poszukiwanie rodzin ofiar odbywa się z wykorzystaniem kanałów oficjalnych, a także mediów społecznościowych. - Mamy w Polsce wolontariuszy, którzy prowadzą dla nas poszukiwania i są bardzo efektywni - stwierdziła. Dodała, że ze względu na to, że Arolsen Archives współpracuje z polskimi wolontariuszami, bliscy zainteresowani kontaktem z instytucją mogą zwracać się z pytaniami w języku polskim.
Jak napisano w komunikacie przekazanym przez Arolsen Archives, w latach 1933–1945 liczba przestępstw, za które w Trzeciej Rzeszy można było karać śmiercią, wzrosła z 3 do 46. Dekret przeciwko wrogom publicznym, który wszedł w życie cztery dni po wybuchu II wojny światowej, otworzył furtkę do nakładania kary śmierci nawet za drobne kradzieże. Azoulay podkreśliła, że w przypadku autorów odnalezionych listów powody skazania były wymyślone przez nazistów.
W tym kontekście wspomniała o autorach cytowanego listu, którzy zostali aresztowani i straceni za rzekomą kradzież królików, do której popchnął ich głód. Przywołała również historię 81-letniej Marii Ehrlich, która została skazana za krytykowanie niemieckiej armii.
- Wszystkie te przyczyny są dziś, z naszej perspektywy kompletnie niezrozumiałe. Nie było żadnych przestępstw. Krytykowanie rządu - dziś nikt nie zostałby za to potępiony - powiedziała Azoulay. Dodała, że według niej jedynym celem reżimu było wywarcie nacisku i przymusu.
Według informacji przekazanych PAP przez Arolsen Archives Polacy, którzy zostali straceni w więzieniu Stadelheim, najprawdopodobniej pochodzili z różnych regionów kraju.
Dr Anke Münster zaznaczyła, że według dotychczasowych ustaleń część z nich stanowili przymusowi robotnicy rolni, którzy pracowali na południu Niemiec. Zostali oni aresztowani na skutek konfliktów, do jakich dochodziło między nimi a ich pracodawcami.
W tym kontekście Azoulay przywołała przypadek 19-letniego Jana Stępniaka z Tomaszowa Mazowieckiego. Według informacji Międzynarodowego Centrum Prześladowań Nazistowskich Stępniak po raz pierwszy wyjechał do Niemiec w 1941 r. i zrobił to dobrowolnie. Podjął pracę w gospodarstwie kobiety, która potrzebowała pomocy po tym, jak jej mąż został powołany do Wehrmachtu.
- Najwidoczniej doszło między nimi do sporu - powiedziała dyrektor Arolsen Archives. - Kobieta doniosła na niego i udawała, że jej groził. On w swoim liście pisze, że chciał tylko wrócić do domu, że chciał przestać tam pracować - dodała.
Zaznaczyła, że w wyroku ws. Stępniaka napisano, że groził kobiecie bronią, ale na pewno nie jest to prawdą. Mężczyzna został zabity 2 listopada 1942 r.
Azoulay przekazała, że prawdopodobnym jest, że w innych niemieckich archiwach znajduje się więcej podobnych listów. Zaznaczyła, że ma nadzieję na to, że prowadzona przez Aronsen Archives i Archiwum Państwowe Bawarii akcja stanie się inspiracją dla innych instytucji. Dodała, że ma nadzieję, że Arolsen Archives uda się przeprowadzić wywiady z bliskimi zamordowanych w Stadelheim. Dowiedzieć się, jak wpłynęło na nich odnalezienie listów.
- Z naszego doświadczenia dostęp do dokumentów osób, które zostały aresztowane, zabite, deportowane przez nazistów powoduje wiele zmian w rodzinach. To wiele emocji, ale też bardzo często rodzina po raz pierwszy poznaje historię tej osoby, historię rodziny - wyjaśniła.
Dyrektor instytucji podkreśliła, że ideą stojącą za projektem jest nie tylko znalezienie rodzin ofiar nazistowskiego reżimu, lecz także przygotowanie materiałów edukacyjnych. - Pomysł jest taki, żeby pokazać, dlaczego dziś jest ważne, żeby czytać te listy - powiedziała w rozmowie z PAP Floriane Azoulay. Zaznaczyła, że odnalezione w archiwum dokumenty uczą o „odwadze, godności, tożsamości człowieka, o niepoddawaniu się”.
- Tak naprawdę chodzi w tym o sprawiedliwość. Dziś chodzi o upór, o demokrację - czym ona jest i dlaczego tak ważne jest to, żebyśmy wszyscy o nią walczyli - dodała.
Archiwum Państwowe w Monachium dokonało przeglądu i digitalizacji akt, a także zidentyfikowało autorów wszystkich listów pożegnalnych. Digitalizacji poddano także listy. Obecnie są one transkrybowane i tłumaczone. Dr Münster z Arolsen Archives przekazała, że instytucja planuje opublikować wszystkie odnalezione dokumenty w swoim internetowym archiwum tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.
(Planujemy kontynuację tematu.)
Ewa Fiutka (PAP)
ef/ dki/