Kilka dni trwała skomplikowana i trudna operacja otwarcia zabytkowej, ponad 100-letniej kasy pancernej Straży Miejskiej w Bochni. Po nieudanych próbach kasę otworzył dopiero "kasiarz" -zawodowiec, dla którego stanowiło to zawodowe wyzwanie.
Otwartą kasę i znalezione w niej przedmioty zaprezentował we wtorek dziennikarzom komendant Straży Miejskiej w Bochni Krzysztof Tomasik.
W kasie znajdowała się niemiecka maszyna do pisania marki Mercedes z 1936 roku, dokumenty kopalni soli z 1953 r. i dokumenty archiwalne z drugiej połowy XX wieku. Trzy szuflady-skarbczyki nie zostały jeszcze otwarte.
Jak wyjaśnił kom. Tomasik, zadanie polegało na otwarciu kasy bez zniszczenia mechanizmów - tak, aby mogła jeszcze służyć jej właścicielowi - bytomskiej straży.
W kasie znajdowała się niemiecka maszyna do pisania marki Mercedes z 1936 roku, dokumenty kopalni soli z 1953 r. i dokumenty archiwalne z drugiej połowy XX wieku. Trzy szuflady-skarbczyki nie zostały jeszcze otwarte.
"Proces otwierania był skomplikowany, były to dwa podejścia. Pierwsza próba, podjęta przez hobbystę-amatora, trwała kilka dobrych dni i polegała na rozpracowywaniu zamka szyfrowego, ale okazało się, że nie jest on w stanie podołać wewnętrznemu zamkowi" – powiedział komendant. Wtedy zwrócił się o pomoc do specjalisty z bogatym doświadczeniem zawodowym. Był to "kasiarz" - zawodowiec Edward Kieszek z praktyką od 1980 roku, związany na początku swojej kariery z warszawską spółdzielnią "Skarbiec", zajmującą się produkcją zamków, sejfów i kas pancernych.
"Bywałem w tym pomieszczeniu, ale nie do wszystkich prac byłem dopuszczony. Zakres pracy, która została tam wykonana, był przeolbrzymi, narzędzi było więcej niż widziałem w całym swoim życiu; a były to narzędzia bardzo specjalistyczne, również na miejscu powstawały odpowiednie klucze" – opowiadał komendant.
Wysoka na ponad 2 metry kasa ma ok. półtora metra szerokości i metr głębokości. Waży kilka ton, pochodzi z początku XX wieku i znajduje się w pomieszczeniach służących obecnie Straży Miejskiej. Jak podkreślił komendant, "prawdopodobnie nawet użycie palników czy ostrych narzędzi nie spowodowałoby otwarcia tej kasy, bo okazało się, że wewnątrz drzwi znajdują się cegły z popiołu, które mają za zadanie odbierać ciepło wprowadzonych narzędzi, czyli palników".
"Drzwi ustąpiły w siódmym dniu, po blisko 80 godzinach wytężonej pracy" – powiedział kom. Tomasik. Jak poinformował, cena za otwarcie kasy wyniosła ok. 2 tys. zł, chociaż normalnie takie kasy "otwiera się" za ok. dziesięć do kilkunastu tys. zł.
"Otwarcie tej kasy to było dla mnie wyzwanie zawodowe. Zawsze marzyłem o otwarciu takiej kasy; nie chciałem zarobić, ale się z tym zmierzyć; normalnie kosztowałoby to kilkanaście tysięcy" – przyznał PAP "kasiarz" Edward Kieszek.
"To jest stara kasa, a stare kasy zdecydowanie się różnią od tych, które są teraz używane. Obecne kasy są na pewno dużo lepsze, jeśli chodzi o odporność na włamanie, ale z kolei mają zamki o jednym wymiarze, i chociażby z tego względu jest łatwiej je otwierać. Natomiast tamte zamki były rozmaite – i na tym polega ta skala trudności, bo jeżeli jest stary zamek, którego ja nie znam, to mogę się tam spodziewać wszystkiego" – wyjaśnił. "I na tym polegało to wyzwanie, chociaż otwierałem już trudniejsze kasy" - dodał.
Według niego jedną z trudności w otwarciu kasy w Bochni było to, że kasa - mając jeden otwór kluczowy - otwierała się dwoma kluczami. "W jeden otwór kluczowy wchodził najpierw jeden klucz, a potem drugi. To spore utrudnienie, chyba po dwóch dniach doszedłem do tego, że tak jest" – powiedział Kieszek.
Jak poinformował komendant SM, obecnie kasa będzie służyć do przechowywania dokumentów ścisłego zarachowania i środków przymusu bezpośredniego. (PAP)
hp/ mhr/