„The Ramones, podobnie jak inni przedstawiciele gatunku, udowodnili, że nie muszą być wirtuozami. Po prostu grali. Grali tak, jak umieli” - mówi PAP Gillian McCain, współautorka książki „Please Kill Me”, która wraz z jednym z jej bohaterów, Dannym Fieldsem, w listopadzie odwiedziła Polskę.
W latach 90. XX wieku amerykański dziennikarz Legs McNeil i kanadyjska pisarka Gillian McCain postanowili odbyć muzyczną podróż do lat 60. i 70. i w niekonwencjonalny sposób opowiedzieć w książce „Please Kill Me” o początkach punk rocka. Spotkali się z największymi postaciami ówczesnej sceny: muzykami The Stooges, The Velvet Underground, The Ramones, New York Dolls, Patti Smith, Richardem Hellem, Iggym Popem i wieloma innymi. Z ich wypowiedzi stworzyli "pierwszą książkę w historii, która opowiada, jak było naprawdę", jak określił "Please Kill Me" William S. Borroughs. Na zaproszenie katowickiego festiwalu Ars Cameralis do Polski przyjechała Gillian McCain. Towarzyszył jej dziennikarz i menadżer punkowych kapel Danny Fields. Legenda tamtych czasów.
Polska Agencja Prasowa: "Sam jak palec. Nie ma do kogo gęby otworzyć. Chodź, to sobie pogadamy…" – brzmią pierwsze słowa książki „Please Kill Me”. Wypowiada je Lou Reed. Dlaczego to od niego zaczęliście?
Gillian McCain: Za początek punk rocka uznaliśmy The Velvet Underground. To było jedno z niewielu założeń, bo reszta jest bardzo mozaikowa i stanowi efekt naszej intuicji. Wszystko zaczęło się od próśb: "chcę z tobą porozmawiać". Słowa Lou Reeda zdawały się idealnym początkiem: "pozwól, że opowiem ci swoją historię".
PAP: Danny, skoro przyjechałeś tu razem z Gillian, domyślam się, że nie było trudno namówić cię do opowiedzenia swoich historii.
Danny Fields: Nie wahałem się ani chwili. Gillian i Legs mieli genialny pomysł. Ta książka składa się z krótkich opowiastek - jakby to były krótkie piosenki. Piosenki powinny być krótkie. Każdy dokłada swój kamyczek do ogródka. A kiedy zbierze się wszystko razem, wychodzi coś niesamowitego. Można też z całości wyciągnąć mały kawałek i również będzie fascynująco. To bardzo nowoczesny sposób tworzenia opowieści poprzez anegdoty i wspomnienia ludzi ważnych dla sceny punkowej w jej początkach.
PAP: Wzruszyłeś się, kiedy przeczytałeś całość?
Danny Fields: Totalnie. Poczułem się, jakbym znowu tam był z tymi wszystkimi ludźmi, którzy tworzyli historię rocka. Bez żadnej filozofii ani metody historycznej Gillian i Legsowi udało się odtworzyć przeszłość. Ta historia nie zmierza do żadnej konkluzji. Każdy może wyciągnąć z niej takie wnioski, jakie chce. Spotkać się z ludźmi, którzy stworzyli ten unikatowy muzyczny świat.
PAP: Gillian, urodziłaś się w 1966 roku. Byłaś dzieckiem, kiedy punk rock przeżywał swoje narodziny.
Gillian McCain: Tak i jako autorka uważam to za atut. Moi rozmówcy mieli skłonność do skrótów myślowych. Machali nonszalancko ręką i mówili: "Zresztą sama wiesz, byłaś tam". Odpowiadałam: "Wcale nie byłam, musisz mi wszystko dokładnie opowiedzieć".
PAP: Na żadnym etapie nie korciło was z Legsem, żeby tę polifonię głosów uporządkować? Wprowadzić choćby minimalny element narracji?
Gillian McCain: Nie, bo naszą inspiracją od początku była książka "Edie. American Girl" Jean Stein i George’a Plimptona (opowieść o Edie Sedgwick - jednej z najważniejszych postaci Fabryki Andy'ego Warhola - PAP). To była nasza biblia w dziedzinie "historii mówionej". Odkąd ją przeczytałam, uznałam, że każda próba wprowadzania narracji jest okłamywaniem czytelników.
PAP: Zwykle kiedy zbierzemy kilka osób i poprosimy o opowiedzenie jakiegoś zdarzenia, którego wszyscy byli świadkami, każdy opowie inną historię…
Danny Fields: Przypomina mi się film „Rashomon” Akiry Kurosawy - cztery osoby są świadkami popełnionej zbrodni, ale każda pamięta ją inaczej. Wspomnienia wiążą się więc silniej z osobowością niż czasem i miejscem. Ale jeśli zbierzesz w całość wiele punktów widzenia, masz szansę w jakimś stopniu zbliżyć się do prawdy.
PAP: Gillian, nie obawiałaś się, że twoi rozmówcy będą próbowali pokazać się w lepszym świetle lub ubarwiać opowieści?
Gillian McCain: Ani razu nie odniosłam wrażenia, że to robią. Według Legsa dlatego, że nikt nie wierzył, że ta książka kiedykolwiek się ukaże.
PAP: Dlaczego?
Gillian McCain: W czasach, kiedy robiliśmy wywiady, punk nikogo już nie interesował.
PAP: Do Polski punk przyszedł z opóźnieniem i do końca ubiegłego stulecia był bardzo żywym ruchem. Pamiętam napisy na murach „Punk’s Not Dead”.
Gillian McCain: Na Zachodzie był w zasadzie martwy już we wczesnych latach 90. Pojawiły się nowe rockowe nurty, jak hard core i grunge. Nikt nie interesował się punkiem.
PAP: Ale żeby opowiedzieć o punku, trzeba siłą rzeczy opowiedzieć historię rockowej rewolucji w ubiegłym wieku. Jak sądzicie, co było iskrą, która wywołała szaleństwo na punkcie muzyki rockowej, a tym samym związanego z nią stylu życia?
Danny Fields: Moim zdaniem wszystko się zaczęło, kiedy dzieciaki z klasy średniej zaczęły tworzyć własną sztukę. Przedtem w Ameryce rock’n’rolla tworzyli czarni albo biedni biali. Blues, country… to nie były style, w których tworzyli synowie i córki zamożnych wykształconych ludzi. Ta młodzież nagle się zbuntowała. Zaczęła się nowa epoka. Nikt nie życzył sobie, żebyś brzdąkał na gitarze albo walił w perkusję. Miałeś być lekarzem, dentystą, nauczycielem, politykiem, naukowcem. Ale na pewno nie muzykiem. W pewnym momencie okazało się jednak, że młodzi z klas średnich mogą zostać artystami. To była nowość.
PAP: Gillian, co twoim zdaniem było przełomem w muzyce tamtego czasu?
Gillian McCain: Nie było mnie wtedy na świecie, ale wszyscy mówią, że występ Beatlesów w słynnym telewizyjnym programie Eda Sullivana zmienił wszystko.
PAP: Z dzisiejszej perspektywy byli grzecznymi chłopcami, śpiewającymi na początku kariery proste piosenki…
Danny Fields: Ale Beatlesi mieli długie włosy. Starsze pokolenie nienawidziło ich za to.
Gillian McCain: Wiesz, Mick Jagger na początku też wyglądał grzeczniej niż w późniejszych latach. Ale moją uwagę zawsze przyciągał krój jego spodni. Co za styl!
PAP: Ta książka w gruncie rzeczy nie jest o historii muzyki…
Danny Fields: Zupełnie nie!
PAP: Jest o byciu młodym, szalonym, nieodpowiedzialnym, o płynięciu na fali.
Danny Fields: Albo tworzeniu tej fali. Wtedy nie szanowało się młodych ludzi. Mieli siedzieć cicho i słuchać starszych, jak małe dzieci. Aż w końcu młodzi się zbuntowali. Chcieli być słyszani i dostrzegani. Myśleli: "Nie podoba ci się to, co robimy? Nie interesuj się tym i idź na emeryturę. Robimy to dla siebie". Czytając książkę, zdałem sobie sprawę, jak fantastyczni byli moi przyjaciele. Inteligentni i zabawni. Byłem z nich bardzo dumny i poczułem, że lubię ich bardziej niż kiedykolwiek.
Gillian McCain: To miłe!
PAP: Nie bałaś się, że ta książka wywoła jakieś konflikty i animozje pomiędzy dawnymi przyjaciółmi?
Gillian McCain: Bardzo się bałam, ale z tego, co wiem, szczęśliwie do żadnej takiej sytuacji nie doszło.
PAP: Które z historii zawartych w książce należą do waszych ulubionych?
Danny Fields: Wiem, że to beznadziejna odpowiedź, ale w książce znalazł się taki kawał mojego życia, że wszystkie historie są moimi ulubionymi.
PAP: A za czym najbardziej tęsknisz z tamtych czasów?
Danny Fields: Tęsknię za ludźmi, którzy odeszli. Trudno tęsknić za czasem, bo czas idzie naprzód, czy tego chcemy czy nie. Byłoby głupotą buntować się przeciwko temu. Więc tęsknię tylko za ludźmi, których kochałem.
PAP: Wiele z historii, których początek był radosny i niefrasobliwy, zakończyło się tragedią. Czy wtedy zdawano sobie sprawę, jak niebezpieczna jest heroina?
Danny Fields: Wystarczyło rozejrzeć się i zobaczyć, ilu ludzi zginęło z powodu narkotyków. Biorąc heroinę, zawsze umierasz przez przypadek, przez jakąś śmiertelną w skutkach pomyłkę. To trucizna. Liczysz na piękny i miły sen, a kończysz w piekle.
Gillian McCain: A mieć szansę umrzeć w czasie pięknego snu? Czy to nie czyni heroiny ekscytującą?
Danny Fields: Wiesz co? Nie. Nie sądzę, żeby rosyjska ruletka była znów taka ekscytująca. Myślisz, że to jest gra, ale to nie jest żadna gra.
PAP: Może bardzo młodzi ludzie nie do końca jeszcze potrafią sobie wyobrazić, czym jest śmierć?
Gillian McCain: Myślą, że są nieśmiertelni. Danny przyjaźnił się z Janis Joplin, Jimim Hendriksem, Jimem Morrisonem, potem z Kurtem Cobainem. Całym "Klubem 27" (tak nazywano artystów z tamtej epoki, którzy umierali z powodu narkotyków w wieku 27 lat - PAP).
Danny Fields: Sid Vicious… Tyle niepotrzebnych śmierci. Ale kiedy jesteś gwiazdą rock’n’rolla, przychodzą do ciebie groupies i chcą ci się przypodobać. Przynoszą ci heroinę i dbają o to, żeby była mocna. Umierasz z przedawkowania, bo ktoś chciał być dla ciebie miły, uważa cię za idola i chce cię obdarować legendarnym narkotykiem. To najgłupsza śmierć, jaką można sobie wyobrazić. Podobnie było z Janis Joplin. Chciała wziąć tylko trochę, a wzięła za dużo. Ale nie rozmawiajmy już o heroinie.
PAP: Dobrze. Powrócę do pytania o największy przełom w historii punka.
Danny Fields: Sława Sex Pistols, okładka z wizerunkiem królowej z wpiętą agrafką i przesłanie „no future”. A muzycznie Ramones, którzy grali cały set, nie robiąc przerw między piosenkami. Dla wielu Brytyjczyków słuchających Ramones to był prawdziwy przełom.
PAP: To było duże ryzyko, obrazić królową?
Danny Fields: Oczywiście. To podpada pod paragraf. Nawet dzisiaj.
Gillian McCain: Serio? Wow!
PAP: Jakie mogły być konsekwencje?
Danny Fields: Cóż, nikt nie uciąłby ci głowy. Ale można było pójść do więzienia. „God Save the Queen” było numerem jeden na listach przebojów. Ale w gazetach bali się umieszczać tytuł, dlatego na pierwszym miejscu zostawiano puste miejsce.
PAP: Pistolsi naprawdę tak nienawidzili królowej? Myślałam, że to Margaret Thatcher była przyczyną buntu młodych ludzi.
Danny Fields: Zadzieranie z polityką to skomplikowana sprawa. Zaatakowali biedną królową, która nie miała żadnego wyboru, kim chce zostać. Większość ludzi jest już na emeryturze w wieku 94 lat. Ona nie może. Ale była symbolem. Łatwo było znieważyć portret, który widnieje na każdym banknocie, który miało się w kieszeni. Łatwy chwyt. Symbol. Tak jak palenie amerykańskiej flagi w czasie wojny z Wietnamem. Ale nie sądzę, żeby nienawidzili królowej.
Gillian McCain: Chcieli szokować. Tak naprawdę nienawidzili Margaret Thatcher.
PAP: Gillian, a co było przełomem według ciebie?
Gillian McCain: Tak jak Danny uważam, że Ramones, debiutujący w 1976 roku. Najciekawsza była w nich ta bezczelność: "jesteśmy niegrzeczni i będziemy grać po swojemu". Oni, podobnie jak inni przedstawiciele gatunku, udowodnili, że nie muszą być wirtuozami. Po prostu grali. Grali tak, jak umieli.
PAP: W latach 60. i 70. dziennikarze mieli krzyż pański z młodymi gwiazdami rock’n’rolla. Nie mieli pojęcia, jak z nimi rozmawiać.
Danny Fields: Słynne wystąpienie Sex Pistols w programie Billa Grundy’ego. Widziałaś je?
PAP: Tak, poważny pan w garniturze naprzeciw sporej bandy obszarpańców…
Danny Fields: Tak naprawdę nie mieli szans w starciu z profesjonalistami z telewizji. Jedyne, co mogli robić, to nabijać się z prowadzącego i kląć. Nagłówki gazet następnego dnia nie zostawiły na nich suchej nitki.
Gillian McCain: Kiedy oglądasz to teraz, wszystko wydaje się idiotyczne. Dzieciaki, których jedyną formą obrony jest wygłup albo pokazanie środkowego palca. Głupota.
PAP: W książce ważną rolę odgrywają kobiety. Nie tylko artystki, jak Nico czy Patti Smith, ale też sławne groupies. One również spajały to środowisko, tworzyły w nim klimat…
Gillian McCain: Potrafiły stoczyć walkę na pięści o mężczyznę.
PAP: Jedną z najsłynniejszych była Nancy Spungen. Dlaczego jej związek z Sidem okazał się dla wszystkich taki fascynujący?
Gillian McCain: Dla mnie w ogóle nie był (śmiech).
Danny Fields: Ludziom zdaje się, że związek Sida i Nancy był fascynujący, bo powstał o nich film. Ale to tylko film. Nie odzwierciedla prawdy. Z całą pewnością Sid nie zabił Nancy. Sida z kolei zabiła jego matka, dając mu heroinę.
PAP: Poprosił ją o to?
Danny Fields: Nie, zrobiła to z własnej woli. Sid poszedł siedzieć na pięć dni. Nie z powodu śmierci Nancy, tylko dlatego, że wdał się w bójkę z bratem Patti Smith. Nikt nigdy nie wierzył, że to Sid Vicious zabił swoją dziewczynę. Ale kiedy wrócił z więzienia, jego matka postanowiła dać mu mocną heroinę, której brakowało mu przez ten czas. Wziął za dużo. Umarł w ramionach własnej matki. To było jak z Szekspira. O Sidzie i Nancy krąży wiele nieprawdziwych legend. A co do groupies – były prawdziwymi fankami. I uczyły innych, jak być fanem.
PAP: Kiedy skończyła się złota era rock’n’rolla?
Danny Fields: Mam nadzieję, że się nie skończyła i trwa do dzisiaj.
PAP: Ale dziś muzycy boją się przekraczania granic muzycznych i ideologicznych. Wszystko kręci się wokół tego, czy coś się sprzeda, stacje radiowe uważają, że lubimy tylko te piosenki, które już znamy…
Danny Fields: Ja myślę, że problem leży w mediach społecznościowych, które stwarzają pozory relacji między ludźmi, ale tak naprawdę ich od siebie oddalają. Te wszystkie snapchaty… Jak się nazywa to, czego nienawidzę najbardziej?
Gillian McCain: Instagram?
Danny Fields: Właśnie. Naprawdę go nienawidzę. To sprawia, że przestajesz przebywać z ludźmi w jednym pomieszczeniu. A tego trzeba, żeby założyć zespół, podłączyć gitarę do wzmacniacza, zagrać na perkusji, napisać piosenkę. Media społecznościowe zabijają prawdziwą współpracę. Wszystko, co kochamy dzisiaj w Sex Pistols, wynika z ich zaangażowanej współpracy, kiedy razem tworzyło się sztukę, razem pisało piosenki. Nie możesz założyć zespołu, siedząc przed ekranem komputera czy smartfona. Musisz być geograficznie w jednym miejscu. Stworzyć wspólnotę. Wirtualna wspólnota? Czy coś takiego w ogóle może istnieć?
PAP: Z drugiej strony każdy może publikować swoją sztukę na YouTube.
Danny Fields: I bardzo dobrze. YouTube akurat nie jest twoim wrogiem. Kiedyś uważano, że wrogiem muzyki jest radio, potem, że telewizja. Moja rada? Zbierz zespół, stwórz grupę ludzi współpracujących ze sobą, a dopiero potem staraj się dotrzeć do innych przez internet.
PAP: W książce pada pytanie, czy warto umrzeć za muzykę? Warto zadawać takie pytania?
Gillian McCain: Iggy Pop nie umarł i jest ikoną. To pytanie jest bardziej chwytliwym motywem, nikt nie zadaje go na serio. Podobnie jest z tytułem książki. „Please Kill Me” nie ma większego sensu, ale wydał nam się genialny.
Danny Fields: Tytuł jest absurdalny. Nikt nie mówi takich rzeczy. „Proszę, zabij mnie”? Proszę? Kto prosi o takie rzeczy?
PAP: Zacytuję stosowny fragment wypowiedzi Richarda Lloyda: "Richard Hell zaprojektował dla siebie koszulkę napisem +Please, Kill Me+, ale sam jej nie nosił. Wtedy ja się zgłosiłem. Miałem ją na sobie, kiedy graliśmy na piętrze w Marx Kansas City. Po koncercie podeszły do mnie jakieś dzieciaki. Jeden spojrzał mi głęboko w oczy wzrokiem psychopaty i spytał +To tak na poważnie+?". Może to hasło jest takie dobre, że kryje się w nim sprzeczność – jest prowokacja i jest jakaś bezbronność. Pół na pół.
Gillian McCain: Być może. Sama nie wiem, co w nim jest.
Rozmawiała Malwina Wapińska (PAP)
mwp/ wj/