Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy Warszawa poradziła sobie z wojenną traumą; z pewnością system komunistyczny utrwalił społeczne jej skutki, zwłaszcza w czasach stalinizmu – mówi dr Błażej Brzostek z Instytutu Historycznego UW. Jego zdaniem wojna i okupacja zostawiła nie tylko traumę, ale i kod oporu oraz współdziałania.
PAP: 17 stycznia 1945 roku do Warszawy wkroczyła 1. Armia Wojska Polskiego. To było wyzwolenie?
Dr Błażej Brzostek: Na pewno wyzwolenie od niemieckiego okupanta. Natomiast z pewnością nie wyzwolenie w sensie politycznym. Władza nie została oddana w ręce reprezentantów społeczeństwa, czyli – w ówczesnych warunkach – działaczy Polskiego Państwa Podziemnego. Przeciwnie, ci czołowi byli aresztowani i prześladowani. Na ruinach rozlepiano plakat, przedstawiający AK-owca jako „zaplutego karła reakcji”. Skutki wojny były ponadto w Warszawie tak straszne, że o normalnym życiu trudno było mówić. Można było do niego względnie łatwo wrócić w Paryżu czy Pradze, które wyszły spod okupacji z zachowaną tkanką. Warszawa jej nie miała. Była wielką raną.
Dr Błażej Brzostek: Skutki wojny były w Warszawie tak straszne, że o normalnym życiu trudno było mówić. Można było do niego względnie łatwo wrócić w Paryżu czy Pradze, które wyszły spod okupacji z zachowaną tkanką. Warszawa jej nie miała. Była wielką raną.
PAP: Jaką Warszawę zastali polscy żołnierze?
Dr Błażej Brzostek: Na lewym brzegu Wisły miasta właściwie nie było, w ruinach śródmieścia chroniła się garstka osób, nazwanych „Robinsonami”, w dzielnicach lepiej zachowanych dookoła – około 20 tys. ludzi. Ale na brzegu prawym, na Pradze, były ulice i domy, i mieszkańcy - ponad sto czterdzieści tysięcy. Tam właśnie odradzała się najpierw Warszawa. Były gmachy, zdatne pomieścić instytucje, więc tam działał i rząd i na przykład uniwersytet. W morzu ruin dawnego śródmieścia nie było oświetlenia, wody, gazu. Większość domów wyglądała jak puste skorupy, pozbawione stropów. W tych skorupach ludzie szukali dla siebie kątów, przysposabiali piwnice, partery. Gdy zaczęły schodzić śniegi, zaczęło się rozgrzebywanie gruzów. Szukano przedmiotów zdatnych do użytku, ale też kosztowności, poukrywanych w piwnicach księgozbiorów. Handlowano tym na ulicach. I oczywiście rozpoczęły się wielkie ekshumacje. W tym czasie dawni mieszkańcy już masowo powracali. Pojawiali się też tacy, których interesował głównie szaber. Wielu miało broń, więc po zmroku ludzie obawiali się opuszczać swe kąty, chronili się w małych enklawach, po kilka osób czy rodzin. Ludzie się wzajemnie odszukiwali, przygarniali. Ale także toczyli walki...
PAP: Kto z kim walczył?
Dr Błażej Brzostek: Powracający, jeśli odnajdywali swoje zachowane mieszkanie, to często już zajęte przez innych ludzi, którzy nie mieli się gdzie podziać. Nieraz układali się z nimi i współzamieszkiwali, ale często próbowali ich wyrzucić. Panowało prawo pięści. Zresztą te konflikty przenosiły się dość szybko z poziomu międzyludzkiego na poziom instytucji. One rywalizowały między sobą o mieszkania i inne dobra. Dlatego ludzie chcieli chronić się pod parasolami instytucji.
PAP: Czy w tym czasie mamy do czynienia w Warszawie z rozpadem więzi społecznych?
Dr Błażej Brzostek: To nigdy nie jest jednoznaczne. Historia podsuwa nam różne obrazy, które często są ze sobą sprzeczne. Więzi bywały silniejsze, niż kiedykolwiek. Powracający spotykali znajomych czy sąsiadów i natychmiast się z nimi integrowali. W ocalałych kamienicach ocaleli mieszkańcy bronili się wspólnie przed chaosem świata zewnętrznego. Opowiadali sobie o swoich wojennych przejściach. Pomagali sobie. Niektórzy stracili cały dobytek w Powstaniu – o takich mówiło się, że są „spaleni”. I bywali przygarniani przez znajomych. Ci, którzy stracili bliskich, szukali sensu życia właśnie we współdziałaniu z innymi.
O tej epoce napisał bardzo inspirującą książkę „Wielka trwoga” Marcin Zaremba: opisuje w niej przede wszystkim to, co było właśnie rozpadem więzi, anomią. Ale niektórzy są skłonni podkreślać zjawiska przeciwne, a sądzą, że rozpad więzi społecznych zaczął się później, wraz z nadejściem stalinizmu. Od 1948 r. władze likwidowały spontanicznie powstałe zaraz po wojnie organizacje społeczne, albo grupują je w koncesjonowane politycznie struktury. W „bitwie o handel” rozbijały prywatną inicjatywę gospodarczą. A ta inicjatywa to były przecież bary, kawiarnie, sklepiki ze stałą klientelą, miejsca integracji. Gdy znikały, życie społeczne uciekało do mieszkań, w krąg najbliższych, w „familizm”. W przestrzeni publicznej ludzie przestawali sobie ufać. Właśnie przez filtr wspomnienia stalinizmu warszawiacy skłonni bywali opisywać lata 1945-1947 jako okres wielkiej wolności, a nawet zapominać o panującym wówczas terrorze politycznym. Pamiętali o sklepikach, straganach, cukierniach, o humorze i dowcipie antyrządowym na ulicy. A potem zaszła jeszcze inna zamiana: ograniczanie możliwości ekspresji wojennej traumy. Nazwano to „walką z cierpiętnictwem”. Od około 1948 r. nie należało rozpamiętywać przeszłości, ale patrzeć w przyszłość.
Dr Błażej Brzostek: Powracający, jeśli odnajdywali swoje zachowane mieszkanie, to często już zajęte przez innych ludzi, którzy nie mieli się gdzie podziać. Nieraz układali się z nimi i współzamieszkiwali, ale często próbowali ich wyrzucić. Panowało prawo pięści. Zresztą te konflikty przenosiły się dość szybko z poziomu międzyludzkiego na poziom instytucji. One rywalizowały między sobą o mieszkania i inne dobra.
PAP: Z czego to wynikało?
Dr Błażej Brzostek: W opinii komunistycznych władz rozpamiętywanie bolesnych doświadczeń utrudniało budowę „nowej rzeczywistości”. Trzeba było być zwartym i gotowym, dynamicznym i optymistycznym. To zresztą także trudno osądzić jednoznacznie, ponieważ rzeczywiście niemało było takich, którzy chcieli zapomnieć. Stracili absolutnie wszystko i naraz odnalazły się w „kolektywie”, który miał budować lepszy świat. Tamten dawny spłonął na zawsze. W propagandzie stalinizmu wojna była przede wszystkim konsekwencją zła kapitalizmu. I ta kapitalistyczna Warszawa nie mogła się odrodzić, na jej gruzach należało zbudować zupełnie inną, socjalistyczną. Skoczyć w ten nowy świat, rzucić się w pracę – to znaczyło także zapomnieć o traumie. Można tu przywołać los Tadeusza Borowskiego, który głosił tę „walkę z cierpiętnictwem” i rzucił się w socrealizm. Ale przecież nie uciekł od tej wojny, która była w nim, i popełnił samobójstwo.
Pod koniec lat 50. Jerzy Kawalerowicz nakręcił film pt. „Prawdziwy koniec wielkiej wojny”. Jego główny bohater był psychicznie chory, złamany przez obóz koncentracyjny. Tytułowy „koniec wojny” nastąpił wtedy, gdy człowiek ten odebrał sobie życie. Kawalerowicz mógł zrobić ten film po Październiku 1956 r., który oznaczał też możliwość opowiadania na nowo o grozie i skutkach wojny.
PAP: Czy Warszawa sobie z nimi poradziła?
Dr Błażej Brzostek: Poradziła sobie, odżyła, została odbudowana. Gdy jednak patrzę na to wielkie pustkowie wokół Pałacu Kultury, myślę sobie, że trauma nie została przezwyciężona. Od 25 lat, mimo ambitnych konkursów i założeń, nie udaje się nic sensownego tam zrobić. Wokół Warszawa rozwija się, bogaci, zdaje odrywać od tych smętnych wspomnień. Ale ta rana w sercu miasta nie może się zagoić – tu właśnie widać, jak komunizm utrudnił rozliczenie się z wojną. I z samymi sobą. Być może z tego wynika także łatwość rozbudzania antyniemieckich fobii – niska własna samoocena szuka kompensacji w łatwej agresji symbolicznej.
PAP: Chodząc po Warszawie trudno uniknąć wrażenia, że to miasto jest wręcz naznaczone historią. Czy to jest konsekwencja II wojny światowej?
Dr Błażej Brzostek: Znam relacje przedwojennych przyjezdnych, którzy zwracali uwagę na to, że w tym mieście panuje kult upamiętniania – kult przeszłości i martyrologii. A więc to już w Warszawie było wcześniej, ale po II wojnie światowej zdecydowanie uległo wzmocnieniu. Wynikało to również z tego, że ludzie którzy wracali do Warszawy musieli się jakoś z tym miastem na powrót związać. Ale to było wyzwanie, bo musieli stworzyć więź z miastem, którego właściwie nie było. Socjolog Stanisław Ossowski napisał w 1945 roku, że aby przywrócić warszawiakom Warszawę, trzeba choć w części odbudować jej historyczną część. I nowy reżim poszedł tą drogą.
PAP: Ale Starówka to przecież element świata, z którym komunizm chciałby raczej zerwać, a nie go restaurować...
Dr Błażej Brzostek: W zasadzie tak, ale – ostatecznie - wszystko zależy od interpretacji. Komuniści zdefiniowali Starówkę jako dzielnicę ludową, plebejską. Gdy Bierut otwierał Rynek w 1953 r., zaznaczał, że jest to dzielnica walk proletariatu rzemieślniczego o podmiotowość, dzielnica rewolucyjna. Ale odtworzono w istocie dziedzictwo bogatych kupców i Kościoła. Władze miały same kompleks obcości i legitymizowały się także w ten sposób, szukały łączności z narodem, a odbudowa Starówki cieszyła się ogromnym poparciem społecznym. W podobny sposób można interpretować późniejszą decyzje ekipy Edwarda Gierka o rekonstrukcji Zamku Królewskiego.
PAP: A co z Warszawą żydowską? Przecież to bardzo ważna część dziejów miasta...
Dr Błażej Brzostek: O niej pamiętało się najmniej. Szybkie zatarcie się pamięci o warszawskich Żydach jest niewątpliwym faktem. Charakterystyczne, że odsłonięty w 1948 r. pomnik Bohaterów Getta był właściwie ostatnim ważnym upamiętnieniem żydowskiej społeczności w okresie komunizmu. Znamienny jest też los projektu osiedla Muranów, zbudowanego na gruzach getta. Jego autor, Bohdan Lachert, zakładał w latach 40., że nowoczesne bloki będą licowane cegłą gruzobetonową, zrobioną z przemielonych resztek kamienic getta. Ściany byłyby wtedy sinoszare, dość posępne, przywołując genius loci.
Dr Błażej Brzostek:: Mit Powstania Warszawskiego, mimo wszystkich kontrowersji, był zawsze w gruncie rzeczy integrujący i pozytywny. Wojna i okupacja zostawiła nie tylko traumę, ale i kod oporu oraz współdziałania.
PAP: Straszny koncept. Przynajmniej dla lokatorów.
Dr Błażej Brzostek: Zgoda, woleli bardziej przyjazne otoczenie, codzienność nie lubi dramatyzmu. I było to zbieżne z intencjami władz około 1950 r., prowadzących „walkę z cierpiętnictwem”. Uznano, że robotnik powinien mieszkać w jasnym, optymistycznym domu. Bloki Muranowa pokryto jasnymi tynkami.
PAP: Powiedział Pan wcześniej, że w wyniku wygaszania przez władzę spontanicznej aktywności obywatelskiej życie społeczne się „udomowiło”, a ludzie mniej zaczęli sobie ufać. Jak to wpłynęło na rozwój warszawskiego kapitału społecznego w Polsce Ludowej?
Dr Błażej Brzostek: Tak, Warszawa stała się miastem „domatorstwa”, w latach 60. i 70. pustoszała wieczorami. Ludzie wycofywali się do mieszkań, także z powodu ekspansji telewizji. W przestrzeni publicznej niezbyt sobie ufali, niezbyt siebie lubili, byli szorstcy. To wynikało zresztą także z nasilonych migracji i załamania się wzorów współżycia. Ale przecież zdolność do współdziałania periodycznie powracała wielką falą, właśnie wbrew systemowi – tak było i jesienią 1956 r., i podczas mszy papieskich 1979 r. Trwała była także tradycja współdziałania podziemnego, choćby w działalności wydawniczej schyłku lat 70. i stanu wojennego. Często na nielegalne drukarnie użyczali swoich mieszkań ludzie, którzy sami podczas wojny byli w konspiracji. Przekaz międzypokoleniowy tego doświadczenia był bardzo ważny.
A mit Powstania Warszawskiego, mimo wszystkich kontrowersji, był zawsze w gruncie rzeczy integrujący i pozytywny. Wojna i okupacja zostawiła nie tylko traumę, ale i kod oporu oraz współdziałania.
Rozmawiał Robert Jurszo (PAP)
jur/ ls/