Bułgaria ostro zareagowała na wypowiedź rzeczniczki rosyjskiego MSZ Marii Zacharowej, że 50 tys. bułgarskich Żydów zostało ocalonych dzięki Armii Czerwonej. „Nie sowiecka armia, lecz naród bułgarski ocalił bułgarskich Żydów” – oświadczyło bułgarskie MSZ.
Prezydent Rumen Radew określił w sobotę słowa rosyjskiej rzeczniczki jako "brak wiedzy historycznej lub świadomą prowokację".
Wypowiedź Zacharowej, o której poinformowała agencja TASS, była spowodowana kolejnym incydentem związanym z pomnikiem Armii Czerwonej w Sofii, którego obecność w centrum bułgarskiej stolicy uważana jest za wielce kontrowersyjną. W nocy z 30 na 31 października pojawił się na nim antysemicki napis.
Zacharowa oświadczyła: „W latach II wojny światowej dzięki naszym żołnierzom udało się zapobiec deportacji Żydów z Bułgarii i w ten sposób ocalono od pewnej śmierci około 50 tys. ludzi”. Podkreśliła, że deportacja została uniemożliwiona właśnie dzięki „ofensywie Armii Czerwonej”. Dodała, że autorzy napisu nie znają własnej historii.
W Sofii słowa Zacharowej spowodowały szeroki odzew, gdyż ocalenie bułgarskich Żydów podczas II wojny światowej wspólnymi wysiłkami społeczeństwa i bułgarskich władz jest jedną z najbardziej chlubnych kart w XX-wiecznej historii tego kraju - napisał w sobotę dziennik „24 czasa”.
Choć Bułgaria była sojusznikiem Niemiec, w obronie Żydów w 1943 roku stanęło całe społeczeństwo, Cerkiew Prawosławna, a także deputowani, którzy zwrócili się w petycją do cara Borysa III o powstrzymanie ich deportacji. Dzień 9 marca 1943 roku, gdy w Płowdiwie nie pozwolono ruszyć pociągom z Żydami do obozów nazistowskich, obchodzony jest w Bułgarii jako dzień tolerancji. Szczególną rolę odegrali wówczas autor petycji do cara poseł Dymitar Peszew oraz metropolita Płowdiwu Cyryl, późniejszy patriarcha, który zapowiedział otwarcie wszystkich świątyń prawosławnych dla Żydów. Ostatecznie władze cofnęły rozkaz deportacji. Bułgarskie media przypominają, że wielu bułgarskich działaczy zostało później uznanych przez Izrael za Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
"Kiedy obywatele bułgarscy stanęli na torach, by powstrzymać pociągi, które miały jechać do obozów śmierci, a przedstawiciele politycznych, gospodarczych i intelektualnych elit bułgarskich i Cerkwi Prawosławnej pisali listy protestacyjne w obronie Żydów, Armia Czerwona była tysiące kilometrów od granicy bułgarskiej” – napisano w oświadczeniu bułgarskiego resortu spraw wewnętrznych.
„Nie negujemy roli i znaczenia Armii Czerwonej w likwidacji nazizmu w Europie podczas II wojny światowej, lecz chcemy podkreślić, że próby zmiany faktów historycznych nie pomagają w walce z odradzeniem się antysemityzmu, rasizmu, neonazizmu i nietolerancji” – podkreśla z kolei bułgarski MSZ.
Incydent przywołał dawne spory co do losu ustawionego w centrum miasta na 37-metrowym postumencie czerwonoarmisty z pepeszą w ręku. Pomnik stoi naprzeciwko Uniwersytetu Sofijskiego, najstarszej bułgarskiej wyższej uczelni.
Od lat nie słabną głosy domagające się przeniesienia go z centrum miasta. W 1993 roku ówczesne władze miejskie podjęły decyzję o zburzeniu pomnika, do czego jednak nie doszło. Obecność pomnika w centrum Sofii, tak jak innych podobnych monumentów, chroni bułgarsko-rosyjski traktat o przyjaźni i współpracy z 1993 roku.
Są opinie, że rozwiązaniem problemu byłoby przewiezienie pomnika do muzeum sztuki totalitarnej, które powstało w Bułgarii przed paroma laty.
W II wojnie światowej Bułgaria była sojusznikiem hitlerowskich Niemiec. We wrześniu 1944 roku Armia Czerwona wkroczyła do kraju nie jako wyzwoliciel od okupacji, lecz jako okupant.
Z Sofii Ewgenia Manołowa (PAP)
man/ jo/ mc/