O paryskiej wystawie kolekcji Marina Karmitza, francuskiegoi producenta i dystrybutora filmów oraz właściciela sieci kin, prasa pisze, że jest to „najbardziej nieoczekiwana”, „najciekawsza”, a nawet „najbardziej wstrząsająca” spośród ekspozycji w stolicy Francji.
W siedzibie Fundacji Maison Rouge (czerwony dom) są dzieła podpisane największymi nazwiskami współczesnych malarzy i rzeźbiarzy oraz statuetki prekolumbijskie. Są obrazy Warhola i rzeźba Man Raya, są przede wszystkim dziesiątki fotografii, powstałych od początku ubiegłego wieku do naszego stulecia.
Zadziwia i cieszy potężna obecność Polski w tym zbiorze. Od zdjęć Witkacego, poprzez Rysunki Kantora i Aliny Szapocznikow, do zrobionych na krótko przed II wojną, fotografii Romana Vishniaca, przedstawiających Żydów w polskich miastach i miasteczkach.
Najbliższy i najłatwiejszy do odczytania związek Marina Karmitza z Polską to jego kontakty z Krzysztofem Kieślowskim. Karmitz wyprodukował trylogię Trzy Kolory autora Dekalogu, nagrodzoną Złotym Lwem na festiwalu w Wenecji. „Producenta i reżysera łączyła prawdziwa przyjaźń” – wspomina fotograf i operator Piotr Jaxa, który pracował na planie Trzech Kolorów. Ponadto Karmitz przyjaźni się z parą artystów konceptualistów – Annette Messager i Christianem Boltanskim, którzy uczuciowo i artystycznie blisko związani są z Polską.
Na tej wystawie obecna jest nie tylko Polska. Tchnie z niej duch Europy środkowej i wschodniej, nawet w zdjęciach robionych za Oceanem.
Fotografie z Oświęcimia, tak samo, jak te z żydowskiej Łodzi, przepełnione są niekończącą się żałobą po Europie opróżnionej z ważnej grupy jej mieszkańców, stracie, po której świat nie może odzyskać równowagi.
Marin Karmitz urodził się w 1938 r. w żydowskiej rodzinie w Bukareszcie. Wojnę przeżył w Rumunii. Miał 9 lat, gdy z rodzicami przyjechał do Nicei.
Przy eksponatach nie ma daty zakupu, wiadomo tylko, że kolekcję rozpoczęło nabycie zdjęcia młodego, belgijskiego górnika z 1937 roku. Umieszczeniem i formatem, dominuje ono wystawę, pozwalając każdemu ze zwiedzających na indywidualną interpretację jej tytułu, który brzmi Resident etranger (mieszkaniec cudzoziemiec, a może obcy mieszkaniec).
Ekspozycję otwiera fotografia Andre Kertesza, przedstawiająca religijnego Żyda (co poznać po kapeluszu i brodzie, gdyż jest odwrócony), siedzącego nad East River w Nowym Jorku, z niezapalonym cygarem w ustach. Obok poler z zarzuconą cumą. Czy przytrzymuje statek, którym przypłynął emigrant, wyraźnie już upewniony co do przyszłego losu?
To zdjęcie to chyba jedyny, wśród ponad stu, eksponat pokazujący Amerykę jako przystań spokoju. O jeden za dużo, znając wciąż żywotne ślady lewactwa Marina Karmitza i jego stałą niechęć jako producenta i dystrybutora filmów, do ekspansji amerykańskiego kina w Europie.
Być może jednak Ameryka jest tu drugorzędna, może chodziło raczej o pokazanie, że pośród politycznych, gospodarczych i społecznych turbulencji, możliwy jest wypoczynek, choćby chwilowy; że ludzkość płynie jednak do portu dobrej nadziei.
Ten wstępny optymizm tylko pozornie rozbija się o czarne w nastroju prace Michaela Ackermana, które udają reportaż. Dialog z nimi prowadzą sceny uchwycone w nocnym bistro przez Gottharda Shucha.
To nazwisko prowadzi na ślad „Rodziny Człowieczej”, wystawy fotograficznej, która obiegła świat w latach 50 XX w., i w której brał udział Shuch. Jej przesłaniem była wspólnota rodzaju ludzkiego oraz braterstwo wszystkich narodów i ras.
Te piękne idee spełniają się, jak dotąd, na wystawach.
Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)
edytor: Paweł Tomczyk