Sylvia Plath i Ted Hughes / zdjęcie na licencji Creative&Commons
Życia Sylvii Plath nie definiuje jej śmierć, tylko sztuka, którą po sobie zostawiła - powiedziała PAP Heather Clark, autorka książki „Czerwona kometa. Krótkie życie i nieśmiertelna sztuka Sylvii Plath”. Jak dodała, pisząc chciała uwolnić poetkę od „pośmiertnego, seksistowskiego spojrzenia”. 27 października przypada 93 rocznica urodzin Plath.
Polska Agencja Prasowa: Dlaczego „być nazywaną Sylvią Plath jakiejś dziedziny to nic dobrego”?
Heather Clark: To słowa pisarki Maggie Nelson. Sylvia Plath często jest utożsamiana bardziej z tragicznymi, dramatycznymi wydarzeniami z jej życia niż z wspaniałym twórczym dorobkiem. Wokół jej postaci narosło wiele uprzedzeń, seksizmu i mizoginii, a jej życie najczęściej ukazywane jest w sensacyjnym świetle – przez pryzmat tragicznej śmierci. Uważano ją za kobietę histeryczną — wręcz za stereotypowy obraz neurotycznej pisarki, smutnej dziewczyny czy przygnębionej kobiety. Oczywiście, Plath cierpiała na depresję i popełniła samobójstwo - nie chcę umniejszać wagi tych faktów - ale wszystko, co o niej mówiono, było filtrowane przez pryzmat faktu, że miała problemy psychiczne, a przecież była jedną z największych pisarek XX wieku.
Wielu biografów skupiało się głównie na mrocznych aspektach jej życia i myślę, że właśnie o tym mówiła Nelson — o niesprawiedliwości. Mężczyźni też popełniali samobójstwa - na przykład David Foster Wallace - ale nikt nie mówi o nich w sposób tak protekcjonalny jak o Plath. Ernest Hemingway również odebrał sobie życie, a jednak nad jego wizerunkiem nie ciąży etykieta „histerycznego pisarza”, lecz „macho”. Widać ogromną różnicę między tym, jak postrzegane są pisarki, które popełniły samobójstwo, jak Virginia Woolf, Sylvia Plath czy Anne Sexton, a jak mężczyźni, którzy także zakończyli życie w ten sposób.
PAP: W jaki sposób chciała pani „odzyskać” Plath jako poetkę, a nie wyłącznie jako ikonę tragedii?
H.C.: Zainspirowała mnie Hermione Lee, autorka biografii Virginii Woolf. Potraktowała Woolf bardzo poważnie - jako pisarkę. Powiedziała kiedyś coś, co głęboko zapadło mi w pamięć: „Kobiety, które zmarły śmiercią samobójczą lub cierpiały na depresję, autoagresję, doświadczały przemocy, są w biografiach traktowane najpierw jako przypadki psychologiczne, a dopiero potem jako pisarki”. Pomyślałam wtedy: właśnie tak jest. W „Czerwonej komecie” potraktowałam więc Plath przede wszystkim jako profesjonalną pisarkę.
PAP: Czy tak obszerna biografia to odpowiednie narzędzie?
H.C.: Wcześniej napisałam książkę naukową o Plath i jej mężu Tedzie Hughesie, o tym, jak na siebie wzajemnie wpływali. Jednak jest to lektura akademicka, przeznaczona głównie do bibliotek. Biografia natomiast ma dotrzeć do szerokiego grona czytelników, nie tylko naukowców. Chciałam przełożyć ustalenia badaczy na język zrozumiały dla każdego, ponieważ biografia to też opowieść, forma narracji, a nie jedynie analiza. Zależało mi, żeby „odsensacyjnić” jej życie, skupić się na tym, jak stała się pisarką, którą znamy - jakie doświadczenia, ludzie i książki ją ukształtowały, co sprawiło, że zaczęła pisać, a nie dlaczego popełniła samobójstwo.
PAP: Jakie błędy z poprzednich biografii lub analiz jej twórczości starała się pani naprostować?
H.C.: Wielu biografów zaczyna od śmierci Plath. Chciałam uwolnić ją od tego pośmiertnego, seksistowskiego spojrzenia, czytać jej życie jako historię walki wielkiej artystki o realizację swojej wizji, a nie tak, jakby nieuchronnie zmierzało ku samobójstwu. Chciałam przedstawić jej biografię tak, jakby nie było wiadomo, jak się skończy.
PAP: Kim tak naprawdę był dla Plath Al Alvarez? Czemu dopiero teraz dowiadujemy się o szczegółach ich znajomości w ostatnich miesiącach życia poetki?
H.C.: Al Alvarez w latach 60. był młodym, ale wpływowym krytykiem literackim w londyńskiej gazecie „The Observer”. Podziwiał poezję Plath oraz rozumiał jej siłę i traktował ją poważnie. Po rozstaniu z mężem Plath zaczęła odwiedzać go w Londynie. Przynosiła mu wiersze do publikacji, ale z czasem między nimi pojawiły się także romantyczne uczucia. Alvarez był Żydem, a to miało dla niej znaczenie, ponieważ jej wiersze, np. „Tatuś” i „Lady Łazarz”, nawiązywały do obrazów Holocaustu. Ich rozmowy były intensywne i głębokie, dotyczyły winy, traumy i historii.
Nie wiadomo dokładnie, co między nimi zaszło, ale na pewno się do siebie zbliżyli. Alvarez później bardzo to ukrywał. Był przyjacielem Hughesa i nie chciał, żeby charakter jego relacji z Plath wyszedł na jaw. Jednak dla Plath odrzucenie przez krytyka, którego ostatecznie doświadczyła tuż przed śmiercią, było ciosem. Nie był to jednak powód jej samobójstwa.
PAP: Jaką rolę odegrał mąż Plath Ted Hughes w mitologizacji jej życia?
H.C.: Ogromną. Tomik „Ariel” miał się kończyć wierszem „Wintering”, w którym ostatnie słowa brzmią: „The bees are flying. They taste the spring” - pszczoły latają, smakują wiosnę - co stanowi optymistyczne zakończenie, pełne nadziei, życia i odrodzenia. Ted Hughes, gdy przygotowywał wydanie tomiku po śmierci Plath, zmienił kolejność wierszy, niektóre usunął, a inne dodał. Zakończył książkę wierszem, który jest znacznie bardziej mroczny, melancholijny i pełen pustki. W ten sposób zmienił ton całego tomu. Jego zmiany sprawiły, że powstał wizerunek Plath jako poetki zstępującej w ciemność. Nie sądzę, że zrobił to złośliwie, ale efekt był katastrofalny, utrwalił obraz Plath jako neurotycznej, zrozpaczonej kobiety. Hughes uważał, że była geniuszem. Pomógł wydać „Ariel”, a także namówił poetę Roberta Lowella do napisania jej wstępu. Jednak właśnie ten wstęp, przepełniony melodramatyzmem, przyczynił się również do utrwalenia mitu tragicznej poetki. Zatem Hughes jednocześnie przyczynił się do jej sukcesu i powstania zniekształconego wizerunku.
PAP: Jak dużą rolę w historii Plath odegrała jej psychoterapeutka Ruth Beuscher? Zaprzyjaźniając się z pisarką, przekroczyła granice relacji lekarz - pacjent.
H.C.: Ruth Beuscher była bardzo ważna dla Plath. Poznały się w 1953 roku, kiedy Plath była jeszcze młoda. Beuscher była jednym z pierwszych lekarzy, którzy potraktowali ją z czułością i szacunkiem. Pod koniec życia Plath pisała do niej rozpaczliwe listy, pełne strachu, ponieważ bała się powrotu do szpitala psychiatrycznego, elektrowstrząsów, a nawet lobotomii. Te listy są kluczowe, by zrozumieć jej stan psychiczny przed śmiercią. Była pełna smutku i poczucia winy.
PAP: Co pani sądzi o publikacji dzienników i listów Plath? Czy pomagają one zrozumieć ją jako człowieka, czy przekraczają granicę prywatności?
H.C.: Uważam, że jeśli rodzina lub spadkobiercy zdecydują o ich publikacji, biograf ma prawo z nich korzystać. Jeśli natrafiamy na coś, co wcześniej nie było oficjalnie opublikowane, wtedy biograf musi podjąć świadomą decyzję moralną, czy wykorzystać to w swojej książce. W „Czerwonej komecie” pominęłam kilka rzeczy, które mogłyby skrzywdzić żyjące osoby. Moim zdaniem nie wszystko powinno ujrzeć światło dzienne.
PAP: Który z utworów Plath ceni pani najbardziej?
H.C.: „Księżyc i Cis” oraz „Owca w mgle” to jedne z najpiękniejszych wierszy o depresji, pełne klarowności i spokoju. Niedocenionym dziełem Plath są „Trzy Kobiety”. To sztuka napisana dla radia o macierzyństwie. To pierwszy wielki poemat o porodzie w języku angielskim. Pisała o ciąży, utracie dziecka, adopcji i depresji poporodowej, o których wówczas kobiety nie mówiły. Plath nie idealizuje macierzyństwa, pokazuje je jako prawdziwe, trudne i cielesne doświadczenie. To bardzo odważny tekst, szczególnie jak na lata 60. Warto zwrócić uwagę także na „Szklany klosz”. To głęboko polityczna powieść o zimnej wojnie, seksizmie i presji społecznej wobec kobiet, a nie - wbrew powszechnej opinii - tylko o „załamaniu nerwowym studentki”.
PAP: Czy dzisiejsi młodzi czytelnicy mogą odnaleźć coś aktualnego w jej poezji i prozie?
H.C.: Zdecydowanie tak. Plath jest szczera, mówi prawdę wprost, bez lęku. Jej wiersze są pełne gniewu wobec patriarchatu i kapitalizmu, co wciąż pozostaje niezwykle aktualne. Pokazują walkę o własny głos i prawo do istnienia w świecie, który próbuje go odebrać, dlatego młodzi ludzie, a szczególnie młode kobiety, nadal sięgają po jej twórczość.
Jej poezja jest także po prostu piękna — kunsztowna, rytmiczna, pełna artystycznej precyzji. Dla osób cierpiących na depresję może być źródłem nadziei. Jej życie nie było zdefiniowane przez śmierć, tylko przez sztukę, którą po sobie zostawiła.
Rozmawiała Zuzanna Piwek
27 października przypada 93. rocznica urodzin poetki.
Książka „Czerwona kometa. Krótkie życie i nieśmiertelna sztuka Sylvii Plath” autorstwa Heather Clark w tłumaczeniu Jarosława Mikosa ukazała się nakładem wydawnictwa Marginesy. (PAP)
zzp/ aszw/
