Nie chcemy zrzucać odpowiedzialności na samorządy przy uchwalaniu nowej sieci szkół, chcemy być przy nich - zapewnia minister edukacji Anna Zalewska. Zaznacza, że samorządy dostaną środki na dostosowanie szkół do nowej struktury oraz że powstaną dodatkowe miejsca pracy.
Zgodnie z ustawami Prawo Oświatowe i Przepisy wprowadzające Prawo Oświatowe zmieniona zostanie struktura szkół. W miejsce obecnie istniejących szkół mają być: 8-letnia szkoła podstawowa, 4-letnie liceum ogólnokształcące, 5-letnie technikum, dwustopniowe szkoły branżowe i szkoły policealne; gimnazja mają być wygaszane. Do końca marca samorządy muszą przyjąć uchwały o nowej sieci szkół.
Samorządowcy zwracają uwagę, że tam, gdzie szkoła podstawowa i gimnazjum działają w zespole szkół, sytuacja jest bardzo prosta, ale np. w małej gminie, która ma cztery małe szkoły podstawowe i jedno gimnazjum, sytuacja prosta nie będzie. Minister Zalewska pytana przez PAP, czy nie obawia się konfliktów "na dole", w relacji rodzice-samorząd, odparła, że samorządy będą miały wsparcie ze strony ministerstwa.
„Dlatego mamy zespół ds. wdrażania reformy, na czele z ministrem-koordynatorem, są kuratorzy, wizytatorzy. Proszę zauważyć, że przy sieci szkół, przy tzw. specuchwale musi być pozytywna opinia kuratora, dlatego, że nie zrzucamy odpowiedzialności na samorządy. Chcemy przy nich być” - powiedziała Zalewska.
Zalewska zapewniła, że MEN ma narzędzia informatyczne, które „w ciągu dosłownie godziny” policzą nie tylko subwencję oświatową przekazaną danej gminie, ale pozwolą też przeanalizować np. odległości pomiędzy budynkami. "Pomogą rozwiązywać problemy, które od bardzo wielu lat nie były rozwiązywane" - dodała.
„Z analizy kuratorów, którzy odwiedzili powiaty i gminy wynika, że w większości przypadków nie będzie zmian lub będą one małe. Warto zauważyć, że szkoła podstawowa funkcjonuje i nadal będzie funkcjonować bez problemu. Większość gimnazjów znajduje się w zespołach, tam zmieni się tylko szyld” - powiedziała Zalewska. Dodała, że obecnie w całym kraju w systemie jest 2080 samodzielnych gimnazjów. „Już wiemy, że najczęściej powstaną z nich szkoły podstawowe” - poinformowała. „Bardzo ufam samorządom, bardzo ufam przede wszystkim pracownikom wydziałów edukacji”- podkreśliła.
Samorządowcy zwracają też uwagę na to, że reforma oznacza dla nich duże koszty; po pierwsze szkoły podstawowe będą musiały mieć pracownie przedmiotowe, co kosztuje; po drugie samorządy, które będą przekształcać gimnazja w szkoły podstawowe, będą musiały dostosować je do dzieci młodszych. Mówią także, że reforma to także zwolnienia nauczycieli i odprawy dla nich, bo "nie da się zrobić reformy bez zwolnień".
Zalewska tłumaczy, że nie tylko samorządowcy biorą pod uwagę koszty reformy.
„Liczymy pieniądze razem z samorządowcami. W każdym samorządzie, gdzie byliśmy, okazywało się, że otrzymuje on od kilku do kilkudziesięciu milionów złotych w subwencji oświatowej. Od tego roku subwencją oświatową objęte jest też zadanie własne gminy, jakim jest sześciolatek w przedszkolu” - przypomniała. „Jednocześnie samorządy mają wprost dedykowane pieniądze na przekształcenia, właśnie na to, o czym rozmawiamy - na dostosowanie: na krzesła, stoliki, regały, świetlice, jak również na toalety. Szacujemy, że w najbliższych dwóch latach koszty zmian wyniosą około 900 mln zł. Zapewniliśmy te środki w subwencji oświatowej. Dodatkowo 168 mln zł z rezerwy 0,4 proc. subwencji oświatowej w tym roku” - powiedziała szefowa MEN.
Przypomniała, że zgodnie z przepisami wprowadzającymi Prawo Oświatowe nie każdy samorząd będzie musiał już w 2017 r., czyli w pierwszym roku reformy, mieć samodzielne gimnazja dostosowane do nowej struktury szkół.
„Gdy samorządy martwią się o pracownie przedmiotowe to ja mówię o rzeczywistości: o tym, że obecnie tylko w 25 proc. gimnazjów są gabinety przedmiotowe. Są też w 18 proc. szkół podstawowych. Dyskutujemy z samorządowcami, chcemy dać sobie w sumie pięć lat na wspólną pracę nad tym, by docelowo wyposażyć gabinety” - zapowiedziała Zalewska.
Odnosząc się do problemu zwolnień nauczycieli przypomniała, że w szkołach jest dramatyczny niż demograficzny. „W czasie ostatnich kilku lat prawie 45 tys. nauczycieli straciło pracę z powodu niżu demograficznego. To też jeden z powodów wprowadzania reformy. Myślimy o nauczycielach, choć przede wszystkim system został stworzony dla dziecka” - zapewniła. „Kiedy wdrażaliśmy ustawę mówiącą o wolności rodziców, którzy decydują, czy sześciolatek idzie do szkoły, czy uczy się w przedszkolu, w przestrzeni medialnej padało, że 7 tys. nauczycieli straci pracę. Ale nie straciło, mamy za to tysiąc nowych miejsc pracy w systemie edukacji” - podkreśliła.
Mówiła, że także teraz wszystko jest liczone. Wyjaśniła, że obecnie liczba dzieci w poszczególnych klasach w szkołach podstawowych jest mniejsza niż liczba uczniów w klasach gimnazjalnych. Ponieważ uczniowie będą przechodzić z klasy VI do VII, a potem do VIII w takich samych liczebnie składach, będzie potrzeba pracy dla większej grupy nauczycieli - tłumaczyła.
„W Prawie Oświatowym zakładamy, że te same oddziały, te same klasy będą przechodziły, nie będziemy ich kumulować. Powstaną dodatkowe klasy, bo jest różnica między liczbą dzieci w klasach w szkole podstawowej i liczbą w dzieci w klasach w gimnazjum . Chcemy opisać na nowo rolę pedagoga, psychologa, logopedy, doradcy metodycznego oraz zawodowego w systemie edukacji” - powiedziała.
Zalewska pytana była przez PAP o szybkie tempo wprowadzania zmian i brak czasu na doskonalenie i zdobywanie kolejnych kwalifikacji. Chodzi np. o nauczycieli przyrody w szkołach podstawowych, wśród których nie wszyscy mają uprawnienia do uczenia innych przedmiotów, takich jak fizyka, biologia czy chemia. „Nauczyciele gimnazjów nie muszą się martwić. Przypominamy - tak jak przy sześciolatku - jest tyle samo dzieci, w związku z tym będzie potrzebnych tylu nauczycieli, by edukowali właśnie taką ich liczbę” – odpowiedziała.
„Jednocześnie zmieniamy ramowe plany nauczania, to znaczy „dokładamy” konkretne przedmioty – np. przedmiotów przyrodniczych w całym systemie będzie o 105 godzin więcej, informatyki o 70 godzin” - dodała minister. Podała, że MEN sprawdzało kwalifikacje nauczycieli przyrody. Okazało się, że ponad 95 proc. z nich ma kwalifikacje do nauczania innych przedmiotów takich jak: geografii i biologii. (PAP)
dsr/ malk/