Tego dnia nic nie było ważniejsze niż Lwów, o nim też pisała prasa i mówiła ulica. Pewnych informacji było niewiele, tworzyła się więc legenda.
Poprzedniego dnia informacje były jeszcze niepewne. Mało kto wiedział cokolwiek ponad to, że wojsko ukraińskie kontroluje Lwów, a ukraińska Rada Narodowa proklamowała powstanie niepodległego państwa w Zachodniej Galicji. Ktoś wspomniał coś o starciach polsko-ukraińskich, ktoś inny dodał, że padły ofiary, ale tak naprawdę nikt nie był niczego pewny. Dopiero później dziennikarzom udało się dotrzeć do pierwszych świadków – uciekinierów z miasta.
W poniedziałek 4 listopada pojawiły się w prasie obszerne relacje, w części oparte na spekulacjach mających już jednak oparcie w zeznaniach. We Lwowie trwała bitwa. Dziennikarze krakowskiego „Czasu” dotarli do dwóch pracowników tamtejszej poczty, mieszczącej się na dworcu kolejowym. Udało im się uciec z miasta w pociągu wojskowym, wypuszczonym jeszcze przez Ukraińców.
„Opowiadali, że Rusini obsadzili dworzec kolejowy, otoczyli go karabinami maszynowymi i wszystkich, skądkolwiek na dworzec przychodzili, rewidowali. Rewizje odbywały się często w sposób brutalny. Kolejowi urzędnicy polscy, obawiając się gwałtów ze strony ruskiej, do urzędowania i do służby nie przyszli, skutkiem czego cały ruch na dworcu ustał. Następnie Rusini obsadzili gmach dyrekcji pocztowej i przerwali komunikację telegraficzną i telefoniczną. O wypadkach we Lwowie przybyli do Krakowa funkcjonariusze nie umieli podać dokładnych wiadomości, gdyż mieszkając w pobliżu dworca kolejowego, jak wiadomo bardzo odległego od śródmieścia, nie mieli sposobu na obserwowanie wypadków. Nie wiedzą też, co się stało w gmachu namiestnictwa. Słyszeli tylko, że Rusini zamknęli zupełnie dostęp do ratusza, w ten sposób, że wszystkie ulice prowadzące do rynku obsadzili swoim wojskiem, że liczne patrole ruskiej krążą po całym mieście, że po ulicach uwijają się automobile obsadzone żołnierzami ruskimi, którzy zwyczajem kozackim strzelają z karabinów na postrach w górę lub do okien mieszkań, niekiedy jednak strzelają także do ludzi. Zabili już pewną liczbę osób, w tym kobietę w kościele św. Elżbiety w pobliżu dworca kolejowego”.
Krakowskim dziennikarzom udało się też namierzyć anonimowego gimnazjalistę, który również uciekł ze Lwowa, dowiedzieli się jednak od niego tylko tyle, że „strzelanina na ulicy jest gęsta” oraz że „rozgoryczeni Polacy odstrzeliwują się przed napadami Ruskimi”. Cytowano także nadaną z Przemyśla depeszę, w której informacje powyższe uzupełnia wiadomość, że do poważniejszego starcia doszło na ulicy Leona Sapiehy. Z braku szerszych informacji redaktorzy „Czasu” odwołali się do obszernej korespondencji, jaką ze Lwowa nadał niemiecki – jak podkreślano – życzliwy dla strony ukraińskiej, „Lemberger Zeitung”. Jak pisali korespondenci:
„Akcję ukraińskiej Rany Narodowej przyspieszyła działalność Polskiej Komisji Likwidacyjnej w Krakowie. W ostatnich dniach przedstawiciele Ukraińców pertraktowali z austriackim premierem Lammaschem celem oddania w ręce Ukrainy administracji wschodniej części kraju. Prezydent ministrów oświadczył gotowość oddania Ukraińcom całej Wschodniej Galicji po San i obiecał wysłać w tym celu specjalnego kuriera do namiestnika Huyna z odpowiednimi poleceniami. Tymczasem w Krakowie władza wojskowa przeszła w ręce Komisji Likwidacyjnej, która postanowiła rozszerzyć swoją władzę na całą Galicję. Wobec tego, ukraińska Rada Narodowa uznała tylko za odpowiednie nie czekać na kuriera z Wiednia, tylko uprzedzić akcję polską we Lwowie”.
W czwartkowy wieczór członkowie ukraińskiej Rady Narodowej udali się więc do namiestnika Huyna z żądaniem natychmiastowego wydania władzy w ich ręce. Dziennikarze raportowali dalej:
„Huyn odmówił temu żądaniu i oświadczył, że jego obowiązkiem jest stać na stanowisku, jak długo nie otrzyma innych wskazówek z Wiednia. Podobną odpowiedź dał Ukraińcom komendant wojskowy feldm. Pleffer, którzy się doń zwrócili również z żądaniem wydania władzy wojskowej. W późnych godzinach wieczornych zebrała się ukraińska Rada Narodowa na obrady, których wynikiem było ujęcie władzy w mieście przemocą. W myśl tego postanowienia w piątek o 3 rano zjawili się w koszarach, w których przebywali żołnierzy ukraińskich pułków 19, 15, 30 i 41, ukraińscy oficerowie i oświadczyli zebranym żołnierzom, że Wschodnia Galicja proklamowana zostaje niezawisłym państwem ukraińskim i że odtąd mają słuchać rozkazów Rady Narodowej. Dotychczasowi komendanci zostali usunięci, a na ich miejsce ustanowiono komendantów ukraińskich”.
W tym momencie rozpoczęła się ukraińska okupacja Lwowa:
„W godzinę później wyruszyły drobne oddziałki wojskowe, po części z karabinami maszynowymi, w ciemne ulice Lwowa. Jeden oddziałek obsadził namiestnictwo, przy czym komendant tego oddziału zakomunikował namiestnikowi Huynowi fakt objęcia władzy i oświadczył mu, że jest internowany. Gdy w rannych godzinach zjawili się urzędnicy, straże wojskowe wzbroniły im przystępu, oświadczając, że dziś urzędowanie zawieszone.
Dotychczasowe wypadki rozegrały się całkiem pokojowo. W dalszym ciągu dnia polała się jednak krew, krew polska. Główna walka rozegrała się w okolicy ulicy Leona Sapiehy. W szkole Sienkiewicza przebywała pewna liczba polskich legionistów, którzy byli uzbrojeni i zaopatrzeni w amunicję. Legioniści ci próbowali owładnąć pobliskim składem amunicji i z tego powodu przyszło pomiędzy nimi a ukraińskimi wojskami do walki, która trwała do późna w nocy i kosztowała niewiadomą dotychczas liczbę zabitych i rannych. Walczono nie tylko karabinami, lecz karabinami maszynowymi, które tylko Ukraińcy mieli do dyspozycji i granatami. Ręcznymi. Odgłos walki rozlegał się po całym mieście. Wywołał on na ulicę Leona Sapiehy większą liczbę ludzi, skąd wprawdzie nie było widać walki, ale można było dokładnie słyszeć łoskot karabinów i eksplozje granatów. Wojska ukraińskie otrzymywały cały czas posiłki w żołnierzach i karabinach maszynowych, sprowadzanych w wielkich wojskowych automobilach ciężarowych. Zbłąkane kule raniły także kilku przechodniów na ulicy Leona Sapiehy”.
Nie było to jedyne starcie. Dziennikarze odnotowali, że równocześnie inna bitwa rozgrywała się w ulicy Gródeckiej przed kościołem św. Anny. Polscy legioniści uwięzili ukraińskie patrole i umieścili je w kościele. Po chwili pojawiła się większa grupa żołnierzy ukraińskich z karabinami maszynowymi, która otworzyła ogień przeciw polskim legionistom i wielu z nich zraniła. Legioniści cofnęli się, a jeńcy zostali wypuszczeni z kościoła. Pojedyncze strzały dało się słyszeć również w innych częściach miasta. Życzliwi Ukraińcom redaktorzy „Lemberger Zeitung” starali się jednak oceniać sytuację obiektywnie. W komentarzu przyznali, że walki we Lwowie z godziny na godzinę stawały się coraz bardziej brutalne:
„Faktem jest, że ludność Lwowa, która z początku tłumnie wylegała na ulice, teraz trzyma się z dala, z powodu licznych zaczepek ze strony ukraińskich patroli. Ukraińcy rozbestwili się władzą, która tak nieoczekiwanie wpadła im w ręce, napastują i prowokują spokojnych mieszkańców. Najmniejszy odruch z ich strony przyprawia przechodniów o śmierć. W ten sposób miało zginąć we Lwowie wiele cywilnych osób. Dr Radwan był też świadkiem, jak patrol ukraiński zaczepił ośmiu żołnierzy idących na dworzec i wezwał ich do oddania broni. Ponieważ ci prawdopodobnie rozkazu nie zrozumieli i nie wykonali go natychmiast, padły strzały, a ośmiu żołnierzy zwaliło się na ziemię. Polacy znaleźli się od razu wobec strasznej okupacji, brutalniejszej od poprzednich”.
Kłopot z tą obszerną, niemiecką relacją polegał na tym, że dotyczyła ona wyłącznie 1 listopada, a więc zaledwie pierwszych godzin starć. Z miastem nie było łączności – połączenie telefoniczne utrzymywano wyłącznie z Kijowem, do miasta nie wpuszczano nikogo, jedynym źródłem relacji mogli być więc uciekinierzy ze Lwowa, a ci jeśli w ogóle się jeszcze pojawiali, to ich relacje w każdym przypadku były mocno spóźnione. Faktem jest jednak, że nawet bezpośrednia relacja nie wyjaśniłaby zbyt wiele.
Dziś wiemy, że 4 listopada walki polsko-ukraińskie były chaotyczne i nieskoordynowane. Sprowadzały się do pojedynczych incydentów, kiedy obie strony z jakiegoś powodu na siebie wpadły. Sytuacja miała się zmienić dopiero po pewnym czasie. Ale właśnie ta niewiedza sprawiła, że o Lwowie mówiło się w całej odradzającej się Polsce. Czytelnicy „Czasu”, czy szerzej: południowo-wschodnich obszarów kraju, byli w lepszej sytuacji, bo wiedzieli więcej i szybciej. Do Warszawy, nie wspominając o ziemiach zaboru pruskiego, wieści docierały z jeszcze większym trudem.
Być może to wydarzenia lwowskie przyspieszyły decyzję, by bez porozumienia z okupantem rozpocząć formowanie polskich sił zbrojnych. „Kurier Warszawski” przedrukował oficjalną odezwę:
„My, Rada Regencyjna Królestwa Polskiego, postawiliśmy i stanowimy: w związku z dekretem naszym z dnia 1 października o przejściu władzy zwierzchniej nad wojskiem w nasze ręce, przystąpić do formowania armii regularnej na podstawie tymczasowej ustawy o powszechnym obowiązku służby wojskowej, którą jednocześnie ogłaszamy, poruczając naszemu rządowi bezzwłoczne jej wykonanie”.
I istotnie wykonano ją niezwłocznie, kierując jednocześnie pewne siły w kierunku Galicji. Odnotował to „Czas”:
„Bezpośrednio po ogłoszeniu przez Radę Regencyjną dekretu ustanawiającego powszechną służbę wojskową przesyła rząd polski do Krakowa batalion 3 drugiego pułku piechoty z Warszawy. Są to wzorowo wyćwiczone kadry przyszłych formacji wojskowych stworzonych na podstawie dekretu. Przyjeżdżają do Krakowa wieczornym pociągiem. Godziny przyjazdu nie oznaczono, z tego powodu publiczność w ciągu dnia gromadzi się pod dworcem, dowiadując się o godzinę przyjazdu, aby gwardii legionowej w chwili jej wstąpienia na ziemię krakowską zgotować owację. Przypuszczać teraz należy, że obecność żołnierzy legionowych, owianych urokiem legendy bohaterstwa, podniesie zapał naszej młodzieży, skłaniając ją do chętnego pełnienia służby w ojczystych szeregach”.
Całe to militarne zamieszanie sprawiło, że niemal niezauważony przeszedł kryzys polityczny w łonie władz polskich. Rząd Józefa Świeżyńskiego po zaledwie dwunastu dniach urzędowania postanowił dokonać przewrotu, odciąć się od Rady Regencyjnej i ogłosić własny manifest. Jak odnotowano w „Kurierze Warszawskim”:
„Obecny gabinet od chwili objęcia władzy liczył się z potrzebą rekonstrukcji rządu na szerokich podstawach demokratycznych z udziałem lewicy narodowej. W tym celu przeprowadzane były nieustanne rokowania z przedstawicielami lewicy. Przyjazd polityków galicyjskich do Warszawy po utworzeniu obecnego rządu pozostawał w ścisłym związku z koniecznością reorganizacji. Ostatnie rokowania z przywódcami lewicy, jej postawa wobec rządu i Rady Regencyjnej, rozwój ruchu ludowego, świadomość rządu, że należy do budowy państwa wciągnąć jak najszersze warstwy narodu, wreszcie troska o utrzymanie w kraju ładu i porządku pobudziły rząd do szybkiej decyzji w kierunku utworzenia rządu narodowego. Kilka dni trwały debaty nad realizacją powziętego zamiaru, wczoraj zapadła decyzja. Rada Regencyjna o tym postanowieniu gabinetu nie była uprzedzona. Zawiadomiono ją dopiero po fakcie dokonanym, tj. po wydaniu odezwy. Regencja na razie przyjęła do wiadomości krok rządu, ale należy przewidywać, że wyciągnie z tego odpowiednie konsekwencje, tj ustąpi. Projektowany rząd składać się ma z ok. 30 członków. Ze strony lewicy demokratycznej wymieniani są jako kandydaci: Piłsudski, Daszyński, Ziemęcki, Moraczewski, Reger, Witos, Thugutt, Stolarski, Nocznicki, Stanisław Michalski, Paszkowski, Radwan, Supiński, Medard Downarowicz, Sieroszewski”.
Rada Regencyjna nie zamierzała jednak ustępować. Postanowiła za to zdymisjonować Świeżyńskiego i rozwiązać jego rząd. Ulica przeszła nad tym do porządku, nie było poważniejszych tąpnięć.
Sporo za to mówiło się o postawie państw uniezależniających się od dawnych mocarstw. Te właśnie doniesienia najlepiej wskazywały, że wojna tak naprawdę już się skończyła. Jak informował „Kurier Warszawski”:
„3 listopada rząd węgierski wydał rozporządzenie o wstrzymaniu na Dunaju okrętów austriackich i niemieckich wraz z ładunkami, w czym 20 000 ton produktów żywnościowych dla Niemiec i Austrii oraz nafta z Rumunii. Poza tym wstrzymano przewóz środków transportowych dla Niemiec. Uniemożliwia to wysłanie z Rumunii przeznaczonych dla Niemiec 500 lokomotyw i 50 tysięcy wagonów. Niemożliwością się staje również powrotny przewóz dwóch niemieckich korpusów wojsk, walczących na Bałkanach. Na dworcu wschodnim w Budapeszcie dalsze podróżowanie Niemców wojskowych jest zupełnie niemożliwe. Na dworcu tym rozbrojono cały pociąg żołnierzy niemieckich udających się na front”.
Ale podobne sytuacje zdarzały się również na ziemiach polskich. „Czas” donosił:
„Wczoraj na dworcu krakowskim wstrzymano wywóz następujących artykułów i materiałów: 101 wagonów ziemniaków, wagon zboża, 10 wagonów gęsi, 2 wagony słoniny, 15 wagonów koni, wagon nici, wagon mosiądzu, 4 wagony paczek pocztowych. W Trzebini zatrzymano 69 wagonów ropy przeznaczonej na wywóz poza granice kraju”.
I w innym miejscu:
„Władze polskie zatrzymały na dworcu kolejowym w Krakowie kilka wagonów bydła, które było zarekwirowane przez wojskowość i przeznaczone na wywóz do Wiednia i Prus. Towarzystwo Rolnicze Krakowskie sortuje to bydło, wybierając sztuki hodowlane i lepsze użytkowe, celem rozprzedaży tychże między rolników. Ponieważ przewidywane są dalsze konfiskaty bydła w większej ilości na stacjach kolejowych, dlatego w interesie rolników potrzebujących bydła, by zechcieli się bezzwłocznie skontaktować z Towarzystwem Rolniczym Krakowskim”.
Nawiasem mówiąc, istotnie bardzo dbano, by zwierzęta hodowlane rzeczywiście trafiły do rolników: musieli oni przedstawiać odpowiednie zaświadczenia. Zadbanie o produkcję rolną w związku z panującym głodem było dla władz priorytetem. W kwestii wyżywienia mieli też coś do powiedzenia naukowcy. Na koniec odbywającej się w Warszawie konferencji poświęconej wyludnieniu kraju z osobliwym referatem wystąpił dr S. Serkowski. Jego wystąpienie streszczali dziennikarze „Kuriera Warszawskiego”:
„Powstałe podczas wojny zbiorowe kuchnie powinny być czynne w dalszym ciągu, bez przerwy i w czasie pokoju. Co więcej, aby wszędzie (tj. na wsiach, w miasteczkach i dla wszelkich grup i zbiorowisk ludzkich w miastach) powstawały nowe kuchnie zbiorowe. Nie tylko produkcja, lecz i konsumpcja środków spożywczych powinna być scentralizowana. Odżywianie zbiorowe zapobiegłoby też w znacznym stopniu fałszerstwom produktów spożywczych, opartym po części na rozdrobnieniu handlu i niezdrowej konkurencji”.
Kilka szpalt dalej „Kurier” informował też o osobliwym fakcie przyrodniczo-spożywczym: na straganach pojawiły się maliny i poziomki, które w tym roku owocowały już po raz drugi. To było ważne w kraju cierpiącym na awitaminozę. Ale także dziwne, bo w poniedziałek 4 listopada wciąż było pochmurno i padał „deszcz przejściowy”. Było również ciemno. Słońce zaszło o 16.45.
jiw / skp /