Karę pół roku więzienia i zapłatę 1000 zł zaproponował w środę przed sądem mężczyzna oskarżony o atak na profesora UW, który w zeszłym roku rozmawiał w tramwaju po niemiecku. Pokrzywdzony chce, aby uznać ten czyn nie za chuligański, lecz motywowany ksenofobią.
W środę Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli oddalił jednak te propozycje, uznając, że okoliczności sprawy - jak oceniła sędzia Ewa Patyra-Ważny - "budzą wątpliwości". Tym samym rozpoczęto regularny proces. Po prawie czterogodzinnej rozprawie sąd odroczył proces do 13 marca.
Oskarżonym jest 45-letni Piotr R., zajmujący się w Warszawie zbieraniem złomu. Zarzucono mu naruszenie nietykalności cielesnej Jerzego Kochanowskiego, profesora UW, który 8 września 2016 r. podróżował tramwajem ze swym niemieckim kolegą z uniwersytetu w Jenie. Będący pod wpływem alkoholu R., słysząc rozmowę po niemiecku, najpierw zażądał, by nie mówić w tym języku, a gdy profesor powiedział mu, że jego kolega nie zna polskiego, więc dalej będzie rozmawiał po niemiecku - uderzył Kochanowskiego w głowę.
"Paradoksalnie, właśnie namawiałem wtedy mojego kolegę, żeby przyjechał do Polski z rodziną i pokazał im nasz kraj jako bezpieczny" - opowiadał w środę PAP prof. Kochanowski. Jak dodał w sądzie, tego dnia tramwaj był pełen ludzi, którzy rozmawiali głośniej niż on z kolegą - ale tylko oni mówili w innym języku.
Pokrzywdzony chce, aby uznać ten czyn nie za chuligański, lecz motywowany ksenofobią. W środę Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli oddalił jednak te propozycje, uznając, że okoliczności sprawy - jak oceniła sędzia Ewa Patyra-Ważny - "budzą wątpliwości".
"Wołałem do ludzi w tramwaju, żeby wezwali motorniczego i policję. Podszedł do nas na przystanku i powiedział, że jak chcemy się bić, to na zewnątrz. I wrócił za stery tramwaju. Sprawca pobicia, którego trzymałem, wyrwał mi się i z kolegą wysiadł na przystanku. Potem jeszcze motorniczy mi powiedział, że jeśli chcę zawiadomić policję, to muszę to zrobić sam, bo on nie ma takich możliwości. Ja też nie mogłem, bo twarz i koszulę miałem we krwi" - opowiadał pokrzywdzony. Jak dodał, jego niemiecki kolega był zdarzeniem "przerażony". Sprawca został zatrzymany przez policję w październiku; od tego czasu przebywa w areszcie. Wcześniej, po odbyciu kary za inne przestępstwa (był karany sześciokrotnie, m.in. za oszustwo, kradzież z włamaniem i wprowadzanie w obieg sfałszowanych pieniędzy), zbierał złom. Jak twierdzi, zarobione pieniądze w większości przepijał. "Piję alkohol w dużym stopniu. Nie wiem, czy nałogowo" - mówił przed sądem.
"Chciałem powiedzieć po prostu, że przyznaję się do tego, jest mi przykro, że taka sytuacja zaistniała. Nigdy nie byłem karany za takie przestępstwo. Nie jestem jakiś agresywny, nie jestem żadnym rasistą. Działałem pod wpływem alkoholu. Zbytnio całej sytuacji nie pamiętam - przyznałem się do tego, co mi powiedzieli na komendzie" - mówił oskarżony przed sądem, deklarując chęć poddania się karze.
"Do czego właściwie się pan przyznaje?" - pytał oskarżonego mec. Arkadiusz Matusiak, reprezentujący pokrzywdzonego profesora pro bono, na prośbę Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. "Do tego, że zaczepiłem tego pana w tramwaju, ale nie pamiętam, jak to zaczepienie wyglądało. Pamiętam, że pan był w towarzystwie, bodajże dwóch mężczyzn. Z kimś rozmawiał. Ale nie wiem, o czym była ta rozmowa, bo mówił po niemiecku" - odparł Piotr R. "I to dlatego pan zaatakował?" - dociekał adwokat. "Nie mam dla tego zachowania żadnego logicznego wytłumaczenia" - brzmiała odpowiedź.
Wcześniej mec. Matusiak wnosił o zmianę kwalifikacji prawnej czynu - z naruszenia nietykalności cielesnej z pobudek chuligańskich, na powodowane uprzedzeniami narodowościowymi. Prokurator Agnieszka Telega-Matejczuk i obrońca oskarżonego Tomasz Rutkowski oponowali, wskazując, że nie ma do tego podstaw.
Mec. Rutkowski wniósł o to, by sąd orzekł dobrowolne poddanie się karze: 6 miesięcy więzienia i 1000 zł nawiązki na rzecz pokrzywdzonego. "Okoliczności zdarzenia nie budzą wątpliwości, mój klient przyznał się, wyraził skruchę, nie utrudnia postępowania. Cele postępowania karnego zostaną osiągnięte nawet bez przeprowadzenia postępowania dowodowego" - uzasadniał.
"Jest mi wstyd za to, co się stało. Mogę powiedzieć, że na pewno to się już nigdy nie powtórzy" - zapewniał oskarżony.
"Przeprosiny przyjmuję, ale widzę także konieczność nieuchronności kary" - odpowiedział na to pokrzywdzony.
Prok. Telega-Matejczuk nie oponowała przeciwko takiemu wnioskowi, ale mec. Matusiak zgłosił inną propozycję. "Oskarżony był już sześciokrotnie karany i jak widać, nie został zresocjalizowany. Dlatego proponujemy karę łączoną: 3 miesiące pozbawienia wolności i 2 lata ograniczenia wolności przez nałożenie obowiązku wykonywania prac społecznych oraz zadośćuczynienie, które mój klient przeznaczy na cele charytatywne. To pozwoli na powrót oskarżonego do społeczeństwa, poddanie go terapii antyalkoholowej - wyliczał. Jak dodał, jego klientowi, który jest w sprawie oskarżycielem posiłkowym, zależy na podkreśleniu, iż przestępstwo miało pobudki ksenofobiczne.
Mec. Rutkowski - po konsultacji z klientem - oświadczył, że podtrzymuje wcześniejszą propozycję, ale nie będzie oponować przeciw tej zmianie kwalifikacji prawnej i wówczas proponują 3 miesiące więzienia oraz rok prac społecznych po 40 godzin miesięcznie. Pełnomocnik profesora oświadczył, że oskarżyciel posiłkowy nie sprzeciwia się takiej propozycji.
Sprzeciwił się jednak prokurator - Telega-Matejczuk podtrzymała pierwotne stanowisko, że zasadna będzie kara 6 miesięcy więzienia dla Piotra R. Jak mówiła, oskarżony był już wielokrotnie wcześniej karany, kary mu odwieszano - więc dziś nie zasługuje na karę inną niż bezwzględnego pozbawienia wolności. "Skoro mamy sprzeciw prokuratora, to i my - chcąc zakończyć ten proces w trybie konsensualnym - nie sprzeciwiamy się takiemu wnioskowi" - zadeklarował mec. Matusiak(PAP)
wkt/ karo/