W maju do księgarń trafią dwie książki o zeszłorocznej, zwycięskiej, choć tragicznie zakończonej wyprawie polskich himalaistów na jeden ze szczytów Karakorum - „Broad Peak. Niebo i piekło” Bartka Dobrocha i Przemysława Wilczyńskiego oraz "Długi film o miłości" Jacka Hugo-Badera.
5 marca zeszłego roku wyprawa pod kierownictwem Andrzeja Wielickiego w składzie Adam Bielecki, Artur Małek, Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski dokonała pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak. W drodze powrotnej zginęli dwaj członkowie wyprawy - 58-letni Berbeka i 28-letni Kowalski. Tragedia poruszyła nie tylko środowisko górskie, dramatem wspinaczy żyła przez długi czas niemal cała Polska.
W maju do polskich księgarń trafią dwie książki o wyprawie. Pierwsza z nich to „Broad Peak. Niebo i piekło” Bartka Dobrocha i Przemysława Wilczyńskiego - dziennikarzy "Tygodnika Powszechnego". Autorzy, analizując krok po kroku najważniejsze wydarzenia, próbują odpowiedzieć na pytanie, czy tragedii na Broad Peak dałoby się uniknąć. Przeprowadzają rozmowy ze świadkami wydarzeń, przyjaciółmi tragicznie zmarłych i ich rodzinami, dokonują wiwisekcji etyki polskiego himalaizmu i zastanawiają się, czy wyprawa oznacza jego koniec.
Na przełomie czerwca i lipca 2013 wyruszyła na Broad Peak wyprawa poszukiwawcza brata jednego z zaginionych Jacka Berbeki i Jacka Jawienia. Jej celem było odnalezienie i pochowanie wspinaczy zaginionych na Broad Peaku. Wyprawa nie odnalazła Maćka, ale zespołowi udało się godnie pochować Tomasza Kowalskiego. W tej wyprawie uczestniczył Jacek Hugo-Bader, który opisał ją w książce "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak".
Autorzy obu książek próbują odtworzyć przebieg wyprawy. 4 marca wspinacze dotarli do obozu IV, tzw. szturmowego. Nazajutrz wyszli z namiotów o godz. 5.15 z zamiarem zdobycia szczytu. Już podczas wspinania stało się jasne, że założony plan o powrocie ze szczytu przy świetle dziennym na przełęcz Broad Col, skąd można było bezpiecznie schodzić do obozu przy latarkach, jest nierealny. Podczas rozmowy telefonicznej przed Rocky Summit, przedwierzchołkiem góry, kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki sugerował wspinaczom, że powinni zawrócić, nie posłuchali go jednak.
Po tragedii Wielickiego pytano, dlaczego nie użył swego autorytetu, aby ich zawrócić? Wielicki czuł, że nie ma prawa zabraniać im wejścia. "Chłopcy byli świetnie wyposażeni, była pogoda, nic nie wskazywało na kłopoty. A mimo to w okolicach Rocky Summit próbowałem w nich zasiać wątpliwości: żeby nie patrzyli tylko na ten szczyt, żeby się zastanowili. Odpowiedź była taka, że po to tu przyszli. Przyjechali pisać historię, nie mogłem ich zatrzymać" - mówił Dobrochowi i Wilczyńskiemu.
5 marca 2013 roku wyprawa pod kierownictwem Andrzeja Wielickiego w składzie: Adam Bielecki, Artur Małek, Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski dokonała pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak. W drodze powrotnej zginęli dwaj członkowie wyprawy - 58-letni Berbeka i 28-letni Kowalski. Tragedia poruszyła nie tylko środowisko górskie, dramatem wspinaczy żyła przez długi czas niemal cała Polska.
W historii polskiego himalaizmu wielokrotnie zdarzało się, że na szczyt wchodzili tylko nieliczni uczestnicy wyprawy, a jej kierownik miał prawo zawrócenia ekspedycji. Podczas wyprawy na Mount Everest w 1980 roku Andrzej Zawada powstrzymał dwu uczestników wyprawy przed atakiem na szczyt. Jerzy Kukuczka i Andrzej Czok weszli już tam przed nimi, a kierownik wyprawy uznał, że nie warto narażać na ryzyko kolejnych ludzi, skoro zespół osiągnął już sukces. Podczas wyprawy Broad Peak nie było mowy, aby powstrzymać drugi, wyraźnie słabszy zespół wspinaczy, czyli Berbekę i Kowalskiego przed atakiem. Dało to komentatorom pretekst do spekulacji, że w polskim himalaizmie dawny duch pracy zespołowej upadł i obowiązuje teraz zasada, że każdy wspina się sam dla siebie.
O godz. 17.20 jako pierwszy na szczyt dotarł Bielecki, był tam zaledwie kilka minut i zaczął zbiegać w dół mijając się z Arturem Małkiem, który dotarł na szczyt kilkanaście minut po nim. Jeszcze niżej Bielecki spotkał Berbekę i Kowalskiego, którzy szli razem. Tomek zamierzał na szczycie nakręcić film, w którym poprosiłby swoją narzeczoną o rękę. Wiadomo, że próbował to zrobić, nie wiadomo, czy z sukcesem. Kierownik wyprawy miał kontakt telefoniczny tylko z Kowalskim. Bielecki twierdzi, że rozstroił mu się telefon, radio Małka w ogóle nie działało, niechętny technice Berbeka w ogóle nie włączył swojego aparatu. Już po godzinie od zdobycia szczytu przez Tomka i Maćka stało się jasne, że mają kłopoty.
Kowalski - jedyny, z którym Wielicki miał kontakt - słabym głosem mówił, że jest przemrożony, że ma białe ręce. Prosił, żeby mu podpowiedzieć, co zażyć z podręcznej apteczki. Przy kolejnej rozmowie Wielicki spytał się go o Maćka Berbekę. Tomek mówił, że widzi jego latarkę, w pewnym momencie użył nawet liczby mnogiej: "Nie damy rady, będziemy biwakować". "Poprosiłem, by dał mi w takim razie Maćka. Cisza zapadła, a po chwili odpowiedź: +Maciek nie chce gadać+. Albo widział jakieś światełko, i stąd ta liczba mnoga, albo miał przywidzenia spowodowane deterioracją, czyli zasadniczym pogorszeniem stanu organizmu" - wspomina Wielicki. Odcinek, którzy jego poprzednicy pokonali w dwie godziny, Tomkowi zajął osiem godzin. W jednej z rozmów oświadczył, że musi się zatrzymać i przypina się do liny poręczowej. O 6.30 rano Tomek Kowalski powiedział Wielickiemu, że spróbuje wstać. Była to jednak ostatnia ich rozmowa. Ciało Tomka znaleziono przypięte do liny poręczowej.
Światełko latarki Macieja Berbeki, który bardzo powoli schodził, Wielicki obserwował z bazy. Szedł coraz wolniej. Około drugiej w nocy do obozu szturmowego wrócił Adam Bielecki, później - Artur Małek. W obozie nawiązali kontakt telefoniczny z kierownikiem, ale byli już zbyt słabi i zbyt nisko, aby wrócić na górę na ratunek kolegom. Światełko latarki Berbeki było widoczne do świtu.
W marcu w Karakorum na wysokości 7 tys. m panują temperatury około minus 30 stopni, a odczuwalna temperatura spada nawet poniżej 60 stopni. W powietrzu jest tylko jednak trzecia tlenu w porównaniu do powietrza na dole, do którego organizm jest przyzwyczajony. "Na dużej wysokości mózg działa inaczej - jest niedotleniony. Instynktownie, na poziomie odruchów ratuje swoje życie. Dlatego nie zgadzam się z taką łatwa oceną, że partnerzy ot tak, zostawili Tomka i Maćka, że stchórzyli, że to źli, bezduszni, pozbawieni ludzkich odruchów ludzie" - tłumaczy Wielicki Hugo-Baderowi.
Najwięcej oskarżeń posypało się na Adama Bieleckiego, najsprawniejszego fizycznie uczestnika wyprawy, który pierwszy osiągnął szczyt i pierwszy zszedł do obozu. Sam Bielecki w wywiadzie dla "Newsweeka" tłumaczył, że na tej wysokości obowiązuje system zero-jedynkowy: "Możesz iść i żyć. Albo zostać i umrzeć". Bielecki nie wiedział, co się dzieje z resztą uczestników wyprawy, sam był skrajnie wyczerpany. Mimo wszelkich okoliczności usprawiedliwiających go, to właśnie jego postępowanie sprowokowało spekulacje, że znana maksyma Wawrzyńca Żuławskiego: "Idziemy razem, umieramy razem", przez lata uważana za motto polskiego himalaizmu, straciła aktualność.
Broad Peak, dwunasta najwyższa góra świata o wysokości 8047 metrów uważana jest za górę szczególnie związaną z polskimi wspinaczami, choć jako pierwszy zdobył ją w lecie 1957 roku zespół austriacki. Ale już pierwsza kobieta, która stanęła na Broad Peak to Polka - Krystyna Palmowska z Warszawy. Pierwsze w historii wejście na ośmiotysięcznik w ciągu jednego dnia to wyczyn Krzysztofa Wielickiego, a trawersu po wszystkich trzech wierzchołkach góry dokonali Jerzy Kukuczka i Wojciech Kurtyka. W 1975 roku polska wyprawa, jako pierwsza dotarła na środkowy wierzchołek góry (8016), ale w drodze powrotnej zginęło trzech jej członków. Dziesięć lat później Broad Peak zimą próbowały bezskutecznie zdobyć Wanda Rutkiewicz i Barbara Kozłowska, która podczas tej wyprawy zginęła.
Bitwy o zdobycie Broad Peaku zimą, co jest znacznie trudniejsze od letniego wspinania się, trwały ćwierć wieku. Jako pierwszy bezskutecznie próbował tego Andrzej Zawada w 1988 roku, ten sam, który wpadł na pomysł, że zimowe wspinanie może stać się polską specjalnością. W sumie Polacy weszli zimą na 10 spośród 12 najwyższych szczytów świata, to właśnie dlatego w środowisku zaczęto ich nazywać Ice Warriors czyli Lodowymi Wojownikami. W 1988 roku w kierowanej przez Zawadę wyprawie Maciej Berbeka i Aleksander Lwow zaatakowali Broad Peak. Fatalna pogoda sprawiła, że Lwow się wycofał, a Berbeka samotnie dotarł na przedwierzchołek góry i, sądząc że jest już na szczycie, zaczął schodzić. Działo się to dokładnie 25 lat przed tym, gdy zginął niemal w tym samym miejscu tej samej góry - 6 marca 1988 roku. W latach 2009 i 2011 polskie wyprawy zimowe na Broad Peak prowadził Artur Hajzer, skończyły się one jednak niepowodzeniem. W sumie na Broad Peak zginęło 26 osób w tym sześciu Polaków.
W tym samym czasie gdy działa wyprawa po ciało Macieje Berbeki niedaleko, pod Gaszerbrumem zginął Artur Hajzer, twórca programu Polski Himalaizm Zimowy. Ciało Tomka Kowalskiego pochowano na Broad Peak, ciała Macieja Berbeki nie znaleziono.
„Broad Peak. Niebo i piekło” Bartka Dobrocha i Przemysława Wilczyńskiego ukazała się 7 maja nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. "Książka "Długi film o miłości" Jacka Hugo-Badera ukaże się nakładem wydawnictwa Znak 22 maja. (PAP)
aszw/ ls/