W sierpniu 2018 r. minie rok od śmierci Janusza Głowackiego. Pisarz, dramaturg, felietonista, jedna z najbardziej nietuzinkowych postaci polskiego parnasu, bon vivant i - czasem - skandalista miał 79 lat. Trudno w to uwierzyć, gdyż Głowacki, przez znajomych nazywany „Głową” zdawał się być zdecydowanie młodszy nie tylko od rówieśników, ale i od osób z późniejszych roczników.
Izabela Bartosz w swojej książce wspomnieniowej o pisarzu snuje niespieszną opowieść: przytacza anegdoty, obrazy, impresje znajomych i własne – większa część „Portretu Janusza Głowackiego” jest malowana przez autorkę z osobistej perspektywy. Znajdą się czytelnicy, którzy uznają to za wadę, ale po godzinie lektury być może zgodzą się z tym, że inaczej o Głowackim mówić się nie da (o ile nie tworzy się literackiej monografii) – jest bowiem tylu Głowackich ilu było jego znajomych – każdy zachował inny wizerunek pisarza, nieco inną o nim pamięć.
Na festiwalu filmowym Cinergia w Łodzi zorganizowano panel dyskusyjny poświęcony Głowackiemu. Krystyna Kofta zaczęła opowiadać jak bardzo uczuciowy był Janusz. Kutz [Kazimierz] się obruszył: - Co pani opowiada. Janusz był tak poraniony w środku, tak smutny, że on w ogóle nie potrafił kochać. – Ale ja opowiadam o swoich spostrzeżeniach, ja go znałam ponad czterdzieści lat – tłumaczyła Kofta. – A ja też go znałem bardzo długo i doskonale wiem, jaki był – przerywał Kutz.
W uroczo i przyjaźnie gawędziarskiej książce Bartosz wspominają Janusza Głowackiego min. Daniel Olbrychski (Janusz fantastycznie się bawił, umiał żyć pięknie, nie marnował czasu towarzysko), Tomasz Łubieński (przyjaciel od lat szkolnych), Ksiądz Andrzej Luter (Doskonale wiedziałem jaki jest jego stosunek do kościoła, do wiary i rozumiałem to./…/ Zawsze mi powtarzał, że bliżej mu do przegranych niż wygranych), Hanna Bakuła, Małgorzata Zajączkowska (Nowy Jork jest szalenie inspirujący, daje kopa, ale też trudno jest się tam przebić, a my nawzajem byliśmy świadkami swoich sukcesów i to było wspaniałe).
Niewielu spośród tak zwanych „zwykłych” czytelników wie, że majestatycznie przechadzający się warszawskimi ulicami w rozpiętej koszuli i lnianych luźnych spodniach opalony Głowacki, mający opinię playboya (słusznie) i cynika (dyskusyjne) w istocie na swój sukces ciężko pracował – pisanie nie przychodziło mu lekko. Od czasów studiów narzucał sobie rygor – w pokoju niewielkiego mieszkania przy Bednarskiej (dokąd zresztą powrócił zza oceanu na początku XXI wieku) codziennie zasłaniał okna, zapalał światło i pisał od ósmej rano do pierwszej, lub drugiej po południu. Dopiero potem ruszał na spacer, na spotkania, na dyskusje, na wódkę, później do pisarskiego salonu Warszawy - kawiarni Czytelnika.
Jak powstawał scenariusz filmu „Rejs”? Jakie konflikty towarzyszyły „Polowaniu na Muchy”, co amerykański sukces tak naprawdę oznaczał dla Głowackiego? Odpowiedzi na te pytania można próbować znaleźć w „Świecie bez Głowy” – opowieści o pisarzu, o którym Henryk Breza powiedział: Nikt nie potrafił tak kochać literatury jak on i nikt nie potrafił o niej pisać tak jak on. Bo Janusz Głowacki traktował literaturę śmiertelnie serio – co niekoniecznie przystaje do jego budowanego przez anegdoty i dykteryjki wizerunku.
Izabela Bartosz "Świat bez Głowy. Portret Janusza Głowackiego". Wyd. Czerwone i Czarne, Warszawa 2018.
Źródło: MHP