Falsyfikat obrazu Franciszka Starowieyskiego "Zjawa" został odebrany we wtorek z Sądu Okręgowego w Warszawie. W 2005 r. w ramach prowokacji dziennikarskiej, specjalnie zamówiony falsyfikat wstawiono do domu aukcyjnego i wylicytowano jako oryginał.
Sprawa "Zjawy" wywołała dyskusję na temat zawodu eksperta rynku sztuki.
Obraz powstał w wyniku prowokacji dziennikarzy telewizji TVN oraz gazety "Rzeczpospolita". Namalowany został przez Bogdana Achimescu pod nadzorem Franciszka Starowieyskiego i reklamowany jako "nowy" obraz mistrza. Sprawę opisała "Rzeczpospolita", a reportaż z tworzenia pastelu wyemitowały programy "Uwaga" i "Superwizjer".
Falsyfikatowi nadano tytuł "Zjawa" i datowano na 1959 rok. Po ekspertyzie dokonanej w 2005 roku przez Łukasza Kossowskiego obraz został dopuszczony do sprzedaży jako autentyczny. Podstawiony kupiec nabył obraz za 9,5 tys. zł w Domu Aukcyjnym Polswiss Art.
We wtorek, po dziewięciu latach procesu, "Zjawę" ze skarbca sądowego odebrał przedstawiciel TVN. Nie wiadomo na razie, jakie będą dalsze losy obrazu.
"Być może naród powinien się wypowiedzieć za pomocą jakiegoś plebiscytu, gdzie +Zjawa+ powinna zawisnąć, w którym muzeum narodowym. A może powinna trafić do zbiorów policyjnych w celach edukacyjnych, żeby policjanci wiedzieli na czym polega fałszowanie obrazów" - zastanawiał się Janusz Miliszkiewicz, który kwestionował fachowość ekspertyzy obrazu w felietonie "Mein kampf" w magazynie "Art and Business". "W 2005 r. napisałem w swoim felietonie o co walczę - o to, by powstał zawód eksperta rynku sztuki. Ten zawód do dziś nie powstał, sprawa jest nadal otwarta" - dodał dziennikarz.
W swoim tekście Miliszkiewicz pisał o braku zawodu eksperta na rynku sztuki i zarzucił Kossowskiemu niekompetencję. Zwrócił również uwagę na fakt, że oskarżyciel był wówczas pracownikiem Muzeum Literatury w Warszawie, a Kodeks Etyki Międzynarodowej Rady Muzeów zabrania muzealnikom wydawania ekspertyz.
Kossowski przekonywał, że akcja dziennikarzy nie była działaniem uzasadnionym racjami wyższymi i dobrem społecznym. "Nie było śledztwa dziennikarskiego. Przez 6 miesięcy nagrywano mnie, tracono czas i pieniądze i nie uzyskano żadnych faktów świadczących przeciwko mnie. Wobec tego trzeba było stworzyć rzeczywistość od nowa. To nie dziennikarstwo, tylko kreacja artystyczna" - argumentował podczas lipcowej rozprawy w Sądzie Apelacyjnym, kwestionując merytoryczność artykułu i kompetencję redaktora, zarzucając mu również złośliwość, nietrzymanie się faktów i nieprzestrzeganie etyki dziennikarskiej.
"Sam Franciszek Starowieyski potwierdził, że +Zjawa+ nie jest jego pracą. Ponadto ekspert popełnił błąd nie zwracając uwagi, że obraz nie mógł powstać w roku 1959, ponieważ nie było wówczas w Polsce materiałów koniecznych do jego namalowania" - powiedział Miliszkiewicz podczas lipcowej rozprawy w warszawskim Sądzie Apelacyjnym, dodając, że forma felietonu jest "fundamentem wolności słowa". Dziennikarz wygrał w trzech instancjach, w Sądzie Okręgowym, Apelacyjnym i Sądzie Okręgowym.
"Sprawa +Zjawy+ ma ważne skutki społeczne, zwłaszcza w dziedzinie prawa. Zainteresowani fałszerstwami na rynku sztuki zostali prawnicy. W 2011 r. wydano podręcznik o fałszerstwach i prawie, dotyczącym rynku sztuki pod redakcją prof. Wojciecha Kowalskiego i dr. Katarzyny Zalasińskiej. W 2012 r. ukazał się pionierski podręcznik o fałszerstwach na rynku sztuki w Polsce. Największy autorytet, jeśli chodzi o kwestie przestępstw, prof. Brunon Hołyst - autor podręczników - dopiero w 12. wydaniu swojej +Kryminalistyki+ po raz pierwszy zamieścił rozdział o fałszerstwach na rynku sztuki. Opisał w nim sprawę +Zjawy+" - mówił we wtorek Miliszkiewicz. (PAP)
pj/ abe/ mag/