Próba "Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa w reżyserii Pawła Passiniego w Teatrze Ludowym w Krakowie, 2018 r. PAP/Jacek Bednarczyk
Chcemy tworzyć teatr, który uruchamia emocje - mówi dyrektorka naczelna i artystyczna Teatru Ludowego w Krakowie Małgorzata Bogajewska. W środę mija 70 lat od chwili, gdy nowohucka scena zainaugurowała działalność.
Polska Agencja Prasowa: 70-lecie teatru to moment podsumowania czy raczej punkt zwrotny i wyznaczanie nowych ścieżek?
Małgorzata Bogajewska: To przede wszystkim święto ludzi, którzy tworzą to miejsce od lat. W Teatrze Ludowym pracuje wiele osób, które całe swoje zawodowe życie związali z tym teatrem. Co więcej, często również pracowali tu ich rodzice, a teraz ich dzieci już korzystają z naszych warsztatów czy chodzą na nasze spektakle. Tutaj nie ma dużych rotacji ani w zespole aktorskim, ani w zespole technicznym.
Teatr w ogóle jest taką specyficzną przestrzenią, w której łączność z miejscem pracy bywa mocna i czasami metafizyczna, ale jeżdżąc przez lata po różnych scenach, nie widziałam drugiego miejsca, z którym pracownicy byliby tak związani. Te 70 lat to może przede wszystkim moment dumy – z tego wszystkiego, co już osiągnęliśmy i radość z poczucia, że Teatr Ludowy dziś to nie tylko świetny zespół, ale przede wszystkim zaprzyjaźniona z nami widownia, wszyscy ci ludzie, dla których jesteśmy ważnym miejscem – społeczność Teatru Ludowego.
PAP: Józef Szajna, a także pierwsi dyrektorzy – Krystyna Skuszanka i Jerzy Krasowski – szybko nadali scenie rangę miejsca nowatorskiego i eksperymentalnego. W latach 90. głośny był podjęty przez dyrektora Jerzego Fedorowicza eksperyment zrealizowania „Romea i Julii” Shakespeare’a z udziałem młodzieży z subkultur skinheadów i punków. Czy dzisiejszy zespół czerpie z tej 70-letniej tradycji?
M.B.: Teatr Ludowy jest zawsze tu i teraz. Wydaje mi się, że programowo rozmawiają ze swoją historią, z historią teatru polskiego inne krakowskie sceny, robią to doskonale i nie musimy wchodzić na tę samą ścieżkę. Teatr Ludowy nigdy nie zajmował się „historią”, nie zajmował się przeszłością, bo to miejsce trochę nie miało przeszłości. Pracujący tu twórcy zawsze byli zajęci nowymi poszukiwaniami – Szajna, Krasowski, Babel – myślę, że chcieli rozmawiać o tym, co uwierające, trudne. Ważna była łączność z teraźniejszością, z rozmową o tym, co jest istotne teraz, o tym, co nas boli i co nas łączy. To jest to dziedzictwo, które wszyscy po kolei, od Skuszanki i Szajny, po Fedorowicza wnosili do teatru. Energia młodości, myślenie prospołeczne, zapraszanie społeczności do współtworzenia tego teatru, do rozmów, do bycia razem - to jest tradycją tego teatru, którą kontynuujemy, nie pozwalamy jej zgasnąć.
„Teatr Ludowy nigdy nie zajmował się »historią«, nie zajmował się przeszłością, bo to miejsce trochę nie miało przeszłości. Pracujący tu twórcy zawsze byli zajęci nowymi poszukiwaniami – Szajna, Krasowski, Babel – myślę, że chcieli rozmawiać o tym, co uwierające, trudne.”
PAP: Jak przekłada się to na program i tematy, które teatr chce podejmować na scenie?
M.B.: Jesteśmy teatrem opowieści o ludziach, o emocjach, eksplorującym te emocje, problemy, nasze poczucie tożsamości, nasze lęki, to, gdzie jesteśmy. Nie boimy się zadawać tyleż trudnych, co nawet naiwnych pytań – czym dzisiaj jest prawda, przyzwoitość, przyjaźń, wspólnota. Bo to pytania najważniejsze. Chcemy mówić o miłości i o samotności, o szczęściu i o biedzie. Chcemy być nieustająco blisko człowieka. Chcemy tworzyć teatr, który uruchamia emocje.
PAP: Dla sceny od początku istotny był kontekst Nowej Huty. Jak dzisiaj to położenie – w sercu dzielnicy, ale z dala od centrum Krakowa – wpływa na działalność i tożsamość Teatru Ludowego?
M.B.: Myślę, że przez to swoje umiejscowienie – teatr w Krakowie, ale jednak taki, do którego trzeba kawałek podjechać, zawsze był teatrem bardzo walecznym: nam się nic nie należy, my wszystko musimy sobie wypracować, a czasem nawet „wyrwać”. Nam nic nie jest i nie było ofiarowane raz na zawsze. Ale jest w tym ogromna siła i wartość tego zespołu, który jest w stanie rzucić się w każde wyzwanie.
PAP: To bardziej źródło siły czy trudności?
M.B.: Dla widza oczywiście oznacza to inny wysiłek pójścia do teatru. Do teatru w centrum przy rynku można wpaść trochę przy okazji, po pracy, a tutaj, jeżeli nie mieszka się w Nowej Hucie, trzeba podjąć decyzję, zaplanować. Myślę, że do nas przychodzi się konkretnie na dany tytuł. Dlatego w gruncie rzeczy stawiamy na duże, ważne inscenizacje, bo mamy wrażenie, że to zaczyna być siłą tego miejsca. Mam teraz na myśli publiczność spoza Nowej Huty. Natomiast zdecydowanie ogromną wartością tego miejsca jest to, że jesteśmy lokalni, że mamy swoją widownię, że mamy swoją społeczność. Mamy ponad 80 tys. widzów rocznie i to w dużej mierze są widzowie, którzy są z nami cały czas, mają zaufanie do tego, co im proponujemy, mają zaufanie do nas.
PAP: Również teatr wychodzi do społeczności, proponując spotkanie wokół sceny, na innych zasadach.
M.B.: Ten nurt, który dla siebie nazywam „rozmawiajmy”, jest cały czas, ale zmienia się i przyjmuje różne twarze, w zależności od aktualnych projektów. Zapraszamy naszą społeczność na rozmowy z gośćmi po spektaklach, np. po premierze „Kruka z Tower” organizowaliśmy rozmowy z psychologami i psychiatrami o rodzicielstwie. Zapraszamy na warsztaty studenckie, spotkania dla młodzieży przed spektaklami, które poszerzają kontekst i przygotowują do obejrzenia sztuki.
Zwracamy uwagę na to, żeby nasze działania społeczne skierować do różnych grup. W zeszłym roku realizowaliśmy duży projekt romski, podczas którego rozmawialiśmy nie tylko o tym, kim są Romowie w Nowej Hucie, ale w ogóle czym jest Nowa Huta jako zjawisko. Miejsce, które oprócz tego, że wpisywało się w ciemny czas socjalistycznej Polski, było miastem zrodzonym z marzeń, które dawało ludziom – którzy zapewne inaczej tego nie mogliby doświadczyć – nowy start w życie. Spotkałam niezwykłych ludzi ze społeczności, która z jednej strony bardzo się integruje i kształci, a z drugiej strony dba o zachowanie swojej tożsamości i tradycji.
„Nie można dzisiaj robić teatru, zwłaszcza dla młodych ludzi, w stylu ex-cathedra: my raz na jakiś czas zrobimy dla was spektakl, wy przyjdziecie, zachwycicie się - i na tym polega nasza umowa społeczna. Musimy sprawić, by poczuli, że to jest ich teatr.”
iesięciu młodych ludzi przygotowuje w czasie wakacji swój spektakl i wystawia go we czerwcu wrześniu na Dużej Scenie. Żartuję czasem, że działań jest na tyle dużo, że bycie pracownikiem Teatru Ludowego oznacza zarządzanie kryzysem i sprawdzanie, który deadline właśnie mija. Działań jest naprawdę bardzo, bardzo dużo.
PAP: Dlaczego są takie ważne?
M.B.: Nie można dzisiaj robić teatru, zwłaszcza dla młodych ludzi, w stylu ex-cathedra: my raz na jakiś czas zrobimy dla was spektakl, wy przyjdziecie, zachwycicie się - i na tym polega nasza umowa społeczna. Musimy sprawić, by poczuli, że to jest ich teatr.
W liceum chodziłam do Teatru Nowego w Poznaniu, potem do Teatru Ósmego Dnia. Dla mnie naprawdę było ważne, że przychodziłam przed spektaklem i mogłam im umyć podłogę przed przedstawieniem, że mogłam skorzystać z warsztatów. Miałam poczucie tożsamości, przynależności do czegoś. Wydaje mi się, że ważne jest tworzenie takiej przestrzeni, która daje szansę spotkania się z teatrem, zwłaszcza młodym ludziom, na bardzo różnych poziomach. Widzę też, jakie znaczenie dla moich dzieci ma to, że znajdują podobnie myślących ludzi, zawiązują przyjaźnie, tworzą własne narracje i ten teatr daje im taką możliwość.
Kiedy widzę, jak ludzie, którzy parę lat temu, w wieku 12-13 lat, zaczynali do nas przychodzić na warsztaty, a dziś stoją na premierach, czekając, czy znajdzie się dla nich miejsce, jak przyprowadzają swoich znajomych i stoją całą brygadą - to wiem, że ta praca miała sens. Dla nich to jest miejsce, w którym się wychowali i w którym w pewnym sensie się ukształtowali.
PAP: Dlatego teatr pod pani dyrekcją jeszcze bardziej otworzył się na nastoletniego widza, który dostał swoją scenę w Teatralnym Instytucie Młodych?
M.B.: Teatralny Instytut Młodych jest naturalnym cyklem rozwojowym. Zrodził się z poczucia, że czegoś w polskim teatrze brakuje – teatr dla dzieci kończył się na bajkach, a po nim były już spektakle dla dorosłych. Mamy obowiązek wobec młodego widza. Sceny dla takiej grupy wiekowej na Zachodzie funkcjonują prawie w każdym teatrze. Teatry dla dorosłego widza mają swoje, bardzo poważnie traktowane, działy dla widza nastoletniego.
Otwarcie TIM-u uruchomiło bardzo mocno działalność dla dzieci i dla młodzieży, ale również uruchomiło działalność poszukiwawczą. Nasz trzeci Festiwal Otwarcia był festiwalem w drodze, w rozmowie. Dla wszystkich ekip z teatrów biorących w nim udział zorganizowane zostały warsztaty, spotkania, rozmawialiśmy z ludźmi, którzy w różny sposób zawodowo zajmują się młodzieżą i z tymi, którzy na różny sposób zajmują się teatrem. Szukamy odpowiedzi na pytanie, czym ma być ten teatr, co w nim wolno, czego w nim nie wolno, jak zarządzać przekazem do młodych ludzi. W ten sposób uruchomiła się nowa ścieżka, której na pewno nie porzucimy.
PAP: A pani zdaniem, jaki powinien być to teatr?
M.B.: Na pewno skrojony pod widza nastoletniego, nie może być infantylizujący, szkolny ani dydaktyczny – musi być opowieścią. Spotykam się z wyznaniami dyrektorów z różnych miast w Polsce, którzy zauważają, że widownia staje się coraz starsza. Dzisiaj musimy walczyć o to, żeby za 10, za 15 lat ludzie przychodzili do teatrów. Musimy uczyć teatru i uczestnictwa w kulturze dzisiejszych nastolatków, żeby za chwilę świadomie mogli się w niej poruszać.
PAP: Jak społeczność odpowiedziała na takie zaproszenie?
M.B.: Gramy tyle, ile możemy, na ile jesteśmy w stanie naszym zespołem obsłużyć taką ilość scen. I wszystkie spektakle sprzedają się w trybie natychmiastowym. To jest odpowiedź, że ten teatr jest potrzebny. To jest też odpowiedź, że szkoły chętnie biorą udział w tych spektaklach. Oczywiście teatr dla widza w wieku 13-15 to jest głównie teatr przedpołudniowy, i na ten moment musi takim pozostać.
PAP: Duże inscenizacje dla dorosłych, poszukiwanie formuły dla widza nastoletniego – to są kierunki, które po jubileuszu obierze Teatr Ludowy?
M.B.: Bardzo bym chciała, żeby Teatr Ludowy dostał na te 70 lat szansę na pewien rozmach. Na świetnie zrobione, duże inscenizacje na Dużej Scenie i scenie dla młodego widza, bez drżenia o finanse, bo czuję, że jest taka potrzeba – że potrzebuje tego i krakowski teatr, i Teatr Ludowy. Dla mnie kluczowe jest powiedzenie sobie: teraz twój czas, Teatrze Ludowy, w pełni na to zasłużyłeś i teraz możesz mieć taki zdecydowanie szerszy gest. Jakbym miała Teatrowi Ludowemu dawać prezent, to chciałabym mu taki dać.
PAP: Z czasem świętowania 70-lecia zbiega się premiera „Uroczystości” w Pani reżyserii.
M.B.: „Uroczystość” - to w gruncie rzeczy te same przeklęte pytania, które zadawaliśmy w „Wujaszku Wani” czy „Śmierci komiwojażera” – kto zakłamuje nasze życia, czy my sami? A jeśli tak, to czy mamy zdolność je odkłamać, zadając sobie i światu niewygodne pytania. „Uroczystość” to pytanie o to, czym dzisiaj jest prawda i przyzwoitość. To opowieść o rodzinie, która nie była domem i opowieść o walce, jaką trzeba stoczyć, by odzyskać siebie. Bardzo chciałam, żeby Teatr Ludowy świętował jubileusz, wystawiając tekst ważny, mądry – żeby to była kontynuacja naszych rozmów, o nas, jakie prowadzimy poprzez teatr.
rozmawiała Julia Kalęba-Wysocka
Teatr Ludowy w Krakowie działa od 3 grudnia 1955 roku. Teatr miał być w założeniach sceną kameralną nowohuckiego teatru, który według planów miał powstać po południowej stronie Placu Centralnego i w czasie budowy występował pod nazwą Teatr Kameralny. Pierwszą premierą byli „Krakowiacy i Górale” Wojciecha Bogusławskiego. Pierwsza dyrektor Teatru Krystyna Skuszanka wraz z reżyserem Jerzym Krassowskim i Józefem Szajną podniosła Teatr Ludowy do rangi jednej z najbardziej interesujących scen dramatycznych w Polsce o wyraźnym obliczu filozoficzno-ideowym.
Małgorzata Bogajewska kieruje sceną od września 2016 roku. Reżyseria „Wujaszka Wani” przyniosła jej Grand Prix 14. Międzynarodowego Festiwalu Boska Komedia, a „Śmierci komiwojażera” nagrodę na 61. Rzeszowskich Spotkaniach Teatralnych. W 2023 r. Bogajewska otrzymała Nagrodę im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego za osiągnięcia w sztuce reżyserii przyznawaną przez Zarząd polskiej sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT) Klub Krytyki Teatralnej SDRP.(PAP)
juka/ aszw/